Miranda. Lange Antoni
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Miranda - Lange Antoni страница 6
Była to szczęśliwa kraina, w której się urzeczywistniły wszystkie ideały społeczne, o jakich my dzisiaj zaledwie marzyć śmiemy, jako o utopii.
Campanella za ten opis wyprawy do nieznanej Hesperii został wtrącony do więzienia a dzieła jego spalono przez kata, gdyż była to gorzka krytyka egoizmów świata ówczesnego, a zarazem rząd obawiał się, że gdy się ludność dowie o tej ziemi obiecanej – opuścić gotowa własne wsi i miasta.
Czyżby to była owa Cittá del Sole?
Campanella ogłosił dzieje swej wyprawy w połowie wieku XVII, to znaczy z górą trzysta lat temu. Nikt jej później nie odwiedzał.
Ileż zmian mogło zajść od tego czasu? Jak musiał się posunąć rozwój tych ludzi doskonałych!
Sam już widok tych Solarów – był czymś tak imponującym, że, choć Europejczyk, czułem się od nich znacznie niższy.
Nie widziałem tu co prawda ani kolei żelaznych, ani kominów fabrycznych, ani wielkich targowisk, ale na każdym kroku widoczną była tak szlachetna kultura, że nasza wydawała mi się przy niej wielce pierwotną.
Wielu rzeczy nie rozumiałem zupełnie: np. wszędzie tu po wsiach i po miastach widziałem budynki, które przypominały formą suszarnie zbożowe, pospolite na Białorusi, ale znacznie wyższe i obszerniejsze: przy tym budowane były z tego samego materiału, co nasz samochód.
Nie spotykałem tu nigdzie tego, co się w Europie nazywa „ludem”. Wszystkie napotykane osoby zdawały się należeć do najwytworniejszej klasy.
Po drodze rzadko kiedy trafiali się przechodnie: co najwyżej dzieci, które zresztą niczym się nie różniły od naszych dzieci europejskich: tak samo biegały, latały, skakały, biły się, krzyczały. Zawsze gdzieś obok znajdowała się kobieta, która czuwała nad nimi. O ile byli starsi chłopcy – czuwał nad ich zachowaniem się mężczyzna.
Wielu było latających w tę i ową stronę po powietrzu; niektórzy witali się z sobą, zatrzymywali po drodze, rozmawiając; przy czym, jak ptaki, umieli trwać zawieszeni w powietrzu.
Przyglądając się tym wszystkim rzeczom, wspomniałem, że Campanella wyspę, na której mieści się Słońcogród, zowie Taprobane. Zapytałem swą Beatrycze:
– Gdzie tu leży wyspa Taprobane?
– A no, właśnie to nasza wyspa.
– Kraj wasz jest mało znany, ale trzysta lat temu pewien Włoch, imieniem Campanella, opisał waszą Republikę. Czy znacie to nazwisko?
– Ja go nie znam, ale będzie o tym wiedział albo sam Metafizyka, albo minister Mądrość.
Serce mi bić zaczęło: to się zgadza ze słowami Campanelli.
– Cóż to znaczy?
– Zdaje mi się, że ty coś wiesz o tym wszystkim. Ale ci powiem: w kraju naszym najwyższy naczelnik nosi tytuł Słońce albo Metafizyka, gdyż na zasadach metafizyki kieruje naszym życiem. Pomagają mu trzej ministrowie: Miłość, Mądrość, Potęga – a bacz, że są to trzy główne atrybuty Boga i że ich esencję streszcza Metafizyka czyli Słońce.
– A więc nie ma wątpliwości. To jest Cittá del Sole Campanelli na wyspie Taprobane.
– Słońce wszystko wie: on ci to wszystko powie.
– Daleko to jeszcze do stolicy?
– Dla nas, co latamy po powietrzu – odległość prawie nie istnieje. Ale dla ciebie, co musisz jechać wózkiem – od brzegu do miasta jest dziesięć jodżan (kilometrów). Te wózki są dla naszych dzieci, dla chorych, dla przewozu rzeczy itd., w ogóle gdy latanie jest niemożliwe. Dzieci nasze latać nie umieją. Podjeżdżamy teraz pod samą górę.
Zaczynał się gościniec ślimakowaty, prowadzący do jakiegoś punktu centralnego. W tej chwili moja towarzyszka wydobyła z woreczka małą flaszkę i rodzaj kielicha, do którego wlała trunek bezbarwny, proponując, abym się napił. Był to nader miły w smaku nektar ognisto-lodowaty, który mnie wzmocnił i doskonale orzeźwił.
– Często tu do was przyjeżdżają ludzie z Zachodu?
– Trafia się, owszem. Ale w ogóle my ich unikamy. Trudno by się nam porozumieć. Mamy i na tej wyspie podobnych.
– Jak to podobnych?
– Telury i Kalibany – są do was podobni. Tak jak Anglicy: ludzie drapieżni.
– Alboż my jesteśmy drapieżni?
– To ci Słońce wyjaśni. Tak o was tu mówią: że wy się mordujecie nawzajem, że walczycie ze sobą o rzeczy nędzne i marne, że zapomnieliście ducha. Jesteście pogrążeni w mroku i niższości. Zmysły macie niedorozwinięte: nie przewyższyliście sami siebie, a namiętność popycha was w stronę piekła. Wreszcie i zewnętrznie się różnimy. My umiemy latać, a wy nie. Wy robicie maszyny, a nam to niepotrzebne. Wszystko czynimy wolą własną. A przy tym jedna rzecz, to…
– To co?
– Proszę się nie obrazić. Wasze ciało ma przykry zapach. Musiałam tyle aromatów się nałykać, że aż cała przesiąkłam wonią kwiatów, aby twój zapach zagłuszyć. Kiedy przyjedziesz do miasta, musimy cię wykąpać.
Mimo woli się uśmiechnąłem, a zarazem przykro mi się zrobiło, że tak nieszczególne wrażenie wywieram na tej osobie, którą miałem zamiar traktować jako swą Beatrycze. Mówiła to z nadzwyczajnym wdziękiem i rzeczywiście nie mogłem się obrazić.
Tylko po prostu zbiła mnie z pantałyku… Nasza cywilizacja zupełnie tym Solarom nie imponuje: uważają się za twory doskonalsze. Rzeczywiście subtelność ich ciała znacznie przewyższa naszą: jest to jakby motyl wobec poczwarki.
Tymczasem podjeżdżaliśmy pod miasto, którego mury i kamienice były widoczne.
Ruch na gościńcu był znaczny; samochody podobne do naszego były liczne: niektóre bardzo obszerne. W jednym widziałem blisko czterdziestu chłopców ze starszym, zapewne nauczycielem. Na widok mój zaczęli wołać:
– Inkleza, inkleza!
Moja bogini rzekła mi poufnie:
– Musimy cię przebrać po tutejszemu, bo cię będą prześladować dzieci, które u nas mają wielką swobodę.
– Ale – rzekłem – dzieci nie są do was podobne: raczej do nas.
– Bo muszą one przejść przez stan czysto ludzki, zanim się podniosą i wyzwolą z więzów materii.
– Nie bardzo to rozumiem.
– W tych dniach właśnie odbędzie się święto wyzwolenia: mój brat cię zaprowadzi.
W tej chwili z wyżyny powietrznej spłynął ku nam Solar i
24