Milaczek. Magdalena Witkiewicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Milaczek - Magdalena Witkiewicz страница 3

Milaczek - Magdalena Witkiewicz

Скачать книгу

podążyła za nią pani Ania. Kobieta wtargnęła do środka, zamknęła drzwi i popchnęła Siergieja tak, że aż usiadł na podłogę. Ten, niezrażony, wyciągnął do niej rękę z piersiówką i z miłym uśmiechem zapytał:

      – Pani Ania, samohonku pooodać?

      * * *

      Nie. Na Siergieja tym razem nie miała ochoty. Na samohonek może bardziej. Pozostało sproszkowane świństwo, dieta ostatniej szansy. Od jutra.

      MILENA

      Milena mieszkała z rodzicami. Miała swój pokój, swój komputer, swój tapczan i swoją szafę z ubraniami w rozmiarach od 38 do 46.

      Nie miała swojego faceta.

      To był dla niej wielki problem.

      Przez całe dwudziestosześcioletnie życie zdążyła już porzucić kilku mężczyzn, rozkochać w sobie wielu, ale cały czas była przekonana, że jej dobra passa się skończyła, a nawet, że dobrej passy nigdy nie było. Ogarnęła ją pewność, że nigdy się nie zakocha, bo już raz kochała, ale porzuciła i nie ma odwrotu. Bo miał inną. Fantastyczną.

      „Milenko, mówię ci, fan-ta-stycz-na. I taka inna”.

      Jasne, że inna. Była dwa razy niższa od Milenki, i dwa razy chudsza. Miała dwa razy większy biust i dwa razy dłuższe włosy. To doprowadzało Milenkę do rozpaczy.

      Czasami przypominała sobie z nieukrywaną satysfakcją, że ta Fantastyczna była też niemalże dwa razy starsza. To były nieliczne chwile, kiedy myśląc o tej drugiej, miała uśmiech na twarzy. Złośliwy, ale uśmiech.

      Milenka najprawdopodobniej „inna” nie była. I najwyraźniej fantastyczna też nie. Bo mężczyzna jej życia do niej nie wrócił i z Fantastyczną był już jakieś pięć lat.

      Po powrocie z pracy – jak zwykle w okresie międzyświątecznym nudnej – włożyła różowy dresik ze Snoopym (również gwiazdkowy prezent od brata, w rozmiarze 46, na szczęście dobry), zjadła resztkę świątecznego makowca (wszakże od jutra proszkowane) i zasiadła do komputera.

      www.randki.pl

      Login: Milaczek

      Hasło: starapanna

      Miała dwie nowe wiadomości. Pierwszą od mężczyzny o śpiewnym pseudonimie Pavarotti69, a drugą od Leoncia.

      Pavarotti69 pisał: „Milaczku, przeczytałem twój opis. Zainteresowała mnie Twoja osoba. Piszesz, że czytasz książki. Ja nie lubię książek, ale lubię sex. Czy chciałabyś się ze mną spotkać? Czekam na Twoją odpowiedź!”.

      Leoncio natomiast był żonaty, żona go nie rozumiała i chciał spróbować zacząć od nowa z kimś takim jak „cudny Milaczek”.

      Cudny Milaczek zwątpił. Po dwóch miesiącach korzystania z portalu randkowego wróciła wizja staropanieństwa i dziewczyna stwierdziła, że umówić chcą się z nią jedynie: napaleni zboczeńcy, żonaci, z dziećmi, żonaci z dziećmi, młodzieńcy w wieku od piętnastu do dwudziestu lat.

      Na żadnego z nich nie miała ochoty. Ona chciała wziąć ślub, mieć biały welon i gromadkę dzieci, oczywiście anielsko grzecznych. I chciała się zakochać. Najnormalniej na świecie chciała poczuć motyle w brzuchu, dreszcze, nie móc jeść, nie móc myśleć. Chciała zachorować na Miłość.

      * * *

      – Mileno, telefon! – Usłyszała głos mamy.

      – Nie ma mnie! – krzyknęła Milena, zanurzając się jeszcze głębiej w truskawkową pianę w wannie. Wanna była jej odskocznią od czasu, kiedy zobaczyła Alexis Carrington relaksującą się przy świecach i dmuchającą karminowymi ustami w pianę.

      – Mówi, że jej nie ma. – Usłyszała.

      Mila kiwnęła głową z aprobatą, zmrużyła oczy, zanuciła razem ze Steczkowską i dmuchnęła w pianę. Wyszło jej to nieco mniej seksownie niż pani Carrington. Łazienkowe echo pozwoliło jej jednak stwierdzić, że śpiewa niemalże tak ładnie jak Steczkowska.

      – Mila, a kiedy będziesz? – Mama dalej krzyczała przez drzwi.

      – Mamo, nie będzie mnie nigdy. Ja tu już zostanę! Dobrze mi tu! I truskawkowo! Dziewczyna Szamaaana – śpiewała.

      – Nie, proszę pana. Nie będzie jej już chyba nigdy. Jest jej truskawkowo i jest z jakimś szamanem. Nie będzie jej już chyba nigdy. Tak, proszę pana, nigdy. W każdym razie tak mówi.

      * * *

      – Proszę pana??? – Mila wybiegła z wanny, omotana co prawda w ręcznik, ale i tak kapiąca i zostawiająca mokre plamy na parkiecie. – Jak to, proszę pana?

      Wyrwała mamie słuchawkę z ręki.

      – Halooo… – Miała zwyczaj przeciągać ostatnie „o”, by rozmówca miał wrażenie, że rozmawia z kociakiem. Tak… z osiemdziesięciopięciokilowym kociakiem ociekającym wodą.

      – Ach, to pan… ty… Tak, tak, wiem, o kogo chodzi. – Zaczerwieniła się speszona.

      Mama co rusz wychylała się zza drzwi i wymownie grzebała sobie w zębach, warcząc i burcząc. Mila uniosła brwi. Mama znowu otworzyła usta i tym razem przejechała sobie po zębach długopisem, szybko nim potrząsając.

      Milena zrozumiała. Zniecierpliwiona pokiwała głową w stronę mamy.

      – Tak, będę gotowa. Znasz adres? Ciocia podała? No to pa.

      Odłożyła słuchawkę.

      – Tak, mamo. Dentysta. Przyjedzie dziś po mnie. Na spacer jakiś czy coś.

      Mama, rozanielona, nie zauważyła, że jest cała umazana tuszem.

      – Muśka, jesteś zielona. Od długopisu.

      ZOFIA KRUK

      Pani Zofia Kruk bawiła się w swatkę.

      Dentystę dla Mileny wymyśliła, siedząc z otwartą buzią na fotelu u czterdziestoletniego doktora Mariusza Rubika, który zakładał jej plombę. Doktor Rubik od piętnastu minut zwierzał się pani Zofii, jaki to jest samotny i jak potrzebuje drugiej połówki jabłka. Połowa jabłka Zofię urzekła. Z otwartymi ustami mogła jedynie mrugać ze zrozumieniem, co też czyniła.

      Od

Скачать книгу