Milaczek. Magdalena Witkiewicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Milaczek - Magdalena Witkiewicz страница 6

Milaczek - Magdalena Witkiewicz

Скачать книгу

alt="5433.jpg"/>

      PIERWSZE PODCHODY

      Milena szykowała się na randkę. Poszła do fryzjera, podcięła i pofarbowała włosy. Mimo dość młodego wieku miała już kilka siwych pasm. Od fryzjera wychodziła z przekonaniem, że jest niemalże piękna. Swoje odbicie w oknach wystawowych oglądała z niekłamaną radością. Mimo siarczystego mrozu nie założyła czapki, by nie popsuć pracy fryzjerki i tym samym sobie humoru. Trzymając się za uszy, dotarła do domu. Gdy weszła do mieszkania, zziębnięta i głodna, stwierdziła, że proszkowane jednak nie od dziś, ale od pierwszego stycznia, zjadła kawałek ciasta, usiadła w fotelu i pomalowała paznokcie na krwistoczerwony kolor. Dla odwagi.

      – Mila, wynieś śmieci! – Usłyszała z kuchni głos mamy.

      – Mamo, nie mogę, paznokcie pomalowałam! – krzyknęła. – Muszą wyschnąć!

      – Dobra, Mila, to potem!

      – Nie mogę! – odkrzyknęła.

      Mama weszła do pokoju.

      – Jak to, nie możesz? A co będziesz robiła?

      – Zęby myła – odpowiedziała.

      – Zęby? Myła przez dwie godziny? – Mama zmarszczyła brwi.

      – Mamo, to dentysta! Wiesz, zboczenie zawodowe! Jak ich dobrze nie umyję, to mi wszystkie ubytki wytknie!

      Mama, załamana, wróciła do kuchni.

      Milena szorowała zęby przez pięć minut. Potem ubrała się i makijażem poprawiała urodę.

      Będąc w łazience, usłyszała z pokoju głos pani w telewizji, która twierdziła, że najcięższym z grzechów głównych jest nienałożenie sypkiego pudru na twarz po zakończeniu makijażu. Zdecydowała się szybko naprawić to niedopatrzenie i zaczęła obficie pędzlować się pudrem. Sęk w tym, że puder osiadł nie tylko na jej twarzy, ale również na czarnym swetrze, spodniach i umywalce.

      Westchnęła, włożyła inny sweter i spódniczkę w kwiatki, oczywiście długą do kostek, z których bynajmniej nie była dumna.

      Stała przed lustrem, obracając się w tę i we w tę. Osiągnęła zamierzony efekt!

      Mama, przepasana fartuchem, wyszła z kuchni. Za nią wydostał się rozkoszny zapach jedzenia. Spojrzała krytycznie na Milenkę, poprawiła jej włosy i stwierdziła:

      – Dziecko, buźkę to ty masz śliczną, ale dupę za dużą.

      I wycofała się do kuchni.

      Właścicielka ślicznej buźki i innych nieco większych szczegółów wyjrzała przez okno. Pod blok podjeżdżał właśnie srebrny samochód. Milena nie znała się na samochodach. Dla niej było ważne, by jeździł. Od lat miała swoją śliczną czerwoną biedronkę, którą kochała – miała nadzieję – z wzajemnością.

      – Pa, mamo! – krzyknęła krótko i wybiegła z domu.

      Nienawidziła pierwszych randek. Szczególnie randek w ciemno. Nie cierpiała się wdzięczyć, robić dobrego wrażenia, a wydawało jej się, że tak trzeba. Na myśl, że znowu ma poznawać czyjeś mamy, ojców, braci i siostry, przymusowo być miłą dla kolejnych cioć i wujków, którzy obgadują za plecami jej grube nogi, robiło jej się słabo. Niestety, wiedziała, że jeśli wizja domku z ogródkiem i dentysty zabawiającego ich wspólne dzieci ma się ziścić, musi dzielnie stawić temu czoła i przetrwać to wszystko.

      – Cześć, Mila jestem – powiedziała, gdy dotarła do samochodu.

      – Mariusz. – Uśmiechnął się i otworzył jej drzwi.

      Och, jaki szarmancki – pomyślała.

      – Zamek się zacina. Muszę ci otworzyć, bo sama sobie nie poradzisz – dodał.

      * * *

      Siedzieli już półtorej godziny w knajpie o wdzięcznej nazwie „Błękitny Pudel” w Sopocie. Mila, zestresowana, gadała jak najęta. Zawsze gdy się denerwowała, mówiła bardzo dużo, bojąc się, że jeśli choć na chwilę zamilknie, to straci kontrolę nad sytuacją.

      – Wiesz, nie lubię takich spotkań w ciemno, ale ciocia Zosia nalegała i stwierdziłam, że może warto spróbować. – Uśmiechnęła się. – Nie żałuję. – Spojrzała na Mariusza, zalotnie mrużąc oczy i wydymając usta.

      – Fajnie, że tak wyszło. No, pani Zofia to niezła swatka! Nie myliła się… Piękna jesteś… – powiedział, patrząc jej głęboko w oczy.

      Mila spojrzała na niego zdziwiona. Spuściła wzrok. Naprawdę odzwyczaiła się od komplementów.

      – Dziękuję – wychrypiała.

      Odniosła wrażenie, że atmosfera zrobiła się zdecydowanie zbyt gorąca i że jeżeli zaraz czegoś nie powie, to będzie źle. Poczuła to, czego się obawiała. Nazywała to sercem w gardle. Przełknęła ślinę i wypaliła głośno:

      – Fajna nazwa, nie? Dla pubu. „Błękitny Pudel”. U nas też jest taki pies. Parys Antonio. To nie jest pudel, ale jakoś tak mi się skojarzyło. – Zmusiła się do uśmiechu, który stał się jeszcze bardziej sztuczny, kiedy uświadomiła sobie, jakie bzdury gada.

      Dentysta uśmiechnął się i zapytał:

      – Mila, czy ty musisz tak dużo gadać? Chodźmy na spacer. Lubisz spacery?

      Spacer w miłym towarzystwie to było to, czego teraz najbardziej potrzebowała.

      W tym momencie była tak zadowolona z propozycji, że gdyby nawet dentysta zaproponował jej borowanie zęba u niego w gabinecie, na dodatek bez znieczulenia, poszłaby tam z ochotą. Zresztą, mógłby jej wyrywać wszystko, na co miałby ochotę.

      Zeszli w dół ulicy Monte Cassino. Zimowymi wieczorami Sopot spał. Czasami ulicami przemknął jakiś zbłąkany przechodzień, czasami można było dostrzec objętą parę, niemalże biegnącą, bo zimno. Na choinkach, które stały na ulicy, migotały lampki, a w oddali ktoś niekoniecznie trzeźwy śpiewał kolędę. Od morza wiał lekki, ale mroźny wiatr.

      Szli plażą, nieco zaśnieżoną, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Śmiech Mileny rozbrzmiewał wesoło. Szum fal i blask gwiazd nastrajał bardzo romantycznie.

      – Dlaczego jesteś sam? – zapytała zaciekawiona. – Nie rozumiem…

      – A ty? Czasem tak po prostu w życiu bywa. Raz ty odchodzisz, drugi raz ktoś odchodzi od ciebie, a ty stoisz w oknie, patrzysz i płaczesz...

      – Płakałeś? – Dotknęła czule jego ramienia.

      – Nieraz… – Pochylił głowę.

      –

Скачать книгу