Milaczek. Magdalena Witkiewicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Milaczek - Magdalena Witkiewicz страница 7

Milaczek - Magdalena Witkiewicz

Скачать книгу

Jak to, przestałeś dzwonić? Tak po prostu? Bez wyjaśnienia? – Milena otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

      – Tak. To było najlepsze wyjście. Milenko, powoli wracamy. Późno już.

      – I zimno. – Milena zadrżała.

      Mariusz poprawił jej szalik i naciągnął czapkę na uszy.

      – Nie marznij, dziewczynko – powiedział i dał jej prztyczka w nos.

      Wszystko, czego Mila chciała przez całe życie, to poczuć się małą dziewczynką, maleństwem, którym ktoś się zaopiekuje, pogłaszcze go po głowie i przytuli. Teraz właśnie tak się czuła. Lekka i zwiewna niczym motyl. Wracała do domu jak na skrzydłach.

      * * *

      Pani Zofia Kruk, leżąc na kozetce masażysty, podpytywała Siergieja o plany sylwestrowe. Po cichu marzyła o całonocnym masażu wykonanym rękami młodego Ukraińca, najlepiej poprzedzonym wspólną kąpielą w tych zielonych kulkach, które dostała od Mileny. Wannę w swoim domu w willowej dzielnicy Gdańska miała dużą, a kulki tworzyły nieziemską pianę i pachniały bardzo zmysłowo. Zbłąkany wyrzut sumienia kazał jej jednak spędzać sylwestra z panem Staszkiem, który jak zawsze miał ochotę iść do znajomych i grać w scrabble. Zofia lubiła scrabble, lubiła brydża, ale nie, na miłość boską, w sylwestra! Najchętniej spędziłaby ten czas z młodymi, a nie w towarzystwie starych pryków wymyślających słowa, które zawsze, ale to zawsze były przyzwoite.

      Pavarotti69 wyjechał na Ibizę, dlatego stwierdziła, że jeżeli maestro od masażu okaże chociaż małe zainteresowanie spędzeniem z nią tej jedynej nocy w roku, będzie kuła żelazo, póki gorące, a pan Staszek pójdzie na sylwestra sam.

      I tak wróci. Zawsze wracał.

      * * *

      Następnego dnia po pierwszej randce Milena nie mogła się na niczym skupić w pracy. Siedziała z mało inteligentnym uśmiechem przed monitorem, a myślami błądziła gdzieś nad morzem, po plaży, w kawiarni… Zdecydowanie nie była duchem na szóstym piętrze wysokiego biurowca, gdzie pracowała jako analityk. Cyferki w Excelu wirowały jej przed oczami, na biurku nie mogła znaleźć żadnych papierów. Uśmiechała się do siebie i podśpiewywała.

      Dobrze, że szefa nie było. Szusował gdzieś beztrosko na nartach, co jakiś czas wysyłając rozpaczliwe esemesy z różnorakimi poleceniami na wczoraj. Dziwne, że już go puścili na urlop. Zawsze to jednak było lepsze niż latanie do niego co pięć minut i tłumaczenie się z czegoś, na czym kompletnie się nie znał.

      Poszła do kuchni zrobić sobie kawę. Już trzecią tego dnia.

      Na korytarzu Aśka, sekretarka, wiecznie roześmiana dziewczyna, przebiegając szybko jak wiatr i postukując ekstremalnie wysokimi obcasami, zapytała:

      – Mila, co robisz w sylwestra? – Papiery, które trzymała w rękach, wysypały się na podłogę. Kucnęła w swojej krótkiej spódniczce, ukazując delikatną koronkę czarnych pończoch. Milena rzuciła się jej na pomoc. – Może wpadniesz na bal przebierańców? Jedziemy na Kaszuby. Bierzemy jedzenie i siedzimy trzy dni. I trzy noce! – Mrugnęła okiem i potrząsnęła obfitym biustem w białej koszulowej bluzce rozpiętej niemalże do pępka. – Będzie Iw z Murzynami! Fajnie będzie! Bierz jakiegoś chłopa, jak masz, i przyjeżdżajcie. Jak nie masz, to się jakiś znajdzie. – Roześmiała się głośno i spojrzała na zegarek. – Szefowa czeka, uciekam! Masz mój telefon! – Trzasnęła drzwiami i ruszyła w głąb korytarza.

      Milena obserwowała ją dłuższy czas i po raz kolejny w życiu stwierdziła, że dobry Bóg wiedział, co robi, dając jej taką figurę, jaka miała. Gdyby dał jej inną, pewnie by źle skończyła. Nosiłaby największe możliwe dekolty, najkrótsze spódniczki i stałaby pewnie gdzieś pod latarnią w prowokacyjnej pozie albo robiła striptease wieczorami. Poprawiła golf, westchnęła, po raz kolejny obiecała sobie, że proszkowane od pierwszego, weszła do swojego pokoju i usiadła za biurkiem.

      Bal przebierańców w domku na Kaszubach… Zaśnieżone drzewa, zamarznięte jezioro, ogień w kominku… Spacery pod gwiaździstym niebem, śmiech przy rzucaniu się śnieżkami… Kiedy to sobie wyobraziła, znowu poczuła serce w gardle, a ręce jej zadrżały. Setki myśli kłębiły jej się w głowie. Wiedziała, że zaiskrzyło. Zaiskrzyło na pewno z jej strony. A z jego? Chyba też. Takie rzeczy się czuje. Nie wiedziała, czy ma zadzwonić pierwsza czy nie. Wahała się, czy zaproponować wspólnego sylwestra czy pojechać bez niego… Nie lubiła nigdzie jeździć sama. W ogóle nie lubiła być sama. Kiedy nie miała kogoś u boku, czuła się „niepełna”. Dla niej najważniejsza była rodzina. Bez tego życie byłoby puste. Z natłoku myśli wybił ją przenikliwy dźwięk telefonu.

      – Cześć, tu Mariusz. Chciałem podziękować za bardzo miły wieczór. Może go powtórzymy? – zapytał.

      Gdyby ktoś teraz zrobił zdjęcie poważnej – a przynajmniej za taką chciała uchodzić – pani analityk pracującej w międzynarodowej firmie, to jej dalsza kariera stałaby pod znakiem zapytania. Rozanielony wzrok i otwarta buzia z tępawym uśmiechem nie były pożądane na jej stanowisku.

      Gdy nieco ochłonęła, udało jej się zapytać Mariusza o plany sylwestrowe.

      – Cały czas się łudzę, że umówię się z tobą… – powiedział.

      – Ooo – ucieszyła się – to zupełnie tak jak ja. – Na jej twarzy błysnął uśmiech. – Mam zaproszenie na Kaszuby, na bal przebierańców. Jedziemy? – Mama dostałaby chyba zawału, gdyby wiedziała, że proponuję nowo poznanemu facetowi wspólny wyjazd na kilka dni – pomyślała równocześnie.

      – Jedziemy! Z tobą wszędzie – stwierdził. – Ale na dzisiaj mam inną propozycję. Mam zaproszenie na bankiet. Pójdziesz ze mną? – zapytał. – Mila, pacjentka idzie. Będę po ciebie o siódmej.

      Mila odłożyła słuchawkę. Nadal miała rozanielony wyraz twarzy. Tabelki jej nie wychodziły, wykresy się nie zgadzały, brakowało trzystu osób do bazy, którą wybierała, ale nic nie było teraz ważne. Byle do szesnastej.

      * * *

      Mariusz przyjechał punktualnie o siódmej wieczorem. Mila czekała już pod klatką z Parysem, którego karmiła tic-tacami. Parys Antonio bardzo je lubił, szczególnie te miętowe.

      Dentysta zajechał i wysiadł z samochodu, by otworzyć dziewczynie drzwi. Parys ledwo zobaczył Mariusza, podkulił ogon i uciekł. Milena zdziwiona obejrzała się za psem. Nigdy się tak nie zachowywał. Generalnie Parys lubił wszystkich i wszystko.

      Wsiadła do samochodu, zamknęła oczy i owionął ją zapach wody kolońskiej. Czuła się jeszcze niepewnie, bądź co bądź była to druga randka, i nie za bardzo wiedziała, jak ma się zachować. Biła się z myślami, czy jest właściwie ubrana, właściwie uczesana i czy w ogóle jest tą właściwą. Chciałaby już wiedzieć, czy będzie z tego ślub czy nie, ile będą mieli dzieci i jakie kwiatki posadzą w ogródku. Ewentualnie na balkonie. Odetchnęła trochę w momencie, gdy po raz setny tego dnia uświadomiła sobie, że to Mariusz ją zaprosił na tę randkę, a skoro ją zaprosił, to znaczy, że pewnie mu się podoba i być może coś z tego będzie oraz że wczoraj było mu co najmniej tak fajnie jak jej.

      –

Скачать книгу