Gniew Tiamat. James S.a. Corey
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Gniew Tiamat - James S.a. Corey страница 29
– Oczyścili też wszystko tam, gdzie zrobili diamentowy kryształ na kopie zapasowe – skomentowała Elvi, zmywając z siebie resztki żelu.
– To coś więcej. Nie chodzi o to, że nie ma żadnych planet. Tam nie ma nic. Żadnych mikrometeorytów, pyłu, latających luzem protonów. Próżnia tam jest tak pusta, jak to tylko możliwe.
– To… No dobrze, dziwne. – Elvi wyłączyła wodę, a Fayez rzucił jej ręcznik. – No wiesz, czy to w ogóle możliwe?
– Nie, chyba że jest tam coś, co pilnuje czystości. Wciąż jesteśmy w Drodze Mlecznej, co jakiś czas powinny tam przylatywać różne śmieci. A to znaczy, że nie tylko układ został wysprzątany, ale też coś aktywnie utrzymuje go w tym stanie. I – posłuchaj – te wrota są pięć razy dalej od gwiazdy niż wszelkie inne. Na dodatek powyżej płaszczyzny ekliptyki. Dziewięćdziesiąt stopni. I w ogóle nie będę zaczynał o samej gwieździe.
– Co jest nie tak z gwiazdą?
– Jest olbrzymia. No wiesz, tak bardzo masywna, że w zasadzie wystarczyłoby na nią splunąć, żeby zmieniła się w czarną dziurę.
– W takim razie dobrze, że nikt w okolicy nie pluje.
– Prawda? Okazuje się, że gwiazdy neutronowe nie są ciekawe do oglądania. O ile nie potrafisz widzieć pól magnetycznych, są… zwyczajne. To znaczy… materia o największej możliwej gęstości, siły tak potężne, by zerwać czasoprzestrzeń? Jasne. I do tego świeci jak cholera, ale spodziewałem się jakichś pokazów świetlnych czy czegoś takiego, a to wygląda jak każde inne słońce, tylko mniejsze i jakby rozzłoszczone. Wiruje do tego na tyle szybko, by wylądować w zakresie pulsarów. Jesteśmy dość daleko, by uniknąć najgorszych zaburzeń magnetycznych.
Odetchnęła głęboko. Słyszała niepokój w jego głosie i wiedziała, co znaczy.
– Nic mi nie jest – zapewniła.
– Nieprawda. Mogłaś umrzeć.
– Ale nie umarłam. A teraz już nic mi nie będzie.
– Dobrze.
Elvi skończyła się wycierać i wepchnęła ręcznik do recyklera. Fayez wyciągnął z szafki słoiczek maści i zaczął ją wcierać czubkami palców w jej krótkie, gęste loki. Cudownie było czuć, jak masuje jej głowę. Elvi pomyślała, że jeśli znajdzie się mężczyznę, który czerpie przyjemność z pomagania w unikaniu wyschniętej skóry na głowie, należy go zatrzymać.
– Jeśli chcesz, możesz to robić cały dzień – rzuciła.
– Gdybyśmy mieli cały dzień, przesunąłbym uwagę trochę niżej – odpowiedział z uśmiechem. – Ale za jakieś dwie godziny wyłączymy ciąg, a nie wierzę, żebyś chciała czekać choćby chwilę przed rozpoczęciem pracy.
Zamknął słoiczek z maścią i odstawił go, a ona zaczęła się ubierać.
– To co sobie myśleli? – zapytała.
– Hm?
– Zrobienie gwiazdy neutronowej tak wielkiej, by trzymała się na samej granicy zapadnięcia, a potem usunięcie z układu wszystkiego, by tego nie zrobiła. Ustawienie pierścienia poza płaszczyzną ekliptyki.
– Myślisz, że zrobili tę gwiazdę neutronową? Bardziej prawdopodobne wydaje się, że po prostu zbudowali wrota do takiego układu.
– Jak? Musiało tu istnieć życie, które mogli przejąć, albo nie powstałyby wrota. To był żywy układ, jak Sol, który został zmieniony w… – Machnęła ręką.
– Tak – zgodził się Fayez. – Nie wiem. Szczerze mówiąc te wszystkie cuda i dziwy chwilami sprawiają, że czuję się tak, jakbym pił z węża strażackiego.
Elvi skończyła wciąganie munduru, a potem wyszorowała zęby w towarzystwie czekającego i obserwującego ją Fayeza. Przyjrzała się sobie krytycznie w lustrze i rzuciła:
– Chodźmy porozmawiać z szefem.
Fayez objął ją i zepsuł tym staranne ułożenie munduru.
– Dziękuję, że nie umarłaś, Els.
* * *
Czterdzieści osiem godzin później zaliczyli procedurę. Systemy statku przeanalizowały dane teleskopowe. Elvi poszła odwiedzić katalizator, jak zawsze, a potem przeprowadzili eksperyment. Protomolekuła zaczęła sięgać, a oni zbierali dane. Jastrząb szukał jakieś zmiany, jakiegoś skutku. Tym razem Elvi pozwoliła sobie faktycznie usnąć w przerwie. Otarcie się o śmierć najwyraźniej ją wyczerpało, nawet jeśli nie była przy tym świadoma. Zresztą na dodatek tym razem nie bardzo było co oglądać.
Kiedy skończyli analizę, Sagale przyszedł na mostek i zaparł się o jeden uchwyt na dłoń i jeden na stopę. Przenosił spojrzenie z ekranu na ekran, obserwując z aurą satysfakcji strumienie danych.
– Mehmet – zwróciła się do niego Elvi.
– Major Okoye – odpowiedział Sagale i kiwnął głową w stronę głównego monitora. Po powiększeniu do poziomu, przy którym wypełniała ekran, mała, choć masywna gwiazda była jedynym obiektem w promieniu prawie dwóch lat świetlnych od wrót Tecomy. – Proszę mi powiedzieć, że ten układ to najważniejsze odkrycie naukowe wszech czasów.
– Nie – odpowiedziała Elvi. – Jestem przekonana, że ten zaszczyt wciąż przypada zielonemu diamentowi. Ale to fantastyczne.
Gwiazda neutronowa na ekranie była zbyt gorąca, by emitować wiele światła w paśmie widzialnym, ale ekran i tak musiał być przygaszony, by nie oślepić wszystkich w pomieszczeniu.
– Ponad trzy masy gwiezdne upchane w kulę wielkości wyspy Rhode – rzuciła Jen.
– Co to za wyspa? – zapytał Travon. Był Marsjaninem w czasach, zanim stali się Lakończykami.
– Major Okoye – powiedział Sagale, ignorując komentarze. – Czy mam rację, sądząc, że to coś jest dokładnie tym, czym się wydaje? Pojedynczą, nienadającą się do wykorzystania gwiazdą w układzie pozbawionym innych artefaktów lub kwalifikujących się do zbadania planet?
Coś w jego głosie zwróciło uwagę Elvi. Mówił to w dziwnie sztywny, formalny sposób. Jakby zadawał jej pytania pod przysięgą. Miała wrażenie, że biorą udział w jakiegoś typu rytuale rozumianym przez niego, ale nie przez nią.
– Na to wygląda – odpowiedziała ostrożnie. – Tak.
Sagale kiwnął swą wielką głową. Zaczął emanować satysfakcją.
– Proszę przyjść do mojego biura za pięć minut.
Odepchnął się i zniknął w korytarzu. Fayez spojrzał jej w oczy i uniósł brew.
– Ja też zrobiłam się nerwowa – skomentowała.
Ostatni