MALARZ DUSZ. Отсутствует
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу MALARZ DUSZ - Отсутствует страница 7
– Wiem, wiem… – ustąpił mistrz. – Ale ten strój… – Ponownie wskazał jego ubranie. – Skorzystałby na tym nasz zakład. Jesteś przecież drugim rysownikiem! Pierwszym po mnie. Powinieneś świecić przykładem.
To była stara śpiewka don Manuela. Miałby przypiąć kołnierzyk? Może trafiłby mu się jeden z tych, które szyła jego matka, w lichym świetle wpadającym do mieszkania przy ulicy Bertrellans. Nie. Nigdy nie będzie nosił tych kołnierzyków, mankietów, koszul, marynarek i spodni, które zmarnowały życie jego matce! Ze smutkiem wspominał dzieciństwo, które upłynęło mu w rytmie stukotu maszyny do szycia. Do tej pory zdarzało się, że budził się wystraszony terkotaniem, które prześladowało go, kiedy był mały, i dopadało w każdym kącie malutkiego mieszkanka.
– Nie czułbym się swobodnie – odpowiedział uprzejmym, acz stanowczym tonem. – W takim stroju nie mógłbym się skoncentrować na pracy. Przykro mi.
Nie czekając na odpowiedź mistrza, przykleił nos do szyby i oddał się obserwacji bogatej dzielnicy Eixample. Stan wojenny wprowadzony przez komendanta sprawił, że o tej porze panował tu całkowity spokój. Zobaczył kilku żołnierzy, beztrosko wystawiających twarze na wiosenne słońce, i kobiety, które mogły bez problemu załatwić sprawunki, nie przejmując się strajkiem i zamieszkami. Emma i Montserrat pewnie wróciły do pracy, jedna do jadłodajni, druga do fabryki. Rozczarowane i wściekłe z powodu interwencji wojska, jak większość robotników. Dalmau uśmiechnął się na myśl, że wieczorem je zobaczy. Pokrzykiwania woźnicy i stukot kopyt pary koni ucichły, kiedy zatrzymali się przed wejściem do piętrowej kamienicy przy Passeig de Gràcia, w której mieszkał z rodziną don Manuel. Chłopak nalegał, żeby mistrz wysiadł pierwszy. Nie chciał, by pracodawca teatralnie wsparł się na jego ramieniu, jakby Dalmau był jego służącym, i głośno podziękował mu za pomoc, mszcząc się w ten sposób za jego strój. Wiedział, że postawa don Manuela zmieni się, gdy tylko wejdą do ogromnego mieszkania o wysokich sufitach ozdobionych ceramiką, pełnego mebli, obrazów, rzeźb i mniej lub bardziej potrzebnych bibelotów.
Doña Celia nie podzielała sympatii, jaką jej mąż darzył swojego pupila, i nie kryła pogardy dla jego ubogich, rewolucyjnych korzeni. Nie obchodził jej talent malarski Dalmaua: był synem anarchisty skazanego za terroryzm. „Na pewno są tysiące równie uzdolnionych młodzianów – strofowała męża. – Nie mam nic przeciwko biedocie i robotnikom, pod warunkiem że są katolikami, a nie ateistami jak ten chłopak”. Ale mistrz nie przejmował się jej gderaniem: zapraszał Dalmaua wyłącznie dlatego, że był ciekaw jego opinii na temat prac, które wykonywał poza fabryką, w prywatnym studiu zajmującym jeden z pokoi. Obrazów. Dzieł niemających nic wspólnego z ceramiką. Don Manuel malował głównie pejzaże, choć próbował sił także w sztuce sakralnej i portretach. Był wybitnym artystą i cieszył się uznaniem nie tylko w Katalonii, ale też w całym kraju. Łączył liczne zobowiązania zawodowe i towarzyskie z pracą wykładowcy w Szkole Malarstwa i Rysunku. To tam odkrył talent młodego Dalmaua. Omal nie usynowił chłopaka i pomógł mu finansowo, kiedy jego ojciec został skazany w procesie z Montjuïc. Ta parodia procesu posłużyła władzom do zdziesiątkowania ruchu anarchistycznego w odwecie za rzucenie bomby, która wybuchnęła przed kościołem Matki Boskiej Morskiej – Santa María del Mar – podczas procesji Bożego Ciała w 1896 roku. To, że ojciec Dalmaua był radykalnym anarchistą, nie przeszkadzało don Manuelowi – dawało mu okazję do nawrócenia na chrześcijaństwo syna brutalnego mordercy.
Przyjął go na terminatora, jeszcze zanim chłopak skończył akademię. Chciał, by nauczył się jak najwięcej o produkcji kafelków, a przede wszystkim o ich układaniu. Producenci nie mogli ryzykować, że niekompetentni murarze zaprzepaszczą ich pracę, a wina za ewentualne niedociągnięcia spadnie na ich fabryki. Dlatego wszystkie duże zakłady oferowały także układanie płytek. Dalmau był świadkiem rewolucji wywołanej przez cement portlandzki, który ułatwił mocowanie kafelków. Wiedział, jak gruba powinna być warstwa piasku w zależności od tego, czy chodziło o płytki podłogowe, czy ścienne; jak układać je na schodach i na drewnianych parkietach, które należało wcześniej pokryć cementem; jak długo trzeba moczyć je przed położeniem; oraz to, że należy zaczynać ich układanie od środka pomieszczenia, a kończyć przy ścianach. Krótko mówiąc, dowiedział się wszystkiego o płytkach i mozaikach i w wieku dziewiętnastu lat został drugim projektantem i rysownikiem. Oczywiście nie obyło się bez zazdrości i uraz: wielu pracowników fabryki niechętnie słuchało poleceń młodzika, który nawet nie nosił marynarki ani kapelusza i jeszcze niedawno klęczał obok nich, układając kafelki. Chłopak jednak szybko zamknął usta malkontentom, udowadniając, że ma niezwykły talent.
Doña Celia przywitała go parsknięciem i rozwścieczonym spojrzeniem, kiedy mistrz prowadził gościa przez salon do pracowni.
– Dzień dobry pani – przywitał się Dalmau. – Panienki – dodał, skłaniając głowę w stronę dwóch córek mistrza, młodszych od niego o rok czy dwa, które apatycznie wyglądały przez jedno z wielkich okien wychodzących na Passeig de Gràcia.
Syn don Manuela był pewnie w bawialni.
Úrsula – starsza z sióstr – odpowiedziała mu tajemniczym uśmiechem, który zaniepokoił Dalmaua. Robiła to nie pierwszy raz, zawsze pilnując, żeby nikt nie przyłapał jej na tym bezwstydnym geście: jej uśmiech i zmrużone powieki oznaczały coś więcej niż zwykłe powitanie.
– Dalmau!
Z zamyślenia wyrwał go głos mistrza, który czekał już przy drzwiach pracowni.
– Co o tym sądzisz? – zapytał don Manuel, teatralnym gestem wskazując swoje ostatnie dzieło. – Zamierzam podarować go na powitanie nowemu biskupowi.
„Realistyczny, nazbyt realistyczny”, chciał mu odpowiedzieć Dalmau. Ugryzł się jednak w język i udał, że z uwagą ogląda obraz, choć wcale nie musiał go dokładnie studiować. Był dobry… ale zbyt staroświecki, podobny do ponurych malowideł zdobiących wnętrza świątyń. Przedstawiał miejski krajobraz z kościołem, do którego wchodziły dwie ubogo odziane kobiety. Brakowało mu światła, tego światła odziedziczonego po impresjonizmie, z którym eksperymentowali nawet rówieśnicy don Manuela. Może obraz spodoba się nowemu biskupowi. Wyczuwało się w nim pewną nostalgię, nie przekazywał jednak nic poza żarliwą nabożnością. „Co o tym sądzisz?” Za każdym razem było tak samo: szczera opinia jedynie przysporzyłaby kłopotów Dalmauowi. Był uzależniony od mistrza, i to nie tylko z powodu pracy w jego fabryce. W styczniu tego roku w Barcelonie odbyło się losowanie rekrutów z jego rocznika. Nie miał szczęścia i na liście znalazło się jego nazwisko. Dwanaście lat służby! Pierwsze trzy w koszarach, kolejne trzy w czynnej rezerwie, pozostałe sześć – w biernej. Tragedia dla każdego młodego chłopaka, który musiał porzucić dotychczasowe życie i co najmniej na trzy pierwsze lata służby przerwać naukę lub zostawić pracę, często będącą głównym źródłem utrzymania rodziny. Josefa omal nie zemdlała, Montserrat i Emma zaczęły złorzeczyć na władze, wojsko, bogaczy i księży, po czym wybuchnęły płaczem; Emma zrozumiała, że straci narzeczonego. Don Manuel Bello także był niezadowolony; zaklął – niezbyt szpetnie, jak przystało na dobrego katolika – i po chwili namysłu zaproponował Dalmauowi, że pożyczy mu pieniądze na wykup. W ten sposób unikali wojska zamożni mężczyźni, a także biedacy, którzy często popadali w ruinę, zaciągając długi, bo wykup kosztował półtora tysiąca peset w złocie!
Dalmau porozmawiał o ofercie z matką, Montserrat i Emmą. Poparły propozycję mistrza,