Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac. Gallet Louis

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Gallet Louis страница 4

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Gallet Louis

Скачать книгу

i widoczne było, że wytęża siły, aby doń przemówić. W tejże chwili oczy jego spotkały utkwione weń spojrzenie Rolanda.

      – Oddal się, Rolandzie – rzekł głosem lodowatym. – I ciebie, ojcze wielebny, proszę, abyś pozostawił nas samych.

      Słowa ostatnie zwrócone były do kapelana.

      Roland przygryzł usta z widocznym gniewem, a czoło jego pokryło się czerwonością. Odszedł jednak razem z kapłanem w głębię obszernej komnaty, dokąd nie mogła już dojść przyciszona rozmowa Sawiniusza z umierającym hrabią.

      – Słuchaj uważnie, co ci powiem – wyrzekł szeptem Rajmund de Lembrat.

      Sawiniusz pochylił się tak nisko, że ucho jego dotykało prawie ust umierającego.

      Jakie było to ostatnie zwierzenie, które wyszeptały stygnące wargi starca – nikt tego nie mógł odgadnąć. Kiedy jednak Sawiniusz wyprostował się, wszyscy mogli byli dostrzec, że oczy hrabiego napełnione są łzami. Długo, z wytężoną uwagą, wpatrywał się on w swego syna, po czym z ust jego wybiegły dla Sawiniusza tylko dosłyszalne słowa.

      – I to on ma być spadkobiercą Lembratów?

      Silniejsze ściśnięcie ręki dało poznać Sawiniuszowi, że jego stary przyjaciel ma coś więcej jeszcze do powiedzenia. Hrabia próbował unieść cokolwiek ciężką jak z kamienia głowę i wskazując Rolanda ruchem niedostrzegalnym dla tamtych, szepnął w samo ucho Sawiniusza:

      – Nie spuszczaj uwagi z tego, przede wszystkim pamiętaj o tamtym!

      IV

      Szerokie wyłomy, których dokonuje Paryż współczesny wśród swych starych dzielnic, wydobyły niedawno na jaśnię8 pewien odwieczny budynek, uważany przez wielu za rzecz od dawna już nieistniejącą, a bardzo głośny i oblegany przez tłumy w epoce, gdy Corneille i cała plejada pomniejszych, dziś zapomnianych poetów uważali za największy zaszczyt widzieć dzieła swe w nim wystawione. Budynek ten to stary Pałac Burgundzki, w którym aktorowie9 królewscy dawali przedstawienia, ściągając na nie wszystkich smakoszów artystycznych z orszaku panującej wówczas Anny Austriaczki.

      W tym zbornym punkcie dworskich wykwintnisiów przedstawiano owego wieczora Agrypinę, tragedię budzącą wiele hałasu wśród ówczesnych krytyków, którzy dopatrywali się w niej groźnych napaści na rząd i religię.

      Widownia Pałacu Burgundzkiego była szczelnie zapełniona, tchnienie wojownicze przebiegało tłum świetny i gwarny. W jednym z zakątków parteru dwóch ludzi zdawało się przyjmować udział wyjątkowo żywy w tym ważnym wydarzeniu literackim. Jeden z nich wygwizdywał ze szczególną zaciętością wszystkie miejsca tragedii, które mu nie trafiały do przekonania. Drugi poprzestawał na podkreślaniu uśmiechem miejsc dobrych, wzruszał zaś ramionami na każde gwizdnięcie towarzysza.

      Przy końcu trzeciego aktu pierwszy nie mógł wytrzymać, aby nie podzielić się z kimś dławiącym go oburzeniem.

      – Nieprawdaż, panie – rzekł, zwracając się do milczącego widza – że to budzi śmiech i litość.

      – Śmiech i litość? – powtórzył tamten zimno. – I dlaczegóż to, jeśli łaska?

      – Dlatego że, podług mnie, niepodobna w nędzniejszych rymach wyrazić myśli bardziej przewrotnych.

      – Poczytujesz pan zatem autora za wielkiego winowajcę?

      – Za heretyka, mój panie. Zasłużył, aby go wyklęto.

      – Doprawdy?

      – Alboż nie wygłasza rzeczy ubliżających w najwyższym stopniu naszej świętej religii?

      – Musiałeś pan źle słyszeć. Oto, co mówi ten autor…

      I sąsiad człowieka z gwizdawką jął deklamować całą tyradę z Agrypiny. Po tej pierwszej tyradzie nastąpiła druga, po drugiej trzecia… Coraz większy zapał ogarniał deklamatora.

      – Ależ, panie! – zawołał tamten, zalany niepowstrzymanym potokiem poezji – jak mogłeś zatrzymać w pamięci tak wiele wierszy?

      – Czy przyznajesz pan, że wiersze te nie są złe?

      – Przyznaję.

      – Czemuż zatem wygwizdywałeś je przed chwilą?

      – Spojrzyj pan na publiczność… Bardzo wiele osób pogląd mój podziela!

      – Biedacy! Gdy jeden osioł ryknie, inne mu zawsze wtórują…

      – Panie, to wygląda na obelgę!

      – Tak pan sądzisz?

      – Jestem tego pewny.

      – Tym gorzej dla pana. Ale sza!… Zaczyna się akt czwarty, trzeba słuchać z uwagą.

      – Podzielam pańskie zdanie. Wrócimy do naszej sprzeczki za chwilę i poprowadzimy ją w inny sposób.

      – Pan z prowincji? – zapytał szyderczo deklamator, usłyszawszy pogróżkę.

      – Jestem margrabia de Lozerolles.

      – Stara szlachta z Poitou! Ale przepraszam. Pozwól mi, mości margrabio, słuchać Sejanusa.

      Na scenę wyszli aktorzy. Starcie musiało się zatrzymać na tym punkcie. Nie wyniknął stąd zresztą żaden skandal, gdyż przeciwnicy prowadzili spór z wyszukaną grzecznością, jak przystało ludziom dobrze wychowanym.

      Przy końcu sztuki przeciwnik margrabiego skinął na młodzieńca siedzącego o kilka miejsc dalej, który zbliżył się doń z pośpiechem.

      – Hrabio! – rzekł do młodzieńca. – Czy chcesz być moim sekundantem?

      – Dlaczego?

      – Mam się bić.

      – Tego wieczora?

      – Za chwilę.

      – Znów kłótnia! A nie zdążyłeś pan jeszcze opuścić sali!

      – Nie potrzebowałem tego czynić, gdyż ten pan tu właśnie siedział!

      Margrabia de Lozerolles, w ten sposób wywołany, skłonił się uprzejmie.

      – Jaki powód?

      – Niezmiernie prosty. Ten pan nazywa Agrypinę szkaradną, dla mnie jest ona piękną. Czyż nie uważasz, hrabio, powód ten za wystarczający?

      – Najzupełniej!

      – Chodźmy, panowie – wtrącił margrabia. – Pilno mi.

      Lozerolles wynalazł natychmiast dla siebie sekundanta i czterej mężczyźni wyszli z pośpiechem na wąską uliczkę w sąsiedztwie Pałacu Burgundzkiego. Zaraz też, nie tracąc ani chwili, do

Скачать книгу


<p>8</p>

na jaśnię – dziś: na jasność; na światło dzienne. [przypis edytorski]

<p>9</p>

aktorowie – dziś: aktorzy. [przypis edytorski]