Młyn na wzgórzu. Karl Gjellerup
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Młyn na wzgórzu - Karl Gjellerup страница 9
I czyż mógł wytrzymać takie spojrzenie, nie potęgując podejrzeń i nie zatruwając żonie tych chwil… może już ostatnich?
Ale mylił się. Spojrzenie, jakim go powitała, było spokojne i bynajmniej nie badawcze. Łagodnie i szczerze spoglądały jasne oczy otoczone fioletowymi obwódkami. Oczy były ukryte w cieniu, lampę bowiem ustawiono poza wielkim dzbanem z wodą, aby światło nie raziło chorej.
Młynarz, uśmiechając się, skinął jej głową. Wielki ciężar spadł mu z serca. Usiadł obok niej i ujął jej lewą rękę spoczywającą na pierzynie, przeciwko której doktor nadaremnie protestował. Chociaż gorączkowała, a noce były już ciepłe, to jednak młynarka uważałaby to za lekceważenie, gdyby jej nie przykryto uczciwą pierzyną. Ręka jej była przed rokiem silna, nieco zaczerwieniona i spierzchnięta, teraz zaś była chuda i biała, pokryta gładką, niemal przeźroczystą skórą – ręka nazbyt delikatna dla młynarki.
– Czy deszcz pada? – zapytała chora. – Twój surdut zupełnie wilgotny.
– Tak, wydaje się, że spadnie porządny deszcz. Dałem proboszczowi parasol.
– Teraz słyszę już… Niechaj pada, przyda się zasiewom.
Zasiewom się przyda! Zanim wczesne zboże się okłosi, zanim oziminy zakwitną, ciało jej zniknie w ziemi, z której kiełkuje wszelakie ziarno. A jednak myślała jeszcze o zasiewach. O ileż bardziej musiała się troszczyć o tych, których pozostawiała! Zapewne rozmyślała nad tym, czy im będzie dobrze, kiedy jej już zabraknie! Uczuł, że łzy napływają mu do oczu, i zaciął się w sobie, aby nie spłynęły po policzkach i nie zdradziły jego myśli.
– Jak się teraz czujesz Chrystyno? – zapytał.
– Dziękuję, teraz zupełnie dobrze.
– Obawiałem się, że tak długa rozmowa z proboszczem może cię zmęczyć – dodał, jak gdyby miał na myśli tylko fizyczne natężenie i jak gdyby treść tej rozmowy nie różniła się od zwyczajnej pogawędki z proboszczem.
– Ach nie, jestem bardzo rada, że rozmówiłam się z nim, bardzo mi to pomogło.
– W takim razie nie odczuwasz bólu?
– Ach tak, oczywiście, boli jeszcze trochę… Ale inaczej aniżeli poprzednio… wydaje się, jakby ból utracił moc nade mną… Jeżeli człowiek pożegna się ze światem i jeżeli całkowicie zwróci myśl ku dobremu Bogu i ku wspaniałości, jaką nam przygotowuje, nam wszystkim wierzącym w Chrystusa Pana i Jego słowa… wówczas nie bardzo już się troszczy o to, co się dzieje z ciałem… nieraz wydaje się nawet, że się już nie wyczuwa cielesności… A tak samo dzieje się i z życiem; wydaje się nic nieznaczące, a przynajmniej te smutki, które nas bolały, nie bolą już, kiedy się leży na łożu śmierci.
„To, co nas bolało” – młynarz wiedział aż nazbyt dobrze, co przez to rozumie. Nurtująca go skrucha i tkliwość jej słów, które w swej prostocie wydawały się już czymś pozaziemskim, pozbawiły go panowania nad samym sobą. Rzucił się na łóżko, łzy trysnęły mu z oczu i zwilżyły jej ręce, które ściskał w swych dłoniach.
– Nie! Nie! Chrystyno! Ty nie umrzesz… Przekonasz się, że wyzdrowiejesz… Dlatego też nie odczuwasz już tak bardzo bólu… Zobaczysz, że stan zdrowia się polepszy, że będzie zupełnie dobrze… Przeżyjemy jeszcze wspólnie piękne dni!
Niemal wierzył sam we własne słowa. Przecież inni, złożeni znacznie gorszą niemocą, odzyskiwali zdrowie. To było przecież najważniejsze. Wszystko będzie jeszcze dobrze. Czym była dla niego Liza w tej chwili? Oddali ją niezwłocznie, skoro tylko znajdzie inną służącą. Pozostanie tu ze swą dobrą żoną i z Jaśkiem. Czegóż potrzeba więcej?
Chora potrząsnęła głową.
– Nie należy się tak przejmować, Jakubie, rozpacz nic nie pomoże, wszystko jest wolą bożą, wiemy to przecież. Lepiej jest patrzyć na to oczyma rzeczywistości i spokojnie o tym rozmawiać.
Ale właśnie myśl, że można by mówić o tym, przerażała młynarza.
– Nie, nie powinnaś mówić właśnie o tym – zapalił się. Doktor zwracał także na to uwagę: „Byleby tylko nie wbijała sobie w głowę myśli, że musi umrzeć, to byłoby najgorsze w jej obecnym stanie. Taka idée fixe mogłaby ją zabić, chociażby nawet miała możność życia”. Tak powiedział. – Nie, nie powinnaś myśleć o śmierci… – ciągnął młynarz. – Nie sprzeciwiałem się bynajmniej twojej duchowej rozmowie z proboszczem, to było nawet słuszne i oddziałało korzystnie na ciebie, jak sama powiadasz. Ale teraz nie należy już o tym rozmyślać. Pomyśl raczej, ile to będzie roboty, kiedy wyzdrowiejesz i będziesz mogła znowu jąć się pracy!
Chrystyna uśmiechnęła się pobłażliwie, jak się śmieje ktoś z upartego dziecka, któremu jednak nie chce wyrządzić zbyt wielkiej przykrości.
– Mówmy więc tylko o tym, co się może zdarzyć, gdy mnie zabraknie, a ty ożenisz się powtórnie.
Młynarz wzdrygnął się… To był właśnie ten temat, którego się obawiał.
Jakiś król zawołał pono z płaczem w podobnej sytuacji: Ah, non, non, jamais! Je prendrais une madîtresse5! Młynarz jednak zadowolił się wstrząśnięciem głową, przeczącym poruszeniem ręki i urywanym jękiem, dowodząc tym, jak daleki jest od myśli, by swemu młynarskiemu królestwu dać nową królową… Że kochanka – a w każdym razie także pani – znajduje się w pobliżu, o tym wiedział nazbyt dobrze. Jego żona wiedziała o tym również i dlatego z takim uporem wysuwała ten temat, obserwując go znowu tym badawczym spojrzeniem, w którym krył się jednak teraz błysk na wpół ironicznej troski.
– A jednak… ożenisz się powtórnie… jesteś jeszcze młody… a młyn potrzebuje gospodyni… W domu, gdzie brak kobiety, nie dzieje się dobrze… Tak stać się musi… Ale sądzę, że żeniąc się powtórnie powinieneś pomyśleć także i o tym, aby Janek dostał dobrą matkę… to bardzo ważne dla takiego biednego dzieciaka. I jeżeli znajdziesz dziewczynę, która ci się spodoba, ale zauważysz, że Janek jej nie znosi, to lepiej od razu wybij ją sobie z głowy. Jest dużo dziewcząt na świecie, które chętnie wyjdą za ciebie, a nie potrzebujesz przecież ubiegać się o pieniądze ani o to, co mogłaby ci wnieść w posagu. Wdowiec to co innego aniżeli kawaler, on ma już wszystko.
Młynarz potwierdził odruchowo. Nie wątpił w to, że Chrystyna zauważyła już dawno niechęć, jaką Janek widocznie żywił wobec Lizy, może nawet zaszczepiła mu ją sama albo też może niechęć ta drogą sympatii przeszła z matki na dziecko. Słowa te zwracały się zatem przeciwko Lizie. Chrystyna obawiała się, że mógłby się ożenić z tą dziewczyną; ta nowa perspektywa zdumiała go i przeraziła jednocześnie. Nigdy jeszcze – i to właśnie dziwne – nie pomyślał o możliwości poślubienia Lizy; uświadamiał sobie tylko, że coraz głębiej pogrąża się w namiętności, że dziewczyna ma go całkowicie w swojej mocy i że
5