O krasnoludkach i sierotce Marysi. Maria Konopnicka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу O krasnoludkach i sierotce Marysi - Maria Konopnicka страница 10
Nazajutrz baba i kota, i Kruczka w komorze zamyka, garnki w piec wstawia i do sąsiadki idzie.
Posiedziała trochę u sąsiadki, pogadała, wraca, a tu sądny dzień w chałupie!
Kot z psem drą się w komorze tak, że aż sierść pod pułapem lata, a w izbie piec otwarty, garnki próżne187, rynka wylizana z omasty, jakby ją kto umył, a dzieciak w kołysce krzyczy, aż się rozlega!
Chwyciła się baba za głowę z wielkiego frasunku188, ale ją zaraz potem złość wzięła, więc tylko pięść o pięść trzasnąwszy, mówi:
– Czekajże, zła psoto! Już ja cię upatrzę!
I cała w myślach do kołyski podeszła, bo ów podrzutek darł się wniebogłosy.
Karmi go biedne matczysko, a łzy jej kapią z oczu, gdy na dziecko spojrzy: tak jej się Jaśko odmienił! Dawniej z nim przed chatą siadała na progu, a kto przeszedł, to chwalił, jako że takiego dziecka daleko było szukać.
Teraz go ludziom pokazać nie śmie, takie się zrobiło poczwarne straszydło.
Nie uśmiechnie się, nie zagwarzy, rączek do matczynych korali nie wyciągnie, tylko leży odęte, namarszczone, łyse, jakby co starego.
Rość też nie rośnie, tylko ta głowa wielka i ciężka sterczy mu jak dynia.
Istna pokraka!
Już mu i urok odczyniała189, trzy węgielki żarzące, trzy kruszyny chleba na wodę rzucając; już go i w hebdzie190 kąpała, które to ziele od złych oczu bardzo jest pomocne; już go i baźkami z kwietniowej palmy okadzała, i wiórzyskiem z wypróchniałej wierzby, co na rozstaju rosła – nic nie pomogło.
A tu teraz w dodatku taka utrata191! Nagotuje jadła, jakby na dwóch chłopów, a wychyli się z izby, to i na nią jedną w garnku nie zostanie.
– Dzieciak, jak dzieciak – mówiła rozżalona kobieta. – Wola i dopust Boży! Ale co tego wyjadania, to nie daruję! Żeby nie wiedzieć co – nie daruję!
II
Nazajutrz nagotowała baba garnek kapusty, nagotowała garnek grochu, zasmażyła godny kęs słoniny, wstawiła to wszystko w piec, zamknęła, kota i Kruczka wzięła z sobą, nakarmiła dziecko i poszła.
Nie poszła jednak daleko, tylko za węgłem192 stanęła i przez szybkę patrzy.
Patrzy, aż tu się podnosi z pościółki193 ów odmieniec i w kołysce siadłszy, rozgląda się po izbie, czy w niej kogo nie ma. Patrzy baba dalej, a ów się z kołyski gramoli i – prosto do pieca! Przyszedł, drzwiczki otworzył, pociągnął mile nosem, bo mu zapachniały skwarki w rynce194, i dalej łyżki szukać. A łyżki były zatknięte w łyżniku195.
Źle mu było sięgać, wlazł na skrzynkę i dopiero co największą wybrawszy, nuż do garnków owych. Wyciągnął z pieca kapustę, słoniną okrasił, grochu dokłada, a je – aż mu się uszy trzęsą.
Struchlała baba na to widowisko, klasnęła w ręce i nuż do sąsiadki po radę.
Przybieżały196 obie pędem, patrzą, w garnkach już mało co, a ów aż sapie, a jeść nie ustaje.
Wyjadł kapustę, wyjadł groch do czysta, łyżką w puste dno stuknął, przechylił rynkę, wylizał co zbyło197 okrasy, w piec garnki wstawił, chodzi po izbie jak stary i po kątach patrzy.
Baba tylko zęby ściska, ale nic.
Chodzi ów, patrzy, znalazł jaje, co je kokoszka198 pod kobiałką199 zniosła.
Nuż oną wielką głową kręcić, a dziwować się owemu jaju.
– Siedemdziesiąt i siedem lat żyję – powiada – a jeszczem też takiej beczki bez obręczy nie widział!
Zaraz sąsiadka poznała po tych słowach, że to jest Krasnoludek.
– Nie ma co – mówi – tylko Boga na pomoc wezwać, tęgą wić brzozową wyciąć, tego odmieńca na leśne jabłko zbić i na śmietnisko cisnąć. Jak będzie na śmietnisku wrzeszczał, to Krasnoludki dziecko prawe200 odniosą, a tego nietwora zabiorą sobie!
Trafiło to babie do serca. Jakże nie skoczy do brzeziny201, jak nie wyłamie jedną witkę202, jak nie wpadnie do izby, jak nie chwyci podrzutka, jak go nie zacznie bić!
– Za moje jadło… za mego Jaśka… za moją szkodę… masz… masz… masz!…
Krzyczy ów, aż go w niebie słychać, a baba nie ustaje, tylko ćwiczy203.
A mieszkała w trzeciej chacie Kukulina, wdowa, z małą córuchną Marysią.
Trzeba, że na tę chwilę wzięła owa wdowa dziewuszkę swoją na ręce i szła pleć204 na dworskie pole.
Słyszy wrzask nieludzki u sąsiadki, więc stanęła i myśli:
– Jużci nie co, tylko biją kogoś. Trzeba iść bronić.
A tuż i jej dziecina, co jeszcze mówić nie umiała, kwilić zaczęła z żalu, że się to komuś krzywda i ból taki dzieje.
Spojrzała Kukulina ku drodze, spojrzała ku słońcu, że już podbiegło w górę, żal jej było czas tracić, jako że robotna205 była bardzo, ale przecież litość przemogła. Idzie tedy do sąsiadki, a tu drzwi zamknięte.
– Sąsiadko! – woła. – A któż to tam tak krzyczy?
A baba:
– Nie wasza w tym rzecz! Idźcie swoją drogą!
Więc Kukulina:
– Sąsiadko! – woła znowu. – Jużci ani chybi, tylko swojego Jaśka bijecie. Folgujcież206 mu, boć to małe jeszcze!
A baba:
– Taki
187
188
189
190
191
192
193
194
195
196
197
198
199
200
201
202
203
204
205
206