Bankructwo małego Dżeka. Janusz Korczak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bankructwo małego Dżeka - Janusz Korczak страница 8
– Ale pani mnie nie wyrzuci?
– Fil, tylko nie żartuj, bo to doprawdy niewesoła sprawa.
– Ja nie żartuję, tylko niech pani powie, żeby się nie śmiali.
– No, już mów.
– Proszę pani, trzeba kupić ciekawe książki: jakieś takie wesołe albo Bosko czarnoksiężnik44, zagadki, Eddie Polo45, sennik egipski, różne sztuki z kartami. Ja nawet mogę buchnąć46 siostrze ten sennik: jak się komu śni na przykład pożar, to znaczy, że złodzieje. Widzi pani, już się zaczynają śmiać.
Pani powiedziała, że na próbę będzie sama przez miesiąc prowadziła bibliotekę. A potem się zobaczy.
Fanny wszystko oddała pani w największym porządku. Kartki już były ponalepiane, katalog ułożony. Klaryssa pomagała trochę. I niby jakoś szło, ale widać było, że biorą książki tylko dlatego, żeby pani nie obrazić.
A tymczasem Dżek umacniał się w postanowieniu, że nikt inny, tylko on zostanie bibliotekarzem. Już wszystko dokładnie naprzód sobie ułożył, pewien był wygranej, więc przyglądał się, jak to pani robi, słuchał uważnie, co mówi klasa – i czekał. A kiedy po miesiącu pani się znów zapytała, kto weźmie klucz od szafki, Dżek spokojnie, ale stanowczo oznajmił, że chce i może. Pani zgodziła się od razu.
Pani kazała dać książki Dżeka i Dżona i tak powiedziała:
– Patrzcie, książki Dżeka są czyste i porządnie obłożone, a Dżona pomazane, z rogami pozawijanymi, brudne i zakleksane47. Dżon wszystkim obrazkom dorabia wąsy, nazwisko swoje namazał prawie na każdej stronicy, a jak już chce coś wytrzeć, to ślini brudny palec i robi w stronicy dziurę.
Potem pani powiedziała coś, co nie było prawdą:
– Kto lubi czytać, ten szanuje książki. Powiedz, Fulton, prawda, że ty dużo czytasz?
Dżek nie chciał kłamać, a niegrzecznie z panią się sprzeczać. Więc chrząknął tylko i mruknął, co mogło znaczyć i nie – i tak. A pani myślała, że dużo, tylko nie chce się chwalić.
Nareszcie. Nareszcie będą wiedzieli, że i Dżek Fulton coś znaczy. Bo do tej pory Dżek mógł być albo nie być, i nikt nawet nie wiedział. Kiedy dwa dni miał gorączkę i nie przychodził do szkoły, tylko sąsiad i Nelly pytali się go, dlaczego. Nelly doszła48 i powiedziała:
– Pewnie byłeś chory?
Dżek odpowiedział:
– Tak. Miałem gorączkę i kaszel.
– A teraz jeszcze kaszlesz?
– Troszkę – odpowiedział Dżek.
Potem na lekcji Dżek naumyślnie głośno zakaszlał: czy Nelly spojrzy na niego. Ale Nelly nie spojrzała i od tej pory nie rozmawiał z nią ani razu. Ale ona jest bardzo miła: taka cicha i tak się przyjemnie uśmiecha, i takie ma mięciutkie włosy.
No tak. Nikt go w klasie nie zna, nikogo Dżek nie obchodzi. Nawet pani tak jakby go wcale nie znała. Pani zwraca się zawsze do kilku: jeżeli coś trzeba zrobić, przynieść albo rozdać kajety. A o innych jakby zapomniała. Tamci się nie wstydzą, rozmawiają, proszą, jak im czego potrzeba. A tak to się dochodzi jak do obcej.
Teraz jest zupełnie inaczej. Dżek musi z panią rozmawiać, bo jest bibliotekarzem. Dżek nie może chorować, bo ma klucz od szafy, Klaryssa w żaden sposób nie chce trzymać klucza: jeszcze zgubi albo zapomni, boi się, jednym słowem.
Pani wydawała książki w poniedziałki i czwartki. Dżek wydaje pięć razy na tydzień; tylko w sobotę49 nie warto, bo na niedzielę daje biblioteka szkolna. Dżek korzysta z wolnego dnia i porządkuje szafę.
Z początku woźny się trochę krzywił.
– Czego ty nie idziesz do domu?
Ale widzi, że Dżek spokojny i można go w klasie zostawić. Nawet czasem pomoże przy zamiataniu. Po dwóch tygodniach powierzył mu kawałek kredy na zapas i Dżek był bardzo zadowolony, bo kiedy pani od rysunków powiedziała, że małym kawałkiem niewygodnie rysować, Dżek podczas lekcji otworzył szafę i zamienił mały kawałek na zapasowy duży. I zaraz po lekcjach oddał woźnemu i znów dostał inny.
Klaryssa właściwie nic mu nie pomaga, bo nawet nie ma w czym. Po ostatniej lekcji pyta się:
– Czy jestem ci potrzebna?
Dżek odpowiada:
– Nie.
Więc idzie do domu. A potem się i pytać przestała.
Wszystkie książki zajmowały w szafie tylko jedną półkę i kawałeczek drugiej. A właściwie nawet tylko jedną, bo kilka książek było w czytaniu. I prawie zawsze te same – najładniejsze. Z książek Dżeka chłopcy brali Robinsona, a dziewczynki – Chatę wuja Toma i bajki. Kota w butach nikt nie chciał, bo za dziecinna. Dziewczynki brały więcej niż chłopcy.
Kiedy po paru tygodniach pani się zapytała, czy są z Dżeka zadowoleni, wszyscy powiedzieli, że tak, najgłośniej krzyczeli tacy, którzy wcale książek nie brali. Ale Dżek był im mimo to wdzięczny.
Myliłby się, kto by sądził, że Dżek był zadowolony. Na początek i tak dobrze, ale Dżek musi zrobić, żeby wszystkie półki były pełne. Tymczasem pani chowa do szafy to jakieś wypchane zwierzęta, to globus, to kamienie, liście suche, to karton. Ale szafa z pustymi półkami drażni Dżeka.
Nie dawały Dżekowi spokoju słowa Fila:
„Gdybym ja był bibliotekarzem, toby cały oddział50 tak czytał, ażby furczało jak aeroplan51”.
Zwróciłby się chętnie po radę do Fila, ale się bał z nim zaczynać: niepewny człowiek; choć kto wie, czy nie ma słuszności. Gdyby tak jakieś wesołe książki albo sennik egipski. Na przykład coś się śni, chce wiedzieć, co znaczy – przychodzi do Dżeka. Dżek zajrzy, pozwoli poszukać – to się może zachęci i weźmie coś do czytania.
Zresztą Dżek wie, że nie wszystkie książki dali do biblioteki: jedni się boją, że zginie, innym szkoda, innym rodzice nie pozwolili.
I Dżek musiał się pytać, czy rodzice pozwolą.
Bo jak się coś ma, nigdy nie wiadomo, czy to jest zupełnie własne. Inna sprawa: ubranie. Chociaż i ubranie, jeżeli się podrze, powinni zostawić podarte, a nie krzyczeć i kupować nowe. Ale prezenty powinny być już naprawdę własne. Jeżeli się złamie zabawkę albo chce podarować koledze, nie powinno obchodzić rodziców.
44
45
46
47
48
49
50
51