Między ustami a brzegiem pucharu. Rodziewiczówna Maria
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Między ustami a brzegiem pucharu - Rodziewiczówna Maria страница 5
– Co ty?!… Jezusie, Mario! Znowu?!… Co miesiąc się bijesz… Ach, ja nieszczęśliwa! Co to będzie, co to będzie!
– Nic nie będzie! Na co ciocia wzywa imienia boskiego nadaremno! Wszakżem nie baran na rzeź. Czy mogę zapalić papierosa?
Nic nie odrzekła, bo zanosiła się od płaczu, lamentując przerywanym głosem.
Hrabia pokiwał głową.
– Otóż macie kobiety! I ciocia chce, żebym jeszcze drugą sprowadził do duetu! Jedna po siostrzeńcu, druga po mężu… ładny koncert!
Staruszka z żałości rozgniewała się.
– Tak, tak, kobiety! Gadaj to komu innemu. Masz mnie za tak naiwną! Wiem wszystko! Może to nie o jedną z tych bezecnic stawiasz życie na kartę! Gdzie gromy niebieskie na te szkaradnice, Magdaleny, Samarytanki! Czemu ich nie pławią i nie palą, nie piętnują żelazem! Sodoma, Gomora!
– Gwałtu! Z cioci byłby istny Torquemada39! Aż mnie dreszcz chwyta!
Hrabia się śmiał z całego serca, ale panna Dorota puściła wodze swej boleści i oburzenia.
– Zginiesz przez nie, jeśli się nie upamiętasz40, nie ożenisz, nie będziesz domu pilnował! Okropność! Zabiją cię!
– Ciocia mnie ma za niepospolitego gamonia! Nie myślę ginąć za byle co! Ale kiedy ciocia mi wymyśla, to zmykam. Sądziłem, że znajdę pochwałę i zachętę, a tu łzy! Fe, ciociu, c'est mauvais genre41!
Wstał i pochylił się nad jej ręką.
– No, zgoda! Proszę się rozchmurzyć. Biję się nie o żadną Samarytankę, jak to ciocia nazywa, ale o to, że Wilhelm Wertheim nazwał mnie Metysem i polskim warchołem! Co, jest racja? Za to go rozpłatam jak szczupaka, daję słowo honoru! Niech ciocia spyta kapitana Assenberg, jak się fechtuję! To zabawka dla mnie.
Staruszka otarła łzy i spojrzała mu w oczy.
– Gdy twój ojciec… świeć, Panie, jego duszy… powziął ten szalony projekt, jam go błagała na klęczkach, by zaniechał. Nic nie pomogło. Oczarowali go w Polsce. To kraj wpół dziki. Mają tam gusła, rzucają uroki, dają pić zioła jakieś! Słyszałam o tym od poważnych ludzi. Czarna magia, szatańskie sprawki! Szatan opętał biednego Ralfa! Przeczuwałam nieszczęście! Spełniło się! Ty pokutujesz! Ach, te Polki! Major Koop zawsze mi powtarza: „Wentzlowi nikt nie ufa, boją się sprzeniewierzenia i odstępstwa. Dlatego nie wzywają go na żadną posadę, obserwują go i czekają”. Ach, żebyś się ożenił z córką księcia H., nieufność by znikła!
Ciocia Dora, jak zając po wielu kluczach42, wróciła do punktu, skąd wyszła.
– Nie boję się polskich czarów! – odparł hrabia, marszcząc brwi. – Nie pójdę śladem ojca! Co zaś do posad, jeśli mi przyjdzie ochota, nie ja, ale rząd będzie mnie prosił. O to może ciocia być spokojna.
– Więc pojedynek nieodwołalny? – szepnęła.
– Obydwaj nie należymy do tchórzów.
W tej chwili otworzyły się drzwi salonu; zajrzała posępna twarz Urbana.
– Konie podane!
– Co, już jedziesz? Ach, Boże, jakże mi straszno! Weź szkaplerzyk na piersi, chłopaku. Będę się dzień cały modliła za ciebie.
– Dziękuję! Nic mi nie będzie. Dziś wieczorem przyjdę do cioci na herbatę. Do widzenia!
Za drzwiami roześmiał się jak szalony.
– Co prawda, wolę pożegnanie z Aurorą; ta mi dopiero da szkaplerzyk!
Zamruczał, potem zbiegł szybko na dół, zatrzymał się, zwrócił się do lokaja i spytał lakonicznie:
– Nun43?
Urban się wyprostował jak we froncie.
– Kamienica przechodnia na dwie ulice, stróż spał noc całą, nikogo nie widział. Oto spis lokatorów.
– Zum Teufel44! Co dalej?
– Baron Schöneich czeka na pana hrabiego.
– Weź szpadę i ruszaj na kolej; bierz bilety na stację Kirschmühl i czekaj na mnie.
– Słucham!
Baron Schöneich, kolega i przyjaciel Wentzla, przybył dość zdziwiony nagłym wezwaniem.
– Pewnie się bijesz? – zawołał na wstępie.
– Jakbyś zgadł.
– O co?
– O moją piętę achillesową vel45 polską.
– Z kim?
– Z Wilhelmem.
– Głupstwo! Will pewnie był pijany, a ty, wiadomo, szukasz wrażeń. Czemuś mnie ominął na sekundanta? Wiesz, to obraza!
– Ty, poważny dyplomata! Dostałbyś jeszcze nosa od kanclerza. Zresztą, taki pojedynek… Jakbym z tą szafą wojował! Ech!
Schöneich pokręcił głową.
– Co prawda, tych pojedynków trochę za gęsto. Jesteś strasznie drażliwy, Wentzel. Na twoim miejscu ja bym, dla zatkania gęby natrętom, wszedł do izby46 i urządził co dzień ruladę z Polaków. Masz porywającą wymowę.
– Ba, przy śpiewie, winie i kobietach, ale nie w waszym sejmie. Brr! Co tam za nudy!
– Ha, to urządź krucjatę na Poznań.
– Do diabła z konceptami! Powiedz choć raz co rozsądnego.
– Wstąp do służby.
– Na przykład do jakiej?
– Do dyplomacji. Jesteś na to stworzony.
– Skąd ten pewnik? – zaśmiał się Croy-Dülmen.
– Wyznaję, że to nie moje spostrzeżenie, ale Herberta. Wczoraj była mowa o ambasadorach u ministra W. Stary, jak go znasz, facecista47. „Poseł – powiada – powinien grać zawsze rolę kochanka. Kto się zna na galanterii i miłości, ten
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47