Między ustami a brzegiem pucharu. Rodziewiczówna Maria

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Między ustami a brzegiem pucharu - Rodziewiczówna Maria страница 6

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Między ustami a brzegiem pucharu - Rodziewiczówna Maria

Скачать книгу

sądzę, iż przede wszystkim z jednego pałacu Berlina. Biedaczysko schnie z zawiści.

      Croy-Dülmen ruszył ramionami.

      – On zawsze ma gust na cudze. Póki wolne i nieogłaskane, milczy; gdy kto wyróżni i zdobędzie, wydziera włosy i szaleje. Z taką taktyką niedaleko zajedzie. On mnie ambasadorem, a ja jego zrobiłbym wielkorządcą australijskich kolonii. Niech obdziera ludożerców!

      Spojrzał na zegarek i poruszył się niespokojnie.

      – Otóż, Michel, chciałem cię prosić, abyś na wypadek jakiej katastrofy ze mną popalił papiery w tym biurku co do jednego, bo widzisz…

      – Widzę, że ci bardzo pilno mnie się pozbyć! Zum Henker49! Te pamiątki nie zginą, i ty także, bądź spokojny! Cha! Cha! Kręcisz się jak fryga.

      – Cóż chcesz, boję się spóźnić na pojedynek.

      – Uhm, pojedynek, ale bez sekundantów. No, no, ambasadorze, ruszaj, ruszaj! Przyjdę wieczorem powitać cię jako zwycięzcę. Bywaj zdrów!

      Po chwili sławne na cały Berlin taranty50 hrabiego stały u bramy hrabiny Aurory.

      Ciocia Dorota odprawiała koronkę, a piękna pani mówiła cała wzburzona.

      – Wiesz, jeżeli ten błazen cię zadraśnie, to ja mu zrobię coś okropnego… ja, ja…

      – Wypowiesz mu swój dom! – podchwycił hrabia.

      – Wypowiem! – potwierdziła energicznie, jakby mówiła: poćwiartuję go żywcem.

      Szyderczy grymas przeszedł twarz Wentzla.

      – Za taką ofiarę, mój skarbie, zachowam dla ciebie dozgonną wdzięczność – rzekł z całym przejęciem.

      Dopiero w drodze do Kirschmühl pozwolił sobie w myśli na krytyczną uwagę:

      – Ciekawym, co by Lidia zrobiła okropnego Wilhelmowi w razie mego zadraśnięcia. Pewnie pokazałaby mu język. No, no, już to te damy nie bywają rozrzutne w pamięci o pokonanych! Trzeba imponować albo nie istnieć! Imponujmy!

      Nie udało mu się tak, jak sobie tego życzył.

      Obu przeciwników rannych odwieziono do domu. Baron miał przebite ramię i rozcięty szpetnie prawy bok, Wentzel dostał cięcie przez głowę: bił się jeszcze, ale krew mu zalała oczy, a przeciwnik omdlał. Obwołano hrabiego zwycięzcą.

      Nędzny to był triumf. Szpada rozpłatała mu głowę i czoło do czaszki. Schöneich zastał go w szponach trzech chirurgów. Kłócili się po łacinie.

      – Musi być znak – wołał jeden.

      – Nie będzie przy zimnych okładach – przeczyli dwaj drudzy.

      Tu pacjent wmieszał się do rozmowy.

      – Albo będzie, albo nie będzie. To się zobaczy przy końcu. Tymczasem róbcie początek, panowie.

      – Rozsądne zdanie – potwierdził najstarszy medyk, przyjaciel domu hrabiego, zabierając się do roboty.

      Schöneich powitał bohatera uśmiechem.

      – Przyszedłem palić owe dokumenty – rzekł wesoło. – Czy ci nie wstyd dać się opiętnować?

      – Odbiję się na Assenbergu. Nie nauczył mnie jednego pchnięcia, osioł.

      – Przy twym amatorstwie ufam, że się z czasem wykształcisz! Hu! Co to za szczerba! Będzie miał szramę na całe życie.

      – Nie będzie przy użyciu zimnej wody! – poczęli wołać medycy.

      Staremu doktorowi Voss drgnęła ręka z irytacji. Wentzel skrzywił się z bólu.

      – Czego się gapisz! – krzyknął na Urbana. – Idź i uspokój panią we frontowym domu.

      – Jaką panią? – zagadnął udając naiwnego Schöneich.

      Ciocia Dora spędziła dzień we łzach i modlitwie. Gdy kareta wróciła z dworca i zatrzymała się u lewego skrzydła, a do niej nikt nie przychodził, przemogła wstręt, jaki czuła do tej części domu, i zbiegła sama po nowiny. Wszystkie drzwi zastała otworem. Służba była w ruchu. Dotarła niepostrzeżona aż do sypialni. Ujrzała swego chłopaka w pokrwawionej koszuli, wokoło krwawe szmaty, nad nim trzech rzeźników i Urbana bladego jak ściana. Tylko Schöneich rozparty w fotelu kiwał się tu i tam, gwiżdżąc – a sam ranny dowcipkował po swojemu.

      Staruszka już miała wejść, już podniosła nogę, gdy ją przykuł do podłogi żartobliwy głos barona.

      – Doktorze, zacerujcie gładko, żeby piękne usta nie obraziły się na szramach.

      Ciocia Dora zatuliła uszy dłońmi i uciekła z tego piekła. W takiej chwili – taka mowa! O, czasy! O, młodzieży!

      W chwilę potem Urban ją uspokoił ze strony hrabiego, ale ona nie zdecydowała się na powtórne odwiedziny. Miała dosyć próby.

      Stary doktor postawił na swoim. Szrama została pomimo zimnej wody i innych sposobów; rozcinała czoło wyraźną poprzeczną bruzdą.

      Honor swój niemiecki opłacił Wentzel, a może piękne oczy nieznajomej dziewczyny odjęły mu zręczność i siłę.

      Miał pamiątkę po owej burzliwej nocy. Klął ją w duchu, gdy wreszcie wygojony stroił się pewnego wieczora do teatru.

      Doktor Voss zjawił się właśnie na zły humor, a nie wiedząc o tym, począł burczeć na wybryki. W rezultacie pokłócili się okropnie: medyk z całą flegmą, Wentzel z ogniem wcale nie germańskim.

      Voss potarł swą górną wargę, co robił zawsze, gdy miał wygłosić ważne zdanie, i rzekł:

      – Pan hrabia jest niecierpliwy, nierozsądny, i nielogiczny… Typowy Słowianin.

      Tego było za wiele. Croy-Dülmen skoczył, jakby skorpiona nadeptał.

      – Kreutzdonnerwetter51! – zaklął jak dragon. – Jak mi pan jeszcze piśniesz słowo…

      – To co? – prawił spokojnie medyk. – Ja się bić nie umiem, a spostrzeżenie fizjologiczne nie jest przecież obrazą. Pan hrabia rodzi się z Polki, to pewnik; że ród matki wpływa bardzo silnie na dzieci, to drugi pewnik; a że pan bardzo do matki podobny, to trzeci! Dixi52.

      – A ja dixi, że wasze fizjologie to brednie, a wy sami stado wariatów! Jestem Niemiec i basta!

      – Po ojcu prawdopodobnie!

      – Jak to prawdopodobnie? – krzyknął młody człowiek, czerwieniejąc z pasji. – Śmiesz o mojej matce mówić podobny frazes!

      – Mówię:

Скачать книгу


<p>49</p>

zum Henker (niem.) – a niech to; tam do kata. [przypis edytorski]

<p>50</p>

tarant – nazwa umaszczenia konia; konie tarantowate charakteryzują się kontrastowo ciemnymi (karymi a. kasztanowatymi) plamkami występującymi na białej skórze lub odwrotnie: białymi plamkami na ciemnej sierści. [przypis edytorski]

<p>51</p>

Kreutzdonnerwetter (niem.) – do stu piorunów; a niech mnie kule biją. [przypis edytorski]

<p>52</p>

dixi (łac.) – rzekłem. [przypis edytorski]