Kasrylewka. Szolem-Alejchem
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kasrylewka - Szolem-Alejchem страница 11
Udało mi się, przy boskiej pomocy, przemknąć przez ten szpaler cało i zdrowo. Wypadłem jednak na inne bractwo. Byli to bałaguły30 – furmani w wysokich butach, z batami w rękach. Bractwo o mało mnie nie rozszarpało. Jakiś kościsty młodzieniec siłą wyrwał mi z ręki walizkę. Podniosłem krzyk: „Moje rękopisy! Moje papiery!”. Dwaj pozostali furmani ujęli się za mną. Chcieli mnie wziąć na swoje furmanki. Wybuchła między nimi bójka. Skorzystałem z tego, wyrwałem walizkę, wyśliznąłem się z ich rąk i pobiegłem do tramwaju.
– Do mnie braciszkowie, do mnie! Cała jazda jeden piątak. Piątak od główki. Jadziem aż do ulicy Belfilir. Wszystkiego pięć kopiejek! Jeden Żyd – jeden piątak.
Tak wydziera się ochrypłym głosem sam konduktor, młodzieniaszek z rudą bródką. Na szyi zwisa mu torba. Na głowie ma kaszkiet z jakimś guzikiem pośrodku. Obok niego stoi drugi osobnik, Żyd w podartej kapocie i z batem w ręku. Furman „tramwaju”. Obydwaj pokazują mi stojącą w pobliżu, przechyloną na bok budę na kółkach. Jest to niby tramwajowy wagon. Szyby ma wybite. Przy długim dyszlu stoi w zaprzęgu biały konik. Głowę ma opuszczoną i drzemie.
– Ostrożnie – ostrzega mnie konduktor – trzeba uważać, aby nie wpaść w dziurę. W podłodze brak jednej deski. Tramwaj jest w remoncie.
Usadawiam się powoli w wagonie, kładę obok siebie walizkę i czekam. Jest chłodnawo. Dla rozgrzewki uderzam nogą o nogę.
– Konduktorze – zwracam się do młodzieńca – pojedziemy wreszcie, czy też pójdziemy piechotą?
– Jeśli Bóg pozwoli, to przy jego pomocy! – odpowiada mi konduktor.
– Daj mi trochę tytoniu, Josl! – zwraca się do konduktora furman w podartej kapocie i z batem w ręku.
– A machorkę nie łaska, panie Kasriel? – z miejsca odparowuje konduktor Josl. – Dobry tytoń może wam jeszcze zaszkodzić.
– Nie strugaj wariata, smarkaczu jeden! Daj papierosa.
Konduktor i furman skręcają papierosy.
– Kiedy wreszcie pojedziemy? – pytam po raz wtóry konduktora.
– Dzisiaj – odpowiada flegmatycznie i podaje ogień furmanowi.
A ja czekam i czekam. Powoli zaczyna przybywać pasażerów. Najpierw pakuje się do budy Żyd w podartym kożuszku. Z wydzielanego przez niego zapachu trudno ustalić, co za zwierzę nosiło to futerko. Na lisa za białe, na kota za czerwone. Po Żydzie w podartym kożuszku włazi Żyd bez kożuszka. Zmarzł biedaczysko. Rozgląda się na wszystkie strony, wzdycha i szuka wygodnego dla siebie miejsca. Siada wreszcie w kącie przy drzwiach. Po zmarzniętym Żydzie wtaszczył się najpierw koszyk z jabłkami i tuż za nim Żydówka. Jest owinięta w trzy szale, a mimo to widać, że biedaczce jest zimno.
– Wiśta! Wio! Reb31 Kasrielu, poszoł! – odzywa się konduktor do furmana.
Josl gwizdnął i tramwaj ruszył. Nie zdążył przejechać kilku metrów, gdy zatrzymał się. Drzwiczki „wagonu” otwierają się i ukazuje się w nich jakaś głowa.
– Nie ma tu czasem Mojszy?
– Co za Mojsze? – dopytuje się Josl konduktor.
– Pracuje w sklepie żelaznym?
– Tak, w sklepie żelaznym.
– Znam go.
Po tym stwierdzeniu Josl gwiżdże i daje znak furmanowi. – Wio! Wiśta! Po… o… szedł!
I jedziemy dalej.
– Bilet – zwraca się do mnie konduktor. – Coś nie wydaje mi się pan znajomym. Chyba nietutejszy? Ma pan zamiar na dłużej się tu zatrzymać? Jeśli tak, to zawiozę pana na stancję, a nie do hotelu. Stancja czysta i bez pluskiew. A co się tyczy jedzenia, to wskażę panu takie miejsce, gdzie za tanie pieniądze będzie pan miał samą przyjemność.
– Bardzo panu dziękuję – odpowiadam. – Mam tu znajomych.
Wtedy on:
– Kto to jest, kim są i czym się zajmują?
Naprędce zmyślam jakieś imię, wyciągam je, że tak powiem, z Agady32 i odczepiam się od niego. Zostawia mnie w spokoju i kieruje się do Żyda w podartym kożuszku. Każe mu wykupić bilet. Żydek w kożuszku wzrusza ramionami:
– Co tam! Gdzie tam! Nie wiem, czy posiadam choć jeden grosz przy duszy.
– To już trzeci raz w tym tygodniu, jak jedzie pan bez biletu – konduktor Josl jest wyraźnie zły. Gniewa się.
– No to co? Mam z tego powodu iść na piechotę? Czy mam dla ciebie kraść? – Żyd w kożuszku jest także zły.
Josl konduktor macha ręką i podchodzi do zmarzniętego Żyda bez kożuszka. Ten udaje, że śpi.
– Przepraszam, proszę wykupić bilet!
Żyd udaje, że wyrwał się z głębokiego snu. Trze ręką o rękę.
– Bilet – powtarza Josl konduktor.
– Słyszałem – odpowiada po hebrajsku, chucha w pięści.
– Na co mi się zda wasze „słyszałem” – mówi Josl ostro. – Wyciągnij pan, za przeproszeniem, piątaka i masz pan bilet.
– Sza, sza – odpowiada zmarznięty. – Dlaczego tak ostro? Popatrzcie no na niego! Wielki pan!
– Nie udawaj pan wariata i proszę bulić za bilet.
– Było nie było, dla mnie coś pan z tego piątaka opuści.
– Na pana to mogę wszystkie moje zmartwienia spuścić – replikuje Josl konduktor.
– Schowaj je pan dla siebie. Na zdrowie.
– W takim razie grzecznie poproszę pana pofatygować się i opuścić „wagon”.
Po czym zwraca się do furmana: – Reb Kasriel – stop!
Furman Kasriel zatrzymuje tramwaj. Jest wyraźnie zadowolony. Chabeta jeszcze bardziej.
– No to, za przeproszeniem, spływaj pan.
Zmarznięty Żyd siedzi jednak twardo i nie rusza się z miejsca. Dla rozgrzewki wymachuje nogami i trze ręką o rękę.
– Na co pan czeka? Na honory? Mam wziąć pana za kołnierz i wyrzucić na zbity pysk? Niech tylko zjawi się Welwl – kontroler. To nasz kasjer. Otrzyma pan za swoje. Reb Kasriel, poo… szedł!
I tramwaj znów rusza.
– Nie ma sprawiedliwości na świecie – odzywa się Żydówka od jabłek. – Czym ten Żyd jest gorszy od tamtego? Tamten może jechać bez biletu?
30
31
32