Kasrylewka. Szolem-Alejchem

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kasrylewka - Szolem-Alejchem страница 12

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Kasrylewka - Szolem-Alejchem

Скачать книгу

wstaje. – Jeśli biedak, to trzeba go wyrzucić? Co to znaczy wyrzucić? No i proszę. Popełnił widocznie najcięższy z grzechów. Nie służył złotemu cielcowi. Koń przecież i tak ciągnie do miasta. Posiedzi sobie jeszcze jeden Żyd. A gdyby wyciągnął jeszcze jednego piątaka, to co wtedy? Twój rosół będzie od tego tłuściejszy?

      – Nie pytam przecież pani o radę! Daj pani lepiej piątaka i masz pani bilet.

      – Oj Żydzi! – Żydówka zrywa się z miejsca i uderzeniem ręki wygładza suknię. – Wiedziałam, że i mnie będzie się czepiał. Jak pragnę szczęścia, wiedziałam.

      – A co pani myślała? Że będę panią za darmo woził?

      – Co znaczy? Ty mnie będziesz woził? Wagon mnie wozi, a nie ty. Przypiął sobie miedziany guzik i komenderuje. Pamiętam jeszcze, jak byłeś poganiaczem u Lejzora-Hersza, tego belfra z chederu33. Pamiętam, jak nosiłeś na barkach dzieci do chederu wraz z garnuszkiem na śniadanie. To co będziesz mi tu bajki opowiadał? Bilet. Szmilet.

      – Ja to mam szczęście, nieprawda? – Josl kieruje te słowa do mnie. Siada obok i kontynuuje. – Tak to oni wszyscy wyglądają u nas. Kto ma forsę i może płacić, ten drałuje na piechotę. Kto nie ma forsy i nie może płacić, ten jedzie tramwajem. A ty żyj tutaj, utrzymuj starą matkę i siostrę wdowę. Widzi pan te buty? – pokazuje mi swoje podarte buty. – One już całkiem otwarte mają noski, chcą jeść…

      Nagle rozlega się trzask. To zderzyły się dwa dyszle. Słychać rżenie dwóch koni. Dwa wagony spotkały się na jednej linii. Jeden zmierza w naszym kierunku, drugi w odwrotnym.

      – Cholera! A szlag by cię! Niech cię piorun trzaśnie. Ciebie i twego ojca, i ojca twego ojca, aż do Praszczura Adama.

      – Obyś się udławił dyszlem. Niech twoja gęba się skrzywi. Niech piorun trzaśnie w ojca twego ojca. Tobie to się bardziej należy.

      – Gdzie masz oczy, bękarcie? Skoro ja jadę prawą stroną, to ty masz jechać lewą.

      – A gdzie to jest napisane, parchu jeden, że ty powinieneś jechać prawą stroną, a ja lewą? A może właśnie jest akurat odwrotnie? Ja prawą, a ty lewą?

      – Ośle. Po to właśnie są dwie linie. Ja tu, a ty tam!

      – Sam jesteś osłem! Gdzie to jest napisane, a ty tu, a ja tam?

      – Wiesz co? Pies z tymi liniami tańcował. Niech diabli porwą wszystkie ich wagony i cały ich tramwaj. Daj lepiej, Kasrielu, zapalić. Niech się spalą wraz z tramwajem w jednym ogniu. Jak tam twoja stara? Uspokoiła się trochę?

      – Dopóki się ją bije. Spokojna jest tylko wtedy, gdy śpi. A co u ciebie?

      – Co ma być? Konie działają mi na nerwy. Nie mogę ich już utrzymać na wodzy. Obawiam się, że je rzucę w diabły.

      – Nie wiesz, co się robi? Zrób tak, jak ja. Zrób z nimi sztamę. I ty będziesz miał na owies, i one dadzą ci żyć.

      – Niech im Bóg da cholerę w bok. Ale, jak tam twój bułan. Już chodzi w zaprzęgu?

      – Niech go ziemia pochłonie! Boi się bata i staje okoniem. Masz zapałkę? Daj ognia!

      I dwaj furmani pogrążają się w długiej rozmowie. Prowadzona jest w języku bałagulskim. Rozmawiają jak dwaj kochający się bracia. Również obydwaj konduktorzy nawiązują rozmowę. Atmosfera jest przyjazna. Trwa aż do przybycia Welwla, kontrolera, który wraca właśnie z uroczystości obrzezania u kasjera.

      Z miejsca robi krzyk:

      – A niech was szlag trafi w przód i środek. Znowu pokręciliście, znowu poplątaliście? Wasze szczęście, że jestem dziś w dobrym nastroju po uroczystości u kasjera Motka. To ci była uroczystość, powiadam wam. Niech go szlag. Na próżno nie siedzi przy kasie. Ja bym też tak chciał. To lepiej niż być kontrolerem. Uganiasz się jak pies. Żydzi, co tu się u nas dzieje? Znowu katastrofa? Znowu zderzyliście się? Gdzie wasze oczy? Pasażerowie – czort z nimi! Szczęście, że wagony są całe. A teraz, rozjeżdżajcie się, każdy w swoją stronę. Reb Kasrielu kochany, weź, za przeproszeniem, i odwiąż konia z przodu, zaprzęgnij go z tylnej strony wagonu i jedź z powrotem na dworzec. Reb Azriel zaś pojedzie za tobą.

      – A dlaczego to los padł na mnie – odpowiada Kasriel. – Niech Azriel przeprzęgnie konia i jedzie z powrotem do miasta, a ja pojadę za nim.

      – Reb Azrielu – odzywa się kontroler – bądź łaskaw, zrób to i jedź do miasta z powrotem.

      – Figa z makiem! – powiada Azriel. – Wolę, aby Kasriel pojechał z powrotem na dworzec. Nic mu nie będzie.

      – Gdybym nawet miał skonać, to nie zrobię tego. Choć bij, zabij, nie zrobię tego! Nie ruszę się z miejsca – odpowiada Azriel.

      – To ci nieszczęście – wtrąca się Żydówka. Chwyta koszyk z jabłkami i wyłazi czym prędzej z tramwaju. – To ci para. I jeszcze płać im. Gdybym poszła na piechotę, dawno byłabym już w mieście. Sześć razy zdążyłabym obrócić tam i nazad. Ot i wymyślili sobie trambudę.

      Chyba, pomyślałem sobie, trzeba wziąć nogi za pas i popielgrzymować do miasta. Biorę walizkę i ruszam, za przeproszeniem, na piechotę. Z tyłu nadjeżdżają furmani. Słychać gwizd, huk i śmiech.

      – A co? Wielmożnemu panu nie chciało się jeść postnego chleba? Nie chciało się jechać ze zwykłym bałagułą na zwyczajnej furmance? Zachciało się wam trambudy? Jeszcze szczęście, żeście uszli cało, że nie zrobili z was jajecznicy. Właź pan wraz z walizką, do której chcesz budy. My wszyscy mamy spółkę. Trzymamy sztamę. Co Bóg da, to do spółki. Aby razem. Wio! Wio!

      Włażę ze swoją walizką do budy i z wielką pompą wjeżdżam do Kasrylewki.

      Rozdział II. Kasrylewskie hotele

      – Jeśli chce pan mieć tanie i wygodne locum, to zawiozę pana na przyzwoitą stancję – rzekł do mnie mój bałaguła i zawiózł do dwukondygnacyjnego domu. Dom był zaniedbany. Ze ścian odpadał tynk. Na wywieszce widniał następujący, dużymi literami wymalowany napis: „Hotel Turkalia”. Mój bałaguła stuka batem w drzwi i krzyczy donośnym głosem:

      – Noach! Noach! Gdzie ty, u licha, przepadłeś? Otwieraj! Sprowadziłem ci „jelenia”.

      Na ten okrzyk otwierają się drzwi i ukazuje się w nich Żydek, którego zwą Noachem. Jest portierem w tym hotelu. Bez ceregieli chwyta moją walizkę i taszczy ją po schodach na piętro. Tu dopiero zadaje mi pytanie:

      – A pan szanowny życzy sobie pokój ze śpiewem, czy bez?

      – Co to za śpiew? – pytam.

      – Aktiejorów. U nas mieszkają aktiejorzy żydowskiego trejatru. Po przeciwnej stronie korytarza zatrzymał się kantor34 z Litwy z dwunastoma chórzystami. Przyjechali na sobotę. Powiadają, że niezgorszy nawet kantor. Istny skarb z tego kantora.

      – Bardzo możliwe – powiadam – że istny skarb z tego kantora, ale ja wam go daruję.

Скачать книгу


<p>33</p>

cheder – dosł.: „pokój”; nazwa szkoły dla początkujących, w której żydowscy chłopcy po ukończeniu piątego roku życia uczyli się czytania po hebrajsku modlitw oraz poznawali Pismo Święte. [przypis tłumacza]

<p>34</p>

kantor – śpiewak prowadzący modły przed pulpitem w bożnicy. [przypis tłumacza]