Strona Guermantes, część druga. Марсель Пруст
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Strona Guermantes, część druga - Марсель Пруст страница 15
Kiedy mnie opuściła ta młoda Pikardka, którą mógłby wyrzeźbić w kruchcie snycerz zdobiący kościół Saint-André-des-Champs, Franciszka przyniosła mi list, który mnie przejął radością. List był od pani de Stermaria; godziła się zjeść ze mną obiad. Od pani de Stermaria – to znaczy dla mnie więcej niż od pani de Stermaria rzeczywistej: od tej, o której myślałem cały dzień przed przybyciem Albertyny. To jest straszliwe oszukaństwo miłości, że zaczyna nas mamić nie kobietą ze świata realnego, ale lalką zamieszkałą w naszym mózgu, jedyną zresztą którą mamy zawsze do rozporządzenia, jedyną, którą będziemy posiadali, którą dowolność wspomnienia, prawie równie absolutna jak dowolność wyobraźni, może uczynić tak odmienną od kobiety rzeczywistej, jak rzeczywiste Balbec było dla mnie różne od Balbec marzonego; – sztuczny twór, do którego pomału, ku naszej męce, upodobnimy realną kobietę.
Albertyna tak mnie zapóźniła, że kiedym przybył do pani de Villeparisis, przedstawienie skończyło się właśnie. Niezbyt miałem ochotę przeciskać się przez tłum gości, który odpływał, komentując wielką nowinę: separację (podawano ją za fakt dokonany) księstwa Błażejów. W oczekiwaniu aż będę się mógł przywitać z panią domu, siadłem na pustej berżerce w saloniku, kiedy z głównego salonu, gdzie z pewnością siedziała w pierwszym rzędzie krzeseł, wyłoniła się księżna Oriana – majestatyczna, duża i wysoka, w długiej atłasowej żółtej sukni, haftowanej w ogromne czarne maki. Widok jej nie budził już we mnie żadnego wzruszenia. Pewnego dnia, mama rzekła do mnie, kładąc mi ręce na czole, jak miała zwyczaj czynić, kiedy się bała że mi sprawi przykrość; „Nie rób tych wypraw na spotkanie pani de Guermantes; cały dom śmieje się z tego. Widzisz zresztą, jaka babcia jest chora; doprawdy, masz ważniejsze rzeczy, niż czatować na kobietę, która sobie drwi z ciebie”. I, od jednego zamachu, jak hipnotyzer, gdy ci otwiera oczy i sprowadza cię z powrotem z dalekiego kraju gdzie bawiłeś wyobraźnią, lub jak lekarz, gdy, budząc w tobie poczucie obowiązku i rzeczywistości, leczy cię z urojonej choroby, w której się lubowałeś, matka obudziła mnie z nazbyt długiego snu. Następny dzień obróciłem na ostatnie pożegnanie z chorobą, której się wyrzekałem; płacząc, śpiewałem przez kilka godzin Pożegnanie Szuberta.
…Żegnaj – dziwne głosy
Wzywają cię, aniele, byś leciał w niebiosy.
A potem, już był koniec. Przerwałem swoje ranne spacery, i to tak łatwo, że wyciągnąłem z tego wróżbę – fałszywą, jak się okaże później – że łatwo przyzwyczaiłbym się do tego, aby nie widzieć już kobiety w ciągu życia. A kiedy potem Franciszka opowiedziała mi, że Jupien, chcąc powiększyć swój zakład, szuka sklepu w sąsiedztwie, wówczas, pragnąc dla niego coś znaleźć, mogłem podjąć na nowo swoje spacery. Czułem się szczęśliwy, iż wałęsając się po ulicy, którą już z łóżka słyszałem krzyczącą lśniąco nakształt plaży, widzę pod żelazną podniesioną żaluzją mleczarni młode mleczarki o białych rękawach. Czułem się bardzo swobodny, bo miałem świadomość, że nie robię już tego dla widzenia pani de Guermantes; coś niby kobieta, która zachowuje nieskończone ostrożności dopóki ma kochanka, z chwilą zaś gdy z nim zerwała, pozwala się wałęsać jego listom, narażając się na to, że mąż odkryje tajemnicę błędu, którego przestała się obawiać z chwilą gdy się go przestała dopuszczać. Często spotykałem pana de Norpois.
Prawdziwą przykrość sprawiało mi odkrycie, ze prawie wszystkie domy zamieszkałe były przez ludzi nieszczęśliwych. Tu żona płakała bezustanku, bo ją mąż zdradzał. Gdzieindziej – odwrotnie. Ówdzie znów, pracowita matka, grzmocona przez syna pijaka, starała się kryć swoje niedole przed oczami sąsiadów. Połowa ludzkości płakała. A kiedy poznałem tę połowę, przekonałem się, że jest tak nieznośna, iż pytałem sam siebie, czy słuszność nie jest po stronie cudzołożnego męża lub wiarołomnej żony, którzy byli wiarołomni jedynie dlatego że im odmówiono legalnego szczęścia, stawali się zaś czarujący i uczciwi dla każdego innego niż własna żona i własny mąż.
Niebawem moje ranne przechadzki straciły pretekst pomożenia Jupienowi. Okazało się, że stolarz, którego warsztat w dziedzińcu oddzielało od sklepu Jupiena jedynie cienkie przepierzenie, ma dostać wypowiedzenie od rządcy, bo robi zbytni hałas. Jupien nie mógł marzyć o czemś lepszem; warsztat miał suteryny, dotąd służące stolarzowi na skład drzewa, a komunikujące z naszą piwnicą. Jupien znalazłby tam pomieszczenie na węgle, usunąłby przepierzenie i miałby jeden obszerny sklep. Ale nawet bez tego pretekstu, dalej wychodziłem na spacer przed śniadaniem. Zresztą Jupien, uważając że cena księcia de Guermantes jest zbyt wygórowana, pozwalał oglądać warsztat, w nadziei, iż książę, zwątpiwszy czy znajdzie lokatora, zdecyduje się na opust; przyczem Franciszka, zauważywszy że nawet po godzinach przeznaczonych na oglądanie lokalu, odźwierny zostawia otwarte drzwi od sklepu stojącego pustką, zwęszyła zasadzkę zastawioną przez odźwiernego poto aby zwabić narzeczoną lokaja Guermantów (znaleźliby tam gniazdko dla swojej miłości) a potem ich zaskoczyć.
Jakbądź się rzeczy miały, mimo że już nie potrzebowałem szukać sklepu dla Jupiena, dalej wychodziłem przed śniadaniem. Często, w czasie tych spacerów, spotykałem pana de Norpois. Zdarzało się, że rozmawiając z którymś z kolegów, kierował na mnie spojrzenie, które, zbadawszy mnie gruntownie, wracało bez uśmiechu i bez ukłonu, tak jakby mnie ambasador wcale nie znał. Bo u tych ważnych dyplomatów popatrzeć w pewien sposób zgoła nie ma na celu okazać że nas widzieli, ale że nas nie widzieli i że mają do pomówienia z kolegą o jakiejś ważnej sprawie.
Wysoka dama, którą mijałem często w pobliżu domu, była ze mną mniej ceremonialna. Bo, mimo że jej nie znałem, obracała się w moją stronę, oczekiwała mnie – napróżno – przed witrynami sklepów, uśmiechała się do mnie tak jakby mnie miała uściskać, oddawała się gestem. Jeśli spotkała kogoś, kto ją znał, przybierała z powrotem lodowatą minę.
Już oddawna, w czasie tych rannych spacerów wedle tego com miał załatwić, bodaj aby kupić bylejaką gazetę – wybierałem drogę najprostszą, bez żalu gdy leżała poza zwyczajną drogą księżnej, a bez skrupułów i komedji jeżeli przeciwnie wiodła tamtędy. Bo ta droga nie była już dla mnie drogą zakazaną, gdzie wydzierałem niewdzięcznej fawor oglądania jej wbrew woli. Ale nie myślałem, że moje uleczenie, dając mi w stosunku do pani de Guermantes normalną postawę, równolegle sprawi w niej ten sam skutek, umożliwiając jej uprzejmość i sympatję, o które już nie stałem. Dotychczas, sprzymierzone wysiłki całego świata w tem aby mnie do niej zbliżyć, byłyby daremne wobec złych uroków, jakie rzuca nieszczęśliwa miłość. Potężniejsze od ludzi wróżki postanowiły, że w takich wypadkach nic nam nie pomoże, aż do dnia, w którym szczerze wyrzeczemy w sercu swojem słowa: „Nie kocham już”. Miałem żal do Roberta, że mnie nie wprowadził do ciotki. Ale jak nikt inny, tak i on nie miał mocy przełamania czarów. Dopókim się kochał w pani de Guermantes, objawy uprzejmości jakich doznawałem od innych, ich komplementy, robiły mi przykrość, nietylko dlatego że nie pochodziły od niej, ale dlatego że ona o nich nie wiedziała. Otóż, gdyby nawet wiedziała, na nic by się to nie zdało. Nawet w trakcie jakiegoś uczucia, wyjazd, wymówienie się od obiadu, mimowolna i nieświadoma oschłość, więcej pomagają, niż wszystkie kosmetyki i najpiękniejsze stroje. Byłoby więcej karjerowiczów, gdyby w tym sensie uczono sztuki robienia karjery.