Strona Guermantes, część druga. Марсель Пруст
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Strona Guermantes, część druga - Марсель Пруст страница 16
Większa odemnie i jeszcze powiększona całą objętością swojej sukni, księżna muskała mnie prawie swojem cudnem nagiem ramieniem, dokoła którego niedostrzegalny a gęsty puszek wznosił nieustannie niby złocistą parę. Jasne jej włosy poiły mnie zapachem. Nie mogąc z braku miejsca łatwo obrócić się do mnie, zmuszona patrzeć raczej przed siebie niż w moją stronę, pani de Guermantes przybrała wyraz marzący i słodki jak na portrecie.
– Ma pan wiadomości od Roberta? spytała.
W tej chwili przechodziła pani de Villeparisis.
– A, przychodzi pan o ładnej godzinie, szanowny panie, jak na ten jeden raz, kiedy się pana udało złapać!
Spostrzegłszy że rozmawiam z jej siostrzenicą, pomyślała może, że jesteśmy bliżej niż sądziła.
– Ale nie chcę państwu przeszkadzać – dodała (bo usługi rajfurki należą do obowiązku gospodyni domu). Czy nie zechciałby pan zjeść u mnie obiadu we środę razem z Orianą?
Był to dzień spodziewanego obiadu z panią de Stermaria; odmówiłem.
– A w sobotę?
Matka wracała w sobotę lub niedzielę, byłoby nie ładnie zostawić ją samą; odmówiłem znowu.
– Och, widzę że pana nie łatwo jest zdobyć.
– Czemu pan nie przyjdzie nigdy do mnie? rzekła pani de Guermantes, kiedy pani de Villeparisis oddaliła się, aby powinszować artystom i wręczyć diwie bukiet róż, któremu całą wartość dawała ręka ofiarodawczyni, bo kosztował tylko dwadzieścia franków. (Była to zresztą najwyższa cena margrabiny, kiedy ktoś śpiewał tylko raz. Osoby, które uświetniły swoim talentem wszystkie poranki i wieczory, otrzymywały róże jej pendzla).
– To idjotyczne, tak się widywać tylko u innych. Skoro pan nie chce zjeść ze mną obiadu u ciotki, czemu nie miałby pan przyjść na obiad do mnie?
Niektóre osoby, pozostałe pod lada pozorem możliwie najdłużej, ale wychodzące nareszcie, widząc księżnę zagadaną z młodym człowiekiem na meblu tak ciasnym, że można się na nim było zmieścić tylko we dwoje, pomyślały że je źle poinformowano, i że to nie książę ale księżna żąda separacji, z mojego powodu. Zaczem pospieszyli rozgłaszać tę nowinę. Lepiej niż ktokolwiek mogłem ocenić jej niedorzeczność. Ale byłem zdumiony, że w owych trudnych okresach kiedy się przebąkiwało o separacji, księżna, zamiast szukać samotności, zaprasza właśnie kogoś, kogo zna tak mało. Zacząłem podejrzewać, że to tylko książę nie pozwalał żonie zaprosić mnie, i że teraz, skoro mąż ją rzuca, księżna nie widzi już przeszkód w otaczaniu się ludźmi, do których czuje sympatję.
Dwie minuty przedtem byłbym zdumiony, gdyby mi ktoś powiedział, że pani de Guermantes zaprosi mnie do siebie, tem bardziej na obiad. Wiedziałem, zapewne, że salon państwa de Guermantes nie może posiadać właściwości, jakie wysnułem z tego nazwiska; mimo to świadomość, że jest on dla mnie zamknięty, kazała mi darzyć go tym samym rodzajem istnienia co salony których opis czytaliśmy w powieści lub których obraz widzieliśmy we śnie. To sprawiło, że nawet kiedym był pewny że ów salon podobny jest do wszystkich innych, roiłem go sobie całkowicie odmiennym; między mną a nim była granica, przy której się kończy rzeczywistość. Być na obiedzie u państwa de Guermantes, to było coś niby zdawna upragniona podróż, ucieleśnienie marzeń, zawarcie znajomości ze snem. Mógłbym bodaj przypuszczać, że chodzi o jeden z tych obiadów, na które gospodarstwo domu zapraszają kogoś, mówiąc: „Niech pan przyjdzie, nie będzie absolutnie nikogo prócz nas”, udając że przypisują pariasowi lęk przed myślą o zetknięciu się z ich przyjaciółmi i starając się zmienić w szacowny przywilej (zastrzeżony jedynie dla najbliższych) kwarantannę „dzikusa mimowoli”, wykluczonego a rzekomo wybranego. Ale zrozumiałem przeciwnie, że pani de Guermantes pragnie mnie uraczyć tem co ma najprzyjemniejszego, kiedy mi powiedziała, przesuwając równocześnie przed mojemi oczami niby fiołkowy czar przybycia Fabrycego do domu ciotki, oraz cud jego prezentacji hrabiemu Mosca w Pustelni Parmeńskiej.
– Czy w piątek byłby pan wolny, w małem kółku? To byłoby ślicznie. Będzie księżna Parmy, która jest urocza; zresztą nie zapraszałabym pana, gdyby pan nie miał spotkać ludzi przyjemnych.
W ruchomych sferach „świata”, pochłoniętych nieustannym ruchem wstępującym, rodzina idzie w zaniedbanie; gra ona natomiast ważną rolę w sferach ustabilizowanych, jak drobna burżuazja i jak najwyższa arystokracja, która nie może się wspinać wyżej, bo nad nią, z jej swoistego punktu widzenia, niema nic. Przyjaźń, jaką mi okazywali „ciotka Villeparisis” i Robert, zrobiły może ze mnie, dla pani de Guermantes i dla jej przyjaciół, żyjących wciąż samymi sobą i w tem samem kółku, przedmiot zainteresowania, któregom się nie domyślał.
Pani de Guermantes znała tych krewnych znajomością rodzinną, codzienną, pospolitą, bardzo różną od tego co sobie wyobrażamy; o ile zaś my sami dostaniemy się w sferę tej świadomości, postępki nasze, bynajmniej nie wyrzucone z niej niby pyłek z oka lub kropla wody z tchawicy, mogą w niej pozostać wyryte, i jeszcze po latach, kiedyśmy je sami zapomnieli, mogą być tematem rozmów i komentarzy w jakimś pałacu, gdzie odnajdujemy je ze zdumieniem, niby nasz własny list w cennej kolekcji autografów.
Zwykli światowcy mogą bronić swoich zbyt obleganych drzwi. Ale drzwi Guermantów nie oblegano. Ktoś obcy prawie nie miał sposobności przekroczyć ich. Skoro księżnej zwrócono na kogoś uwagę, nie troszczyła się o jego ewentualne walory światowe, bo to była rzecz której ona sama użyczała i tem samem nie mogła jej przyjąć z zewnątrz. Brała w rachubę jedynie istotne wartości takiego człowieka, a pani de Villeparisis i Saint-Loup upewnili ją, że je posiadam. Ale z pewnością nie byłaby im uwierzyła, gdyby nie zauważyła, że nie mogą mnie nigdy ściągnąć wówczas gdy pragną, zatem że nie zależy mi na „świecie”, co zdawało się księżnej rękojmią, że ktoś obcy należy do „ludzi przyjemnych”.
Trzeba było widzieć, jak, wśród rozmowy o kobietach których niebardzo lubiła, natychmiast zmieniała się księżnej twarz, jeśli, z okazji którejś z tych pań, wymieniło się naprzykład jej bratowę. „Och! urocza jest”, powiadała księżna o nieznajomej, tonem subtelnej i niezłomnej pewności. A jedyną racją, którą to uzasadniała, był fakt, że owa dama nie dała się przedstawić margrabinie de Chaussegros i księżnej Sylistrji. Ale nie dodawała że ta dama nie zgodziła się również, aby ją przedstawiono jej samej, księżnej de Guermantes. Ale tak było, i od tego dnia, myśl księżnej siliła się odgadnąć, co może się dziać w domu osoby tak trudnej do poznania. Umierała z ochoty bywania u niej. Ludzie z wielkiego świata tak przywykli być celem zabiegów, że ktoś kto ich unika, wydaje się im jakimś feniksem i przykuwa ich uwagę.
Czy prawdziwą pobudką zaproszenia mnie stała się w duszy księżnej de Guermantes (od czasu jak jej już nie kochałem) okoliczność, że się nie ubiegałem o towarzystwo jej krewnych, gdy oni ubiegali się o moje? Nie wiem. W każdym razie, zdecydowawszy się mnie zaprosić, chciała mnie ugościć tem co miała najlepszego, wykluczając tych swoich bliskich, którzy mogliby mnie zrazić do jej domu, o których wiedziała że są nudni. Nie wiedziałem, czemu przypisać zmianę kierunku księżnej, kiedym ją ujrzał, jak zbacza ze swojej astronomicznej drogi, siada koło mnie i zaprasza mnie na obiad: wszystko skutek