Trzej muszkieterowie. Александр Дюма
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Trzej muszkieterowie - Александр Дюма страница 8
– Mówią, że pan de Buckingham jest we Francji – odparł Aramis z przebiegłym uśmieszkiem, który tym, na pozór zwyczajnym zupełnie słowom, nadał podejrzane trochę znaczenie.
– Aramisie, mylisz się tym razem, mój przyjacielu – przerwał mu Porthos – żyłka dowcipkowania za daleko cię ponosi… i gdyby cię usłyszał pan de Tréville, przekonałby cię, że bardzo nie w porę żartujesz.
– Cóż to?… chcesz mi dawać nauki?… Porthosie! – krzyknął Aramis, a w jego łagodnych oczach zapłonęły błyskawice.
– Mój drogi, bądźże muszkieterem, albo opatem, ale nigdy jednym i drugim jednocześnie – odpowiedział Porthos.
– Powiem, co ci Athos kiedyś powiedział: ty jadasz ze wszystkich żłobów. O! nie gniewaj się, proszę… byłoby to daremne, wiesz przecie, jaką umowę mamy między sobą, ty, Athos i ja. Ty chodzisz do pani d’Aiguillon i umizgasz się do niej; bywasz także u pani Bois-Tracy, krewnej pani de Chevreuse, i powiadają, iż bardzo posunięty jesteś w łaskach u tej pani. O! nie przyznawaj się do swego szczęścia, nikt tajemnicy twojej nie żąda, bo znana jest twoja delikatność. Skoro jednak posiadasz tę cnotę, czemuż, u djabła, nie robisz z niej użytku i względem Jej Królewskiej Mości. Niech kto chce i jak chce zajmuje się królem i kardynałem; lecz królowa jest świętością, i jeżeli mówić o niej, to mówić dobrze.
– Porthosie, jesteś przesadny i zarozumiały, jak Narcyz, ostrzegam cię – odrzekł Aramis – morałów nienawidzę, chyba tylko, gdy Athos je prawi. Co do ciebie, mój drogi, zanadto wspaniałą masz szarfę, abyś w tej sztuce moralizatorskiej był mocny. Będę opatem, jeśli mi się spodoba; tymczasem jednak jestem muszkieterem; a z tej racji mówię, co mi się podoba, a obecnie podoba mi się powiedzieć, że niecierpliwisz mnie.
– Aramisie!
– Porthosie!
– E! panowie! panowie!… – zawołano ze wszystkich stron.
– Pan de Tréville czeka na pana d’Artagnan – odezwał się pokojowiec, otwierając drzwi od gabinetu.
Na słowa te, przy których drzwi zostały otwarte, wszyscy zamilkli, i, wśród tej ciszy ogólnej, młody gaskończyk przeszedł całą długość przedpokoju i stanął przed wodzem muszkieterów, z całego serca winszując sobie, że w samą porę uniknął końca tej osobliwej sprzeczki.
Rozdział III. Posłuchanie
Pan de Tréville był właśnie w jak najgorszem usposobieniu; pomimo to grzecznie powitał młodzieńca, który skłonił mu się do ziemi i uśmiechnął się na przemówienie jego, w którem akcent bearneński przypomniał mu młodość i kraj jego; wspomnienie to zawsze miłe jest każdemu człowiekowi. Jednocześnie jednak, podchodząc do przedpokoju, skinął w stronę d’Artagnana ręką, jakby prosił go o pozwolenie załatwienia się z innymi, zanim wda się z nim w rozmowę, i zawołał po trzykroć, a za każdym razem głos, potęgując się, przechodził z tonu rozkazującego w mocno zagniewany.
– Athos! Porthos! Aramis!…
Dwaj muszkieterowie, z którymi zawarliśmy już znajomość, wysunęli się z gromadki, a skoro próg gabinetu przestąpili, drzwi zaraz się za nimi zamknęły. Postawa ich, jakkolwiek niezbyt pewna siebie, wyrazem, pełnym godności i uszanowania, w zachwyt wprawiła d’Artagnana, który półbogów widział w tych ludziach, a w wodzu ich Jowisza olimpijskiego, zbrojnego we wszystkie pioruny.
Kiedy już dwaj muszkieterowie weszli, a drzwi się za nimi zamknęły i gwar w przedpokoju, podsycony zapewne tem wezwaniem, wszczął się też na nowo, pan de Tréville, milczący, z brwiami ściągniętemi, przemierzył kilkakrotnie wielkiemi krokami gabinet, mijając za każdym razem Porthosa i Aramisa, jak struny wyciągniętych, i zatrzymał się raptem przed nimi, patrząc wzrokiem zagniewanym.
– Czy wiecie, co król mi powiedział? – wrzasnął – i to wczoraj wieczorem; czy wiecie panowie?
– Nie – odpowiedzieli po chwili milczenia obaj muszkieterowie – nie, panie, nie wiemy.
– Ale spodziewamy się, że pan zrobi nam zaszczyt i powie – dodał Aramis miękkim głosem, z towarzyszeniem najwdzięczniejszego ukłonu.
– Powiedział mi, że odtąd muszkieterów swoich zaciągać będzie z gwardji kardynalskiej.
– Z gwardji pana kardynała! a to dlaczego? – żywo zapytał Porthos.
– Bo uważa, iż lura jego potrzebuje być wzmocniona dobrem winem.
Dwaj muszkieterowie zaczerwienili się aż po białka oczu. D’Artagnan, nie wiedząc co to znaczy, rad byłby o sto łokci znaleźć się pod ziemią.
– Tak, tak – mówił dalej pan de Tréville, unosząc się – Jego Królewska Mość ma słuszność, bo, na honor, prawdą jest, że muszkieterowie bardzo kiepsko przedstawiają się u dworu. Wczoraj, podczas gry z królem, kardynał opowiadał z miną pełną współczucia, która nie przypadła mi do smaku, że ci potępieńcy muszkieterowie, ci djabli… mówił, kładąc nacisk na każdem słowie, z miną ironiczną, która jeszcze więcej mi się nie podobała; ci rębacze, dodał, spoglądając na mnie kocio-tygrysiem okiem, zapóźnili się przy ulicy Féron w szynku, i patrol z gwardji kardynalskiej – myślałem, że mi się w nos roześmieje – zmuszony był aresztować tych wichrzycieli porządku. Do djabła, musicie wiedzieć coś o tem. Aresztować muszkieterów! Wyście tam byli i inni, nie brońcie się, poznano was, kardynał wymienił was po nazwisku. Moja w tem wina, tak, moja wina, bo to ja ludzi moich wybieram. Słuchaj, Aramisie, czemu żądałeś ode mnie kaftana, kiedy ci w sutannie było tak dobrze? Słuchaj, Porthosie, czyż tylko po to masz szarfę złotą, aby na niej słomianą szpadę zawiesić? Athos! nie ma tu Athosa? Gdzież on jest?
– Panie, – smutno odpowiedział Aramis – Athos jest chory, bardzo chory.
– Bardzo chory, powiadasz? a na jakąż to chorobę?
– Obawiam się, ażeby to nie była ospa – odpowiedział Porthos, chcąc także należeć do rozmowy.
– Ospa! bajki mi pleciesz Porthosie! W jego wieku, na ospę chorować? Co nie, to nie!… pewnie raniony, a może zabity. O gdybym o tem wiedział!… Na rany boskie! panowie muszkieterowie, słyszeć o tem nie chcę, by chodzono do miejsc podejrzanych, robiono burdy uliczne i bito się w zaułkach. Nie chcę, byście się stali pośmiewiskiem gwardji kardynalskiej, składającej się z ludzi porządnych, spokojnych, śmiałych i nie takich, których aresztują, bo zresztą aresztować się nie dadzą, jestem tego pewny. Oni daliby się raczej zabić na miejscu, niż na krok jeden ustąpić. Bo tylko muszkieterowie królewscy uważają za stosowne uciekać.
Porthos i Aramis trzęśli się ze wściekłości. Byliby chętnie zdusili pana de Tréville, gdyby nie czuli, że właśnie wielka dla nich miłość kładała mu w usta te słowa. Gnietli kobierzec nogami, usta przygryzali do krwi, z całych sił rękojeście szpady przyciskając. W przedpokoju usłyszano to wołanie Athosa, Porthosa i Aramisa po nazwisku, i odgadnięto po głosie pana de Tréville, że się gniewa niechybnie. Dziesięć głów ciekawych, opartych o cienką ścianę, bladło z wściekłości,