Dzieci ulicy. Janusz Korczak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dzieci ulicy - Janusz Korczak страница 3

Dzieci ulicy - Janusz Korczak

Скачать книгу

dotkliwy.

      – Poczekaj, kupię papierosów.

      Antek wszedł do sklepiku, kupił kilka sztuk papierosów, dla Mańki serdelek i czekoladę w srebrnym papierze.

      – Masz.

      Zapalił papierosa.

      – Ile tam masz? – zapytał Mańkę Antek.

      – Brakuje mi ośmiu kopiejek.

      – Masz, niech cię tam. Czort go wie, w jakim on dziś humorze.

      – Dziękuję ci. A ty?

      – O, ja swoje zawsze zarobię. Żeby nie ten stary grzyb, to bym miał rubla dla siebie.

      – Ty tak jakoś umiesz.

      – Owa, wielka sztuka. Żebym to ja był dziewczyną, tobym jeszcze więcej zarobił!

      – A jakże. Lepiej być chłopcem.

      – Co ty tam wiesz… Dlaczego ty nigdy w rękę nie całujesz?

      – Bo nie chcę i nie będę.

      – Fi, takaś harda. W interesie tak nie można.

      Biegli w stronę Wisły.

      Gdyby się Antek albo Mańka byli obejrzeli, ujrzeliby idącego krok w krok za nimi w palcie z podniesionym kołnierzem i w binoklach ciemnych mężczyznę. Śledził on tę parę przez cały wieczór, szedł za nią, czekał, aż Antek wyjdzie ze sklepiku, a teraz zmierzał w stronę Wisły. Mocniej nasunął on kapelusz na czoło, czasem przystawał na chwilę, cofał się o kilka kroków i znów szedł za dziećmi, przyciskając w prawej ręce błyszczący przedmiot.

      – Słuchaj, Antoś – zapytała nagle Mańka – czy ty się nie boisz Wicka?

      – Co się mam bać?

      – A jak on cię zbije; on silniejszy, a może i innych namówić.

      – Już ja sobie poradzę. Nie takich rydzów widziałem.

      Domy były coraz mniejsze; parkany oddzielały pojedyncze zabudowania, bruk stawał się coraz nierówniejszy, a latarnie coraz mniej rozpraszały ciemności.

      Na zakręcie ulicy ukazało się dwóch chłopców.

      – Antoś, patrz – zawołała z trwogą dziewczynka, chwytając Antka za rękę.

      – Puść, głupia.

      – Uciekajmy.

      – Ja bym uciekł, ale ty?

      – To weź moje pieniądze i leć.

      – Głupia jesteś.

      Ciemne sylwetki chłopców znaczyły się coraz wyraźniej.

      – Dobry wieczór – zawołał ironicznie czternastoletni Wicek.

      W ręce Antka błysnął jakiś przedmiot niewielki.

      – Tylko się zbliżcie.

      – Fi! fi! ja się twojego noża nie zlęknę.

      – Zobaczymy.

      – Więc nożem mi grozisz?

      – A nożem.

      – E, rzucisz go zaraz.

      – Antek! – zawołała Mańka.

      – Nie rzucę. Cicho bądź.

      – E, rzucisz.

      Walek cisnął w przeciwnika kamień. Antek odskoczył w bok i w mgnieniu oka rzucił się i powalił chłopca na ziemię.

      Drugi chłopiec nadbiegł z tyłu, ale Mańka pochwyciła go za ucho i ciągnęła z całych sił.

      – Puść mnie.

      Z dala dały się słyszeć czyjeś kroki.

      – Ratunku! – zawołał Walek, który aczkolwiek silniejszy, nie był tak zwinny jak Antek.

      Chłopiec zerwał się, cisnął nóż za parkan, a sam rzucił się do ucieczki.

      W tej chwili ukazała się postać policjanta. W dwóch skokach dogonił Mańkę i pochwycił ją.

      – Co ty tu robisz?

      – Idę do domu.

      – Do domu? A może byś do cyrkułu5 ze mną poszła?

      – Proszę pana, za co?

      – A czego krzyczałaś?

      – Bo chłopak chciał mi odebrać pieniądze. Jest tu za parkanem.

      Za parkanem dały się słyszeć głośne kroki, jednocześnie rozległo się szczekanie psów i szamotanie się z nimi chłopca.

      Policjant przesadził parkan. Mańka pędem puściła się przed siebie.

      Kto by widział, że z ukrycia, z wgłębienia między murem i parkanem, wyszedł człowiek i pobiegł za Mańką, ten by mógł sądzić nie bez powodu, że jest to winowajca istotny tej walki nocnej.

      Mańka biegła szybko. Krople potu spływały jej z czoła. Strach przed tym cyrkułem, który znała ze słyszenia, był nad wyraz wielki. Ileż to razy już już miała się tam dostać, ale wypłakała, wymodliła się lub uciekła w drodze. A ten cyrkuł, jak widmo groźne, jak upiór straszny, ścigał ją w sennych marzeniach i na jawie.

      Na rogu dwóch ulic, które się krzyżowały, stał domek drewniany, a w nim szynk z pozaklejanymi od ulicy szybami. Dalej ciągnął się już tylko szereg parkanów, w dali w ciemności majaczyła Wisła.

      Do tego szynku wbiegła Mańka; przebiegła szybko pierwszą i drugą izbę, otworzyła drzwi, które prowadziły na korytarz długi, na końcu którego znajdowały się schody.

      – No, jesteś? – zapytał z góry Antoś.

      W tej chwili drzwi się otworzyły, jasna smuga światła na chwilę rozproszyła ciemności.

      – Kto to? – zapytała z niepokojem Mańka.

      Nie było odpowiedzi.

      – Czy to ty, Szmul?

      Milczenie.

      Mańka przebiegła schody, słysząc za sobą w ciemności czyjeś kroki niepewne.

      – Kto to? – zapytała raz jeszcze, a nie otrzymawszy odpowiedzi, wbiegła na poddasze do pokoju razem z Antosiem i zamknęła drzwi na klucz.

      – Czego hałasujecie tak? – ozwał się z wnętrza ostry głos męski.

Скачать книгу


<p>5</p>

cyrkuł (daw.) – posterunek policji. [przypis edytorski]