Emancypantki. Болеслав Прус

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Emancypantki - Болеслав Прус страница 28

Emancypantki - Болеслав  Прус

Скачать книгу

mówię w tej chwili jako pani Latter, ale – jako kierowniczka instytucji społecznej, którą winniśmy wszyscy podtrzymywać… Potrzebuję na rok pożyczki czterech tysięcy rubli, dam sześć lub siedem procent, ale pan mi tej sumy dostarczy… Przemawiam śmiało, gdyż nie jest to sprawa moja, ale publiczna…”.

      Nagle wstała od biurka i schwyciła się za głowę.

      „Ja chyba rozum tracę!… Co ja myślę?… Przecież byłoby to gorsze od żebraniny, żebranina z pogróżkami… On, człowiek szlachetny, przywiązany do mnie, co pomyśli?…”.

      Przeszła się po gabinecie z zarumienioną twarzą i wzruszając ramionami szepnęła:

      „Co mnie obchodzi, co on sobie pomyśli?… Słuszność jest za mną, a on jest tyle delikatny, że mi nie odmówi… Za wiele prawił o gotowości poświęcenia się dla mnie” – dodała z uśmiechem.

      W tej chwili zapukano i nie czekając na wezwanie weszła panna Howard.

      „Znowu coś dramatycznego!” – pomyślała pani Latter patrząc na nauczycielkę.

      – Przychodzę w ważnej sprawie i… drażliwej – rzekła panna Howard.

      – Widzę to i słucham.

      – Pozwoli pani, że przede wszystkim zapytam: czy prawda, że pani nie chce przyjąć na pensję Mani Lewińskiej?

      Pani Latter zmarszczyła brwi, ale na jej twarzy nie było gniewu.

      – Błagam panią – mówiła panna Klara – nie gub tego dziecka… Korespondencja z panem Kotowskim, jak pani wie, była całkiem niewinna i ogranicza się do dwu listów, a raczej… artykułów… Jeden o Komedii nieboskiej, drugi o Irydionie… Może tam są uboczne wzmianki, ale pamięta pani, jakim one tonem były pisane?… Gdyby pani wydaliła Manię, biedny chłopak odebrałby sobie życie. Taki zdolny… uczciwy… Czeka u mnie na wyrok pani…

      – Ach, pan Kotowski jest na górze?… O trzeciej miał u mnie zobaczyć się z opiekunem Mani – rzekła pani Latter.

      – Właśnie na to czeka w moim pokoju i o trzeciej tu będzie.

      – Zapewne… Zobaczymy – odpowiedziała pani Latter. – Jeszcze waham się, ale… jeżeli pani zna tego młodzieńca i ręczy, że się to nie powtórzy…

      Panna Klara spostrzegła jakiś szczególny rys w wyrazie twarzy pani Latter; nie zważając jednak na to podała przełożonej rękę i rzekła tonem stanowczym:

      – Pani, w zamian za zatrzymanie Lewińskiej znajdzie pani we mnie najwierniejszą przyjaciółkę…

      – Będę miała zupełną nagrodę – odparła pani Latter.

      – Dam pani zaraz tego dowód, a nawet dwa. Naprzód Malinowska od wakacyj chce otworzyć własną pensję, ja zaś będę się starała skłonić ją do innej kombinacji…

      Pani Latter pobladła i machinalnie uścisnęła rękę panny Howard.

      – Po wtóre… po wtóre powiem to, czego w żadnym innym razie nie powiedziałabym… Idąc teraz do pani miałam zamiar postawić kwestię tak: niech pani wybiera pomiędzy mną a Joanną… Ale w tej chwili postawię ją inaczej…

      Zbliżyła się do pani Latter i patrząc jej w oczy rzekła z wolna:

      – Niech pani uwolni Joannę… Pobyt jej na tej pensji jest bardzo szkodliwy…

      Pani Latter usiadła na kanapce.

      – Czy… czy pani słyszała co? – rzekła półgłosem.

      – Trudno nie słyszeć, jeżeli o czymś mówią w mieście i na pensji tak dobrze nauczycielki jak służba, a nawet uczennice…

      Umilkła i patrzyła na przełożoną.

      – Ach, głowa moja, głowa!… – szepnęła pani Latter ściskając rękoma skronie. – Czy pani, panno Klaro, miewa kiedy takie migreny, że zdaje się, iż samo myślenie sprawia ból fizyczny?…

      Zamknęła oczy i siedziała myśląc, że chyba za długo ciągnie się wizyta panny Howard. Dlaczego kto nie dzwoni, nie przychodzi i nie mówi o innych interesach, choćby o swoich własnych?

      – Pani nie jest zdrowa – odezwała się panna Klara.

      – Już zapomniałam, jak wygląda zdrowie…

      13. Stary i młody tego samego gatunku

      Do przedpokoju zadzwoniono i panna Klara opuściła gabinet. Pani Latter głęboko odetchnęła zobaczywszy, jak rozpływa się między portierami wysoka figura nauczycielki.

      „Mielnicki!” – pomyślała słysząc ciężkie tupanie i zdejmowanie dużego futra w przedpokoju.

      Jakoż wszedł jegomość otyły i rumiany, w jasnych spodniach i rozpiętym surducie, z grubą dewizką na kamizelce i grubą fałdą na karku.

      – A cha, cha!… – zaczął jegomość obcierając siwe wąsy z mrozu. – Rączki całuję ubóstwianej pani… cha, cha!… O, cóż to znaczy?… Mizernie moja pani wygląda… Niezdrowiśmy, co?… Do licha, trzy dni patrzę na panią i co dzień widzę zmianę… Gdybym to ja mizerniał, byłoby, mościa dobrodziejko, zrozumiałe: zwyczajnie zakochany. Ale pani…

      Pani Latter uśmiechnęła się i patrząc na niego z kokieterią, rzekła:

      – Mizernieję, bo nie sypiam… Nie mogę spać…

      – O, to niedobrze. Gdybym ja nie sypiał… A radziła się też pani kogo?

      – Nie wierzę w lekarstwa.

      – Jeszcze jedna cnota! – zawołał jegomość, gwałtownie całując ją po rękach. – A ja myślałem, że w takim skarbie, jakim bez zaprzeczenia jesteś pani dobrodziejka, że w takiej skarbnicy zalet nie dopatrzę już nic nowego, chyba – po ślubie.

      – Znowu niedorzeczność! – przerwała pani Latter przeszywając go spojrzeniami, pod którymi jegomość wił się jak w ogniu.

      – Nie mogę być dorzecznym, kiedy mi serce, mościa dobrodziejko, wysycha… Ale mniejsza o mnie… Otóż, skoro pani nie zażywasz doktorów, ja pani zapiszę lekarstwo na bezsenność. Ale ręka i słowo, że pani spełnisz zalecenia.

      – Zobaczę, jeżeli nie będą bardzo złe.

      – Będą wyborne! Bo to moje lekarstwo, mościa dobrodziejko, składa się z dwóch doz, jak pigułki Morissona.

      – A więc?…

      – A więc radykalnym lekarstwem na bezsenność będzie dla pani – wyjście za mąż… To radykalne… Bo pani, mościa dobrodziejko, przeszkadzają spać jej własne oczy, przy których, jakem uczciwy, mógłbym czytać gazety po ciemku. Tak świecą i palą…

      – A to

Скачать книгу