Lalka. Болеслав Прус

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Lalka - Болеслав Прус страница 36

Lalka - Болеслав  Прус

Скачать книгу

ci list, który zaraz odniesiesz, i tam zostaniesz. Chcesz czy nie chcesz?…

      – Ha! niech pan da list. Zobaczę, jak mi tam będzie.

      Usiadła i oglądała się po pokoju.

      Wokulski napisał list, opowiedział, gdzie ma iść, i w końcu dodał:

      – Masz wóz i przewóz. Będziesz dobra i pracowita, będzie ci dobrze; ale jeżeli nie skorzystasz z okazji, rób, co ci się podoba. Możesz iść.

      Dziewczyna roześmiała się.

      – To stara będzie się wściekać… To jej narobię… Cha… Cha!… Ale… może pan tylko naciąga?

      – Idź – odpowiedział Wokulski wskazując drzwi.

      Jeszcze raz przypatrzyła mu się z uwagą i wyszła wzruszając ramionami.

      W chwilę po jej odejściu ukazał się pan Ignacy.

      – Cóż to za znajomość? – spytał kwaśno.

      – Prawda!… – rzekł zamyślony Wokulski. – Nie widziałem jeszcze podobnego bydlęcia, chociaż znam dużo bydląt.

      – W samej Warszawie jest ich tysiące – odparł Rzecki.

      – Wiem. Tępienie ich do niczego nie doprowadzi, bo ciągle się odradzają, więc wniosek, że prędzej czy później społeczeństwo musi się przebudować od fundamentów do szczytu. Albo zgnije.

      – Aha!… – szepnął Rzecki. – Domyślałem się tego.

      Wokulski pożegnał go. Doświadczał takich uczuć, jak chory na gorączkę, którego oblano zimną wodą.

      „Nim jednak przebuduje się społeczność – myślał – widzę, że sfera mojej filantropii bardzo się uszczupli. Majątek mój nie wystarczyłby na uszlachetnianie instynktów nieludzkich. Wolę ziewające kwestarki niżeli modlące się i płaczące potwory.”

      Obraz panny Izabeli ukazał mu się otoczony jaśniejszym niż kiedykolwiek blaskiem. Krew biła mu do głowy i upokarzał się w duchu na myśl, że z podobnym stworzeniem mógł ją zestawić!

      „Wolęż ja wyrzucać pieniądze na powozy i konie aniżeli na tego rodzaju – nieszczęścia!…”

      W Wielką Niedzielę Wokulski najętym powozem zajechał przed mieszkanie hrabiny. Zastał już długi szereg ekwipażów bardzo rozmaitego dostojeństwa. Były tam eleganckie dorożki obsługujące złotą młodzież i dorożki zwyczajne, wzięte na godziny przez emerytów; stare karety, stare konie, stara uprząż i służba w wytartej liberii, i nowe, prosto z Wiednia powoziki, przy których lokaje mieli kwiaty w butonierkach, a furmani opierali bat na biodrze, jak marszałkowską buławę. Nie brakło i fantastycznych kozaków, odzianych w spodnie tak szerokie, jakby tam właśnie ich panowie umieścili swoją ambicję.

      Dostrzegł też mimochodem, że w gronie zebranych woźniców służba wielkich panów zachowywała się w sposób pełen godności, bankierscy chcieli rej wodzić, za co im wymyślano, a dorożkarze byli najrezolutniejsi. Furmani zaś powozów najętych trzymali się blisko siebie, gardzący resztą i przez nią pogardzani.

      Gdy Wokulski wszedł do przysionka, siwy szwajcar233 w czerwonej wstędze ukłonił mu się głęboko i otworzył drzwi do kontramarkarni234, gdzie dżentelmen w czarnym fraku zdjął z niego palto. Jednocześnie zaś zabiegł mu drogę Józef, lokaj hrabiny, który dobrze znał Wokulskiego; przenosił bowiem z jego sklepu do kościoła pozytywkę i śpiewające ptaszki.

      – Jaśnie pani czeka – rzekł Józef.

      Wokulski sięgnął do kamizelki i dał mu pięć rubli czując, że poczyna sobie jak parweniusz235.

      „Ach, jakiż ja jestem głupi! – myślał. – Nie, nie jestem głupi. Jestem tylko dorobkiewicz, który w tym państwie musi opłacać się każdemu na każdym kroku. No, nawracanie jawnogrzesznic kosztuje więcej.”

      Szedł po marmurowych schodach ozdobionych kwiatami, a Józef przed nim. Na pierwszej kondygnacji miał kapelusz na głowie, na drugiej zdjął go nie wiedząc, czy robi stosownie, czy niestosownie.

      „W rezultacie mógłbym między nich wszystkich wejść w kapeluszu na głowie” – rzekł do siebie.

      Dostrzegł, że Józef mimo swego wieku, więcej niż średniego, biegł po schodach jak łania i na górze gdzieś się podział, a Wokulski został sam nie wiedząc dokąd udać się i komu się zameldować. Była to krótka chwila, lecz w Wokulskim gniew zakipiał.

      „Jakimi to oni formami obwarowali się, co? – pomyślał. – A… gdybym to mógł wszystko zwalić!…”

      I przywidziało mu się w ciągu kilkunastu sekund, że między nim a tym czcigodnym światem form wykwintnych musi się stoczyć walka, w której albo ten świat runie, albo – on zginie.

      „Więc dobrze, zginę… Ale zostawię po sobie pamiątkę!…”

      „Zostawisz przebaczenie i litość” – szepnął mu jakiś głos.

      „Czyżem ja aż tak nikczemny!”

      „Nie, jesteś aż tak szlachetny.”

      Ocknął się – przy nim stał pan Tomasz Łęcki.

      – Witam cię, panie Stanisławie – rzekł z właściwą mu majestatycznością. – Witam cię tym goręcej, że przybycie twoje do nas łączy się z bardzo miłym wypadkiem w rodzinie…

      „Czyżby zaręczyła się panna Izabela?…” – pomyślał Wokulski i pociemniało mu w oczach.

      – Wyobraź pan sobie, że z okazji twego tu przybycia… Słyszysz, panie Stanisławie?… Z okazji twojej wizyty u nas ja pogodziłem się z panią Joanną, z moją siostrą… Ale pan zbladłeś?… Znajdziesz tu wielu znajomych… Nie wyobrażaj sobie, że arystokracja jest tak straszną…

      Wokulski otrząsnął się.

      – Panie Łęcki – odparł chłodno – w moim namiocie pod Plewną236 bywali więksi panowie. I byli dla mnie tyle łaskawi, że niełatwo wzruszę się widokiem nawet tak wielkich, jakich… nie znajdę w Warszawie.

      – A… A!… – szepnął pan Tomasz i ukłonił mu się. Wokulski zdumiał się.

      „Oto fagas237! – przemknęło mu przez głowę. – I ja… ja!… miałbym z takimi ludźmi robić sobie ceremonie?…”

      Pan Łęcki wziął go pod rękę i w sposób bardzo uroczysty wprowadził do pierwszego salonu, gdzie byli sami mężczyźni.

      – Widzisz pan: hrabia… – zaczął pan Tomasz.

      – Znam

Скачать книгу


<p>233</p>

szwajcar – odźwierny, portier. [przypis redakcyjny]

<p>234</p>

kontramarkarnia – szatnia. [przypis redakcyjny]

<p>235</p>

parweniusz – pogardliwie: dorobkiewicz-prostak, wzbogacony człowiek z „nizin” społecznych. [przypis redakcyjny]

<p>236</p>

Plewna – miejscowość w Bułgarii, u podnóża Bałkanów. Zdobycie Plewny przez wojska rosyjskie po czteromiesięcznym oblężeniu (wrzesień-grudzień 1877) było punktem zwrotnym w przebiegu wojny. [przypis redakcyjny]

<p>237</p>

fagas – pogardliwie: służący, tu przenośnie: lizus, służalec. [przypis redakcyjny]