Lalka. Болеслав Прус

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Lalka - Болеслав Прус страница 40

Lalka - Болеслав  Прус

Скачать книгу

grubszym kirem twą duszę zamroczy…243

      O, prawda to!… I studnię, która miała nas połączyć, chciałabym upamiętnić w jakiś sposób…

      Wokulski wstrząsnął się i patrzył gdzieś szeroko otwartymi oczyma.

      – Co tobie? – zapytała prezesowa.

      – Nic – odparł z uśmiechem. – Śmierć zajrzała mi w oczy.

      – Nie dziw się: krąży koło mnie starej, zatem muszą ją widzieć moi sąsiedzi. Więc zrobisz, o co cię proszę?

      – Tak.

      – Bądźże u mnie po świętach i… często przychodź. Może się trochę ponudzisz, ale może i ja, niedołężna, przydam ci się na co. A teraz idź już na dół, idź…

      Wokulski pocałował ją w rękę, ona go parę razy w głowę; potem dotknęła dzwonka. Wszedł służący.

      – Sprowadźże pana do sali – rzekła.

      Wokulski był odurzony. Nie wiedział, którędy idzie, nie zdawał sobie sprawy z tego, o czym rozmawiali z prezesową. Czuł tylko, że znajduje się w jakimś odmęcie dużych komnat, starodawnych portretów, cichych stąpań, nieokreślonej woni. Otaczały go kosztowne meble, ludzie pełni delikatności, o jakiej nigdy nie marzył, a nad tym wszystkim, jak poemat, unosiły się wspomnienia starej arystokratki, przesiąknięte westchnieniami i łzami.

      „Cóż to za świat?… Co to za świat?…”

      A jednak jeszcze mu czegoś brakło. Chciał choć raz spojrzeć na pannę Izabelę.

      „No, w sali ją zobaczy…”

      Lokaj otworzył drzwi do sali. Znowu wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę i ucichły rozmowy jak szum odlatującego ptactwa. Nastała chwila ciszy, w której wszyscy patrzyli na Wokulskiego, a on nie widział nikogo, tylko rozgorączkowanym spojrzeniem szukał bladoniebieskiej sukni.

      „Tu jej nie ma” – pomyślał.

      – No, tylko patrzcie, jak on sobie nic z was nie robi!… – szepnął śmiejąc się staruszek z siwymi faworytami.

      „Musi być w drugiej sali” – mówił do siebie Wokulski.

      Spostrzegł hrabinę i zbliżył się do niej.

      – Cóż, skończyliście państwo konferencję? – spytała hrabina. – Prawda, jaka to miła osoba, prezesowa?… Ma pan w niej wielką przyjaciółkę, nie większą jednak aniżeli we mnie. Zaraz przedstawię pana… Pan Wokulski!… – dodała zwracając się do damy w brylantach.

      – A ja zaraz przystępuję do interesu – rzekła dama patrząc na niego z góry. – Nasze sierotki potrzebują kilku sztuk płótna…

      Hrabina lekko zarumieniła się.

      – Tylko kilku?… – powtórzył Wokulski i spojrzał na brylanty wyniosłej damy, reprezentujące wartość kilkuset sztuk najcieńszego płótna. – Po świętach – dodał – będę miał honor na ręce pani hrabiny przysłać płótno…

      Ukłonił się, jakby chciał odchodzić.

      – Chcesz nas pan pożegnać? – spytała trochę zmieszana hrabina.

      – Ależ to impertynent! – rzekła dama w brylantach do swej towarzyszki w strusim piórze.

      – Żegnam panią hrabinę i dziękuję za zaszczyt, jaki mi pani raczyła wyrządzić!… – mówił Wokulski całując gospodynię w rękę.

      – Tylko do widzenia, panie Wokulski, wszak prawda?… Dużo będziemy mieli interesów ze sobą.

      I w drugim salonie nie było panny Izabeli. Wokulski uczuł niepokój.

      „Przecież muszę na nią spojrzeć… Kto wie, jak prędko spotkamy się w podobnych warunkach…”

      – A, jesteś pan – zawołał książę. – Już wiem, jaki ułożyliście spisek z panem Łęckim. Spółka do handlu ze Wschodem – wyborna myśl! Musicie i mnie do niej przyjąć… Musimy poznać się bliżej… – A widząc, że Wokulski milczy, dodał: – Prawda, jakim ja nudny, panie Wokulski? Ale to nic nie pomoże; musicie zbliżyć się do nas, pan i panu podobni i – razem idźmy. Wasze firmy są także herbami, nasze herby są także firmami, które gwarantują rzetelność w prowadzeniu interesów…

      Ściskali się za ręce i Wokulski coś odpowiedział, ale co?… – nie było mu wiadome. Niepokój jego wzrastał; na próżno szukał panny Izabeli.

      – Chyba jest dalej – szepnął z trwogą, idąc do ostatniego salonu.

      Tu pochwycił go pan Łęcki z oznakami niebywałej tkliwości.

      – Już pan wychodzisz? Więc do widzenia, drogi panie. Po świętach u mnie pierwsza sesja i w imię boże zaczynajmy.

      „Nie ma jej!” – myślał Wokulski żegnając się z panem Tomaszem.

      – Ale wiesz pan – szepnął Łęcki – zrobiłeś szalony efekt. Hrabina nie posiada się z radości, książę mówi tylko o tobie… A jeszcze ten wypadek z prezesową… No… cudownie!… Nie można było marzyć o zdobyciu lepszej pozycji…

      Wokulski stał już w progu. Jeszcze raz szklanymi oczyma powiódł po sali i – wyszedł z desperacją w sercu.

      „Może wypadałoby wrócić i pożegnać ją?… Przecież zastępowała miejsce gospodyni…” – myślał, powoli schodząc ze schodów.

      Nagle drgnął słysząc szelest sukni w wielkiej galerii.

      „Ona…”

      Podniósł głowę i zahaczył damę w brylantach.

      Ktoś podał mu palto. Wokulski wyszedł na ulicę zatoczywszy się jak pijany.

      „Cóż mi po świetnej pozycji, jeżeli jej tam nie ma?”

      – Konie pana Wokulskiego! – zawołał z sieni szwajcar, pobożnie ściskając trzyrublówkę. Łzami zaszłe oczy i nieco zachrypnięty głos świadczyły, że obywatel ten nawet na trudnym posterunku czci jednak pierwszy dzień Wielkiejnocy.

      – Konie pana Wokulskiego!… Konie Wokulskiego!… Wokulski, zajeżdżaj!… – powtórzyli stojący furmani.

      Środkiem Alei244 z wolna toczyły się dwa szeregi dorożek i powozów w stronę Belwederu245 i od Belwederu. Ktoś z jadących spostrzegł na chodniku Wokulskiego i ukłonił mu się.

      „Kolega!” – szepnął Wokulski i zarumienił się.

      Gdy

Скачать книгу


<p>243</p>

Jak cień tym dłuższy, gdy padnie z daleka… – druga zwrotka wiersza Mickiewicza Do M… (Maryli Wereszczakówny) z r. 1822. U Mickiewicza dwa ostatnie wiersze brzmią: „Tak moja postać, im dalej ucieka, Tym grubszym kirem twą pamięć omroczy.”. [przypis redakcyjny]

<p>244</p>

Środkiem Alei – Alei Ujazdowskich. [przypis redakcyjny]

<p>245</p>

Belweder – pałac wśród parku w południowej części miasta na końcu Alei Ujazdowskich (nazwa „belweder” – z włoskiego „piękny widok”). W tym czasie Belweder należał do rosyjskich generał-gubernatorów. [przypis redakcyjny]