Anielka. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Anielka - Болеслав Прус страница 4
Minąwszy dwa pokoje: perłowy, mający pozór szpitalnej celi i jasnoniebieski, który mógł być niegdyś sypialnią młodego małżeństwa, lecz obecnie został czymś niezdecydowanym, Anielka i wesoły towarzysz jej Karuś wbiegli do szklanej altany, ze wszech stron gęsto porosłej dzikim winem.
W altanie tej na wysokim stołku siedział z lalką w ręku mizerny chłopczyk w bernardyńskim habicie, a przy nim, obok stolika zapełnionego flaszkami i szklankami, dama w średnim wieku, z uwagą czytająca książkę. Dama ubrana była biało, miała szafirowe oczy wyblakłe, włosy ciemne i na twarzy szczupłej, o pięknych rysach, chorobliwe rumieńce. Zdawała się być wklinowana w ogromny fotel, wyłożony miękkimi poduszkami ciemnozielonego koloru.
Do tej damy przypadła Anielka i poczęła całować jej twarz, szyję, chude i przezroczyste ręce i kolana.
– Ah! comme tu m'as effrayé, Angélique! – zawołała dama, składając książkę i całując dziewczynkę w różowe usta. – Już, dzięki Bogu, skończyłaś lekcję?… Zdaje mi się, żeś trochę zmizerniała od obiadu. N'es tu pas malade? Ten pies wywróci stolik albo Józia. Joseph, mon enfant, est-ce que le chien t'a effrayé?
– Non! – odparł malec w habicie bernardyńskim, patrząc osowiałym wzrokiem na siostrę.
– Jak się masz, Józiu?… Dajże mi buzi! – zawołała Anielka, chwytając braciszka za szyję.
– Doucement! doucement!… wiesz przecie, że nie można mną trząść, bo ja jestem osłabiony! – odezwał się Józio głosem żałosnym.
Potem wydłużył blade usta na kształt ryjka i zasłaniając się rączkami od gwałtownych uścisków siostry, pocałował ją bardzo ostrożnie.
– Jak mama ślicznie dziś wygląda!… musi mama być bardzo zdrowa?… Patrz, Józiu, twemu chłopczykowi zagięła się kurtka do góry – mówiła Anielka.
– En vérité, czuję się dziś lepiej. Zjadłam po obiedzie kilka łyżeczek ekstraktu słodowego i wypiłam filiżankę mleka. Ce chien fera du dégât partout, wypędź go, moja droga.
– Idź, Karo! – zawołała Anielka wypędzając do ogrodu pieska, który, obwąchawszy stojące w kącie wazony i blaszaną polewaczkę do kwiatów, miał obecnie chęć zająć się jednym z pantofli chorej mamy.
W tej chwili weszła panna Walentyna.
– Bonjour, mademoiselle! – powitała ją pani domu. – Cóż to, już skończyłyście lekcje? Jakże tam poszło? Joseph, mon enfant, prendras tu du lait?
– Non, maman! – odparł chłopiec kiwając głową nauczycielce.
W tej chwili wypędzony pies zaskowyczał i począł drapać we drzwi.
– Poznaję z fizjognomii, że czyta pani coś zajmującego. Czy nie Dumania Gołuchowskiego, które pani rekomendowałam? – zapytała Walentyna.
– Angelique! ouvre la porte à cette pauvre bête!… jego krzyk rozdziera mi serce… Czytam coś lepszego aniżeli Dumania – czytam dziełko Raspaila, którego mi ksiądz dziekan był łaskaw pożyczyć – odparła chora. – Zostaw, Anielciu, drzwi otwarte, niech trochę powietrza wejdzie. Nie uwierzy pani, jakie cudowne kuracje wykonywał ten człowiek swoimi środkami. Jestem zachwycona, i zdaje mi się, żem była zdrowsza już po przeczytaniu paru rozdziałów. Cóż dopiero będzie, gdy zacznę to wszystko stosować! Joseph, mon enfant, n'as tu pas froid?
– Non, maman!
– Czy to jednak będzie dobrze leczyć się bez porady doktora? – zauważyła panna Walentyna.
– Może cię wynieść, Józiu, przed ganek? – pytała Anielka brata. – Zobaczyłbyś ptaszki, zobaczyłbyś, jak Karusek goni motyle…
– Wiesz przecie, że ja nie mogę wychodzić na dwór, bo jestem osłabiony – odparł chłopczyna.
Nieszczęsne osłabienie było torturą biednego dziecka. O nim tylko myślał i z tego powodu ofiarowany był św. Franciszkowi, którego habit nosił, nie licząc lekarstw, jakimi ciągle go fetowano.
Tymczasem pani domu rozmawiała z guwernantką o lekarzach.
– Co oni umieją, co oni wiedzą! – biadała chora. – Leczą mnie już trzy lata bez najmniejszego skutku. Obecnie porzuciłam ich i będę się leczyć sama, chyba że Jasieczek zawiezie mnie do Chałubińskiego. O! czuję, że on by mi pomógł… Ale Jasieczek nie myśli o tym, w domu bywa rzadko; gdy chcę jechać, mówi, że interesa w tej chwili nie pozwalają – wszystko kończy się na obietnicach. Angelique, chasse ce chien, bo jest nieporządny!
Niesłusznie skompromitowany Karusek uległ wypędzeniu i los swój przyjął z rezygnacją wyższą nad wszelkie pochwały. Nie przeszkodziło mu to jednak w chwilę później skowyczeć i drapać we drzwi, a następnie gonić poważnie chodzące koguty.
Anielka tymczasem usadowiła lepiej Józia, który się krzywić zaczął, przyniosła matce ciepły szal i angielską gramatykę nauczycielce. Potem wybiegła do kuchni, aby sprowadzić mleko dla Józia i obstalować kotlecik dla matki; wpięła sobie w warkocz kwiatek i wróciła do szklanej altany z dużą, tęgo zbudowaną klucznicą, panią Kiwalską. Była to dama w wieku mocno średnim, ubrana w wełnianą suknią w pasy pąsowe i czarne. Workowaty stanik galowej szaty szczęśliwie uwydatniał bogactwa jej popiersia.
Klucznica wdzięcznie dygnęła pani domu, przy czym rozległo się skrzypienie podłogi, i skinęła, głową niepatrzącej nawet na nią guwernantce. Panna Walentyna nie cierpiała Kiwalskiej od czasu, kiedy przechodząc raz koło kuchni, usłyszała klucznicę dowodzącą, że jej, pannie Walentynie, gwałtem męża potrzeba.
– Cóż, moja Kiwalsiu, wróciłaś z miasta? A co tam słychać?… Czy ci felczer pomógł na zęby?…
– Ach, słychać i bardzo wiele, mówię łasce pani. Gospodyni księdza dziekana strasznie chora, już jej nogi spuchły; brała Przenajświętsze Sakramenta – odpowiedziała klucznica, pochylając się i bijąc w piersi przy ostatnich słowach.
– Cóż jej to jest?
– Tego nie wiem; ale ksiądz dziekan, mówię łasce pani, to taki chodzi jak kreda biały. Do mnie ani pary z gęby nie puścił, tylko ręką machnął. Ale z oczu, mówię łasce pani, to mu patrzyło, jakby chciał powiedzieć: „Oj, moja Kiwalsiu, żebyś też ty do mnie zgodziła się!… Bo stara patrzy z przeproszeniem na księżą oborę, a te szelmy bez dozoru głodem mię zamorzą”.
Chora dama wstrząsnęła głową, jakby przypuszczając, że Kiwalsia poluje na miejsce konającej, a klucznica wciąż prawiła dalej.
– Anielciu – odezwała się w tej chwili nauczycielka, którą drażniło gadulstwo klucznicy i naiwność jej pani – weź historią wieków średnich i pójdźmy do ogrodu.
– Historią?… – zapytała przestraszona dziewczynka. Ale przywykła do posłuszeństwa natychmiast wyszła do swego pokoju i po upływie kilku minut wróciła niosąc książkę w ręku,