Anielka. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Anielka - Болеслав Прус страница 8
– Tak stoi w naszych książkach – odparł Szmul. – Ale, z przeproszeniem, jaśnie pan chyba mnie nie po to tu przywiózł?…
– Cha! cha!… masz rację!… Otóż, przystępując od razu do rzeczy, wystarasz mi się o trzysta rubli, jutro – do południa.
Szmul włożył obie ręce za pas, kiwał głową i uśmiechał się. Przez chwilę obaj milcząc przypatrywali się sobie. Pan jakby chciał zbadać, czy nie zmieniło się co w bladej twarzy, czarnych, żywych oczach i szczupłej, schylonej nieco postaci Żyda. Żyd jakby podziwiał piękną blond brodę, posągowe kształty, nieporównane ruchy i klasyczne rysy pana. Zresztą po raz tysiączny obaj mogli przekonać się, że każdy z nich był modelowym okazem swojej rasy, co jednak w niczym nie przyczyniło się do załatwienia interesu.
– No, i cóż ty na to? – przerwał milczenie pan.
– Ja myślę, bez urazy jaśnie pana, że prędzej w pańskiej sadzawce zdybalibyśmy jesiotra aniżeli jedną sturublówkę w okolicy. Myśmy tu tak wszystkie wyłapali, że ten, co by chciał dać, to ich nie ma – a kto je ma, to nie da.
– Jak to, więc już nie mam kredytu między ludźmi?
– Z przeproszeniem, ja tego nie powiedziałem. My kredyt mamy zawsze, tylko nie mamy ewikcji i dlatego nikt nam nie pożyczy.
– Cóż, u licha! – mówił pan jakby do siebie – przecie wszyscy wiedzą, że lada dzień sprzedam las i wezmę pozostałe dziesięć tysięcy rubli…
– Wszyscy wiedzą, że jaśnie pan już wziął trzy tysiące rubli, i jeszcze wiedzą, że z chłopami targ o zniesienie serwitutów idzie kiepsko.
– Ale się lada dzień skończy.
– Bóg wie!
Dziedzic zaniepokoił się.
– Czy słyszałeś co nowego?
– Słyszałem, że chłopi chcą już po cztery morgi na osadę…
Pan aż skoczył na fotelu.
– Ich ktoś buntuje! – zawołał.
– Może być.
– Pewnie Gajda?
– Może Gajda, a może i kto mądrzejszy od Gajdy.
Dziedzic dyszał jak lew podrażniony.
– Ha, mniejsza – mówił. – Ależ w takim razie sprzedam majątek i wezmę sto tysięcy rubli gotówką.
– Długów jest więcej – wtrącił Żyd – i te muszą być zaraz spłacone.
– Więc odwołam się do pomocy ciotki i u niej zaciągnę pożyczkę…
– Jaśnie prezesowa już nic nie da… Ona kapitałów nie ruszy, a procenta sama woli tracić.
– To po jej śmierci…
– Aj!… jaka ona zdrowa, to strach! Jeszcze sobie niedawno nowe zęby w Paryżu zakupiła…
– Ale kiedyś umrze…
– A jak, z przeproszeniem, nic jaśnie panu nie zapisze?…
Dziedzic zaczął z gorączkowym pośpiechem chodzić po pokoju. Żyd podniósł się z krzesła.
– Poradźże mi! – zawołał stając nagle przed pachciarzem.
– Ja wiem, że jaśnie pan nie zginie, choćby i ten Niemiec dobra kupił. Jaśnie pan będzie zawsze żył między jaśnie państwem, a jak (tu Szmul zniżył głos) z przeproszeniem – jaśnie pani kiedy… tego… to jaśnie pan ożeni się.
– Głupiś, Szmulku – rzekł dziedzic.
– To jest prawda, ale pani Weiss ma dwa miliony gotówką. A co sreber, kosztowności…
Dziedzic schwycił go za ramię.
– Milcz! – ofuknął. – Potrzebuję trzystu rubli i o nich myśl…
– I to można zrobić… – odparł Szmul.
– W jaki sposób?
– Poprosimy pani Weiss…
– Nigdy…
– To musi jaśnie pan dać zastaw, a ja od Żydków wydobędę pieniędzy.
Dziedzic uspokoił się, znowu usiadł i zapalił cygaro. Żyd po chwilowej przerwie mówił dalej:
– Aj! jaśnie panu to i pod wozem, i na wozie dobrze, ale co ze mną będzie? Ja nawet kwitów nie mam… Żeby choć był jaśnie pan młyn wystawił, o co tyle lat proszę.
– Nie było pieniędzy.
– Były nieraz i niejedne. Teraz także jaśnie pan wziął trzy tysiące rubli, ale wolał powóz kupić i pokoje wylepić… A nade mną wciąż wisi strach…
– Zarobiłeś na tym interesie z pięćset rubli.
– Możem zarobił, możem stracił, a zawdy wolałbym młyn. Co stoi wsadzone w ziemię, to jest wartość, a z pieniędzmi tylko kłopot i wielkie chodzenie dla złodziejów.
– No – przerwał dziedzic – zaczekaj tu, a ja tymczasem pomyślę o wynalezieniu ci zastawu.
– Niech i tak będzie, kiedy jaśnie pan każe.
Przez cały czas rozmowy ojca ze Szmulem Anielka pogrążona była w tym przykrym i chaotycznym stanie duszy, jaki zwykle wywołuje obawa. Podrażniona imaginacja bezświadomie usiłowała rozstrzygnąć pytanie: co też powie jej ojciec? – i w odpowiedzi na to tworzyła z przeszłych wspomnień i teraźniejszych wrażeń obrazy smutne i bezładne.
Dziewczynka parę razy widziała zagniewanego ojca i w tej chwili nie mogła opędzić się przed jego zmarszczonym czołem i najeżonymi brwiami. Ścigały ją błyszczące, wprost na nią zwrócone oczy i dźwięczny, podniesiony głos.
Potem widziała biedną Magdę, którą jakiś człowiek targał za włosy i kopał, a dalej – pannę Walentynę chłodną, ale nieubłaganą, która w milczeniu, ze spuszczonymi oczyma, układała straszny plan przeciw Anielce.
Rozmowę ojca ze Szmulem dziewczynka słyszała dokładnie, lecz na razie nie pojmowała jej. W umyśle Anielki pozostał jednakże niewyraźny obraz jakiejś damy obok ojca…
Nad tym wszystkim unosił się Szmul, który patrzył Anielce w oczy i uśmiechał się złośliwie, a zarazem smutno, jak to było w jego zwyczaju.
„Boże! Boże!… jaki ten Szmul niegodziwy!… Co on powiedział ojcu!… Kto jest ta pani Weiss?” – pytała siebie samej z przestrachem.
Nie mogła wytrzymać