Anielka. Болеслав Прус
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Anielka - Болеслав Прус страница 6
Anielka obraziła się i usiadła na ławce pod kasztanem. Przy niej legł Karuś.
„Zabawna sobie ta panna Walentyna! – myślała dziewczynka – za wszystko gniewa się. Sama nic nie lubi i nie chce, ażeby u nas było dobrze. Co by jej szkodziło, gdyby ten ogród był piękniejszy?… Albo żeby parobcy nie marszczyli się?… Przecież sam Pan Bóg kazał wszystko kochać… A dawnoż to mówił ksiądz dziekan, że lepiej zasadzić jedno drzewo albo pocieszyć jednego biedaka aniżeli wszystkie rozumy pozjadać…”
Później przypomniała sobie, że jeszcze parę lat temu było u nich lepiej. I ludzie weselsi, i dobytek piękniejszy, i ogród ładniej utrzymany.
Jakże prędko zmieniają się rzeczy na tym świecie, skoro nawet trzynastoletnie panienki umieją to ocenić!…
Wtem z odległości kilkudziesięciu kroków doleciał Anielkę cienki głosik dziecięcy:
– Malu!… malu!…. maluśki!… – któremu odpowiedziało wesołe chrząkanie prosięcia.
Karusek podniósł uszy. Anielka zapomniawszy o swych medytacjach jednym skokiem stanęła na ławce i rozejrzała się.
Za ogrodzeniem parku ciągnął się gościniec do miasteczka. Z daleka widać było furę otoczoną tumanem kurzu, w którego kłębach iskrzyły się promienie słońca. Bliżej – szło dwu ubogich Żydków.
Jeden niósł jakiś duży przedmiot w szarej płachcie, drugi kiwające się buty na lasce.
Jeszcze bliżej między konarami drzew i dygoczącymi liśćmi, tuż naprzeciw białych kominów dworu, stała chata włościanina Gajdy, a przy niej dziewczynka w grubej koszuli.
Siedziała ona na ziemi i okruchami chleba karmiła spore prosiątko. Potem wzięła ciągle chrząkające prosię na kolana i bawiła się nim jak pieskiem.
Na Anielkę szczególna ta grupa wywierała taki wpływ jak żelazo na magnes. Zeskoczyła z ławki, zeszła ze wzgórka, ale po chwili – zatrzymała się.
Gajdę, właściciela chaty, bardzo nie lubił ojciec Anielki. Wieśniak ten był niegdyś jego parobkiem i mieszkał w domu, którego później stał się posiadaczem, nieprawnym – jak mówił ojciec. Za to nie brano go nigdy na robotę do dworu, a że Gajda miał mało gruntu, więc często na terytoriach swego niegdyś chlebodawcy dopuszczał się nadużyć.
Od kilkunastu lat ojciec Anielki i Gajda pasowali się z sobą. Zniecierpliwiony dziedzic chciał już kupić grunt Gajdy, byle pozbyć się niewygodnego sąsiada; ale wieśniak ani słuchał podobnych propozycji. Nie było prawie miesiąca, żeby Gajdzie nie zajęto krowy, konia albo świni do dworu. On wówczas chodził ze skargą do gminy, odbierał bydlę na mocy wyroku albo wykupywał je. Dziedzic mówił, że Gajda płacił pieniędzmi wziętymi za drzewo kradzione w dworskich lasach.
Anielka wiele słyszała o tych stosunkach (bo o czym nie słyszała?), bała się Gajdy i nie lubiła jego chaty. Mimo to pociągał ją widok dziewczyny bawiącej się z pogardzanym przez wszystkich prosiątkiem. Zdawało się Anielce, że dziecko musi być biedne i dobre, a zresztą – coś ciągnęło ją tam.
Odgarniając gałęzie krzaków Anielka powoli zbliżyła się do płotu zbudowanego na kształt palisady. Był on stary, obrosły ciemnozielonym mchem i popielatym, łatwo rozcierającym się w palcach porostem. Co kilkanaście kroków stały tęgie, zaostrzone słupy, utrzymujące za pomocą długich poziomych ramion rzędy również ostro zakończonych łat, które, zmęczone długoletnią służbą, całym ciężarem chyliły się naprzód albo wywracały w tył. Gdzieniegdzie brakło już łat; w innych miejscach jaśniejszy kolor i mniej staranne obrobienie zdawały się opowiadać, że płot naprawiano w nowszych czasach, ale już z mniejszym nakładem.
Zapominając o swych trzynastu latach i stanowisku młodej dziedziczki Anielka przez jeden z szerszych otworów wydostała się na gościniec i podeszła do dziewczyny w grubej koszuli.
Ubogie dziecko w pierwszej chwili przestraszyło się ładnie ubranej panienki ze dworu. Otworzyło szeroko usta i podniosło się z ziemi, jakby chcąc uciekać. Wtedy Anielka wydobyła sucharek z kieszeni i ukazując go dziewczynce zawołała:
– Nie bój się mnie! Ja ci przecież nic złego nie zrobię. Widzisz oto, com dla ciebie przyniosła. Pokosztuj no!
I włożyła dziecku do ust kawałek olukrowanego ciasta. Dziewczyna zjadła nie spuszczając z Anielki zdziwionych oczu.
– Masz jeszcze. Smakuje ci – co?…
– Dobre – odpowiedziało dziecko.
Anielka usiadła na przewróconym pniu, obok niej przykucnęła na piasku dziewczyna.
– Jak ci na imię? – spytała głaszcząc ją po tłustych, jasnożółtawych włosach.
– Magda.
– Masz, Magdziu, jedz jeszcze sucharek. A to prosię czy twoje? – dodała patrząc na prosiaka, którego Karuś chciał za ogon schwytać i który odwrócił się do niego ryjem, pokwikując w sposób okazujący mało ufności.
– Tatulowe – odparła już nieco ośmielona dziewczyna. – Żeby go choć pies nie zagryzł…
– Karusek, do nogi!… To ty zawsze bawisz się z prosiątkiem?
– A jużci. Jałośka już urosła, a Kaśka tego roku umarła… Malu! malu!… I on woli być ze mną, bo także nie ma z kim chodzić. Maciorę dziedzic kazali zastrzelić, a drobiazg tatulo sprzedali. Ino ten ostał.
– A za co maciorę zastrzelili?
– Bo zdybał ją dziedzic w szkodzie.
– Wyście tylko jedną mieli?
– A skądby więcej? Tatulo przecie chłop, to u nas dobytku nie może być wiele…
To mówiąc głaskała prosiaka, który położył się obok niej.
– I bardzo ci było żal maciory?
– O i jak! a jeszcze lepiej, kiej mnie tatuś zbili…
– Zbił cię?
– I nie tak zbili, ino mnie wzięli za łeb i kopnęli parę razy nogą.
Dziecko opowiadało to bardzo spokojnie. Anielka aż pobladła. Zdawało się jej, że Karusek został zabity i że ją samą skatowano tak okrutnie.
Uczuła potrzebę wynagrodzenia tylu krzywd biednej, ale czym? Gdyby miała majątek, podarowałaby jej maciorę, sprawiła piękną sukienkę, lecz dziś – cóż jej da?
Wtedy spostrzegła, że Magda pilnie przypatruje się szafirowej wstążeczce, którą miała na szyi. Nie namyślając się więc, zdjęła szybko wstążkę i zawiązała ją przy koszuli małej.
– Teraz będziesz ubrana tak jak ja – rzekła.
Magda roześmiała się na cały głos wyobrażając sobie, że już posiada nie tylko szafirową wstążkę, ale różową