Anielka. Болеслав Прус

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Anielka - Болеслав Прус страница 5

Anielka - Болеслав  Прус

Скачать книгу

głos jej, który słychać było z odległości kilkunastu kroków stopniowo osłabł i w końcu zupełnie przycichnął.

      Ogród był wielki, dawny i z trzech stron w podkowę otaczał dom. Tu żyły w dostatku, sędziwych lat doczekawszy, kasztany rodzące biały kwiat, ułożony w piramidkę, a w jesieni kolczaste owoce; klony z liśćmi podobnymi do kaczej łapy; akacje z listkami ułożonymi jak zęby gęstego grzebienia i paszczękowatymi kwiatami, które wydają woń słodką, przynęcającą pszczoły. Wzdłuż płotu siedziały lipy pełne wróbli pilnujących pól i stodół, wychudłe topole włoskie i szeroko rozgałęzione u dołu, a ostre u szczytu smutne świerki.

      Bzy włoskie zasypane sinymi kitami, bzy lekarskie, których mocno pachnący kwiat używa się na wzbudzenie potów, tarnina rodząca czarne i cierpkie jagody w jesieni, dzikie róże, głóg drzewny, ulubiony przez kwiczoły jałowiec, rozsypane po całym ogrodzie, zapełniały wolne od drzew miejsca, tocząc między sobą długą i cichą walkę o soki z ziemi i węgiel z powietrza. Czasami który z nich obumierał, a wówczas pojawiały się przy nim krótko żyjące, lecz niebezpieczne w zapasach trawy i zielska.

      Środek parku zajmowała sadzawka, otoczona fantastycznie wyrosłymi wierzbami. W zimie wyglądały one jak połamane, upadające, chore pnie; w nocy przybierały postaci widziadeł rozkraczonych, garbatych, bezgłowych, wieloramiennych, które tylko na widok człowieka kamieniały w potwornych ruchach, udając rzeczy martwe. W ciepłych miesiącach roku straszydła te odziewały się delikatnymi gałązkami tudzież liściem drobnym o zielonym wierzchu i jasnym spodzie, a w ich dziuplach, mających formę paszcz, gnieździły się ptaki.

      Przez ten ogród, który co chwilę zmieniał formy i barwy, chwiał się, pachniał, błyszczał i szemrał, zapełniony skrzydlatymi istotami najrozmaitszych gatunków, szły teraz Anielka i jej guwernantka ścieżyną nierówną, powoli zarastającą zielskiem. Dziewczynkę upajało otoczenie. Oddychała prędko i głęboko, chciała oglądać każdą gałązkę, lecieć za każdym ptakiem albo motylem i wszystko ogarnąć uściskiem. Lecz panna Walentyna była chłodna. Stąpała drobnymi krokami, patrząc na nosy swych bucików i przyciskając do zwiędłej piersi gramatykę angielską.

      – Dowiedziałaś się dziś z jeografii, gdzie leży Canossa – rzekła panna Walentyna do Anielki – a teraz masz sposobność dowiedzieć się, za co Henryk IV przepraszał Grzegorza VII. Przeczytasz o tym w dziejach Grzegorza VII, zwanego też Hildebrandem, w rozdziale: Niemcy i Włochy.

      Propozycja czytania w takim miejscu oburzyła Anielkę. Chciała westchnąć, lecz powstrzymała się i rzekła ze złośliwą intencją:

      – Pani będziesz się w ogrodzie uczyła… po angielsku?

      – Tak.

      – Więc i ja będę się uczyła po angielsku?

      – Pierwej musisz gruntownie poznać język francuski i niemiecki.

      – Ach!… A jak już, proszę pani, poznam francuski, niemiecki i angielski, to… co będę robić?…

      – Będziesz mogła czytywać książki w tych językach.

      – A jak już wszystkie przeczytam?

      Panna Walentyna spojrzała na szczyt topoli i wzruszyła ramionami.

      – Życie człowieka – odparła – nie wystarcza na odczytanie tysiącznej części książek, jakie są w jednej literaturze. A cóż dopiero mówić o trzech, najbogatszych!

      Anielkę tym razem ogarnęła niewymowna tęsknota.

      – Więc nic, tylko uczyć się i czytać!… – szepnęła mimo woli.

      – A cóż byś ty chciała robić w ciągu życia? Czy nad naukę potrafiłabyś znaleźć jakieś szlachetniejsze zajęcie?

      – Co ja bym chciała robić? – spytała Anielka. – Czy teraz, czy – jak urosnę?…

      A widząc, że panna Walentyna nie raczy jej objaśnić, mówiła dalej:

      – Teraz chciałabym umieć to co pani… Już bym się wtedy nie uczyła – oho! Ale później – miałabym dużo do roboty. Zapłaciłabym parobkom pensje, żeby się tak nie marszczyli jak dziś, kiedy mi się kłaniają. Potem – kazałabym opatrzeć te rany na drzewach, bo mówił mi ogrodnik, że niedługo u nas wszystko poschnie i spróchnieje. Naturalnie – wypędziłabym także lokaja za to, że strzela ptaki nad wodą i wypala szczurom oczy… Niegodziwiec!…

      Anielka wstrząsnęła się.

      – Potem – zawiozłabym mamę i Józia do Warszawy. Nie!… To zrobiłabym najpierwej, a pani – dałabym w prezencie cały pokój książek… cha!… cha!…

      I chciała uścisnąć pannę Walentynę, która odsunęła się od niej.

      – Żałuję cię! – odparła sucho nauczycielka. – Masz dopiero lat trzynaście, a pleciesz jak prowincjonalna aktorka o rzeczach, których cię nikt nie uczy, i zaniedbujesz te, które do ciebie należą. Jesteś za mądra na swój wiek i dlatego nigdy nie zapamiętasz jeografii.

      Anielka zawstydziła się. Czy ona jest rzeczywiście za mądra, czy też panna Walentyna…

      W lewym kącie ogrodu był wzgórek, na nim duży kasztan i ławka kamienna. W tej chwili właśnie weszły tu Anielka z panną Walentyną i usiadły.

      – Daj mi książkę – rzekła guwernantka – znajdę ci historią Grzegorza. Aha! mamy znowu psią wizytę…

      Istotnie Karusek wbiegał na wzgórze, mocno zadowolony. W otwartym pysku niósł odrobinę pierza, które prawdopodobnie zdobył w pogoni za kogutem.

      – Pani zupełnie nie lubi psów? – spytała nagle Anielka, głaszcząc Karusia.

      – Nie.

      – Ani ptaków?

      – Nie – odparła rozdrażniona nauczycielka.

      – Ani ogrodu?… Woli pani czytać książkę aniżeli spacerować między drzewami? Prawda. W pokoju pani nie ma doniczki ani ptaszka. Dawniej przylatywały tam wróble, którym dawałyśmy jeść, i Karusek też wbiegał po schodkach, choć był mały i gruby. Karmiłam go wtedy bułką owiniętą w gałganek i umaczaną w mleku. On ją ssał, a razem z nim kotek tej nauczycielki, która była przed panią. Ach, co oni dokazywali!… jak gonili papierek, który ciągnęłam za nitkę po podłodze! Ale pani nie lubi Karuska ani małych kotków, ani…

      Anielka umilkła, gdyż panna Walentyna wstała nagle z ławki i patrząc na dziewczynkę z góry poczęła mówić rozdrażniona:

      – Co tobie za pytania chodzą po niedojrzałej głowie?… Co tobie do tego, że ja nic nie lubię?… Naturalnie, że nie lubię… Ani kotów, bo mi je strzelano albo wieszano, ani psów, bo mnie gryzły, ani ptaków, bo mi ich nie było wolno trzymać…

      I kwiatów nie chcę… Alboż jest na świecie grządka ziemi, która by należała do mnie? Ja przecież nie pochodzę z jaśnie panów! Spacery także mi zbrzydły, bom na nich musiała być stróżem i niewolnicą dzieci – złych…

      O, jakaś ty ciekawa, moja Anielciu!… jak

Скачать книгу