Potop. Генрик Сенкевич

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Potop - Генрик Сенкевич страница 83

Potop - Генрик Сенкевич

Скачать книгу

tego człeka, a ja już wam dziś przysięgnę, że on i nas jeszcze wydostanie. Nie wiem jak, kiedy, jakim sposobem, ale przysięgnę!

      – Dalibóg! Oczom się wierzyć nie chce – mówił Stanisław Skrzetuski.

      Wtem żołnierze spostrzegli, co się stało. Uczynił się między nimi gwar. Jedni przez drugich biegli do wozu i wybałuszali oczy na widok swego komendanta przybranego w wielbłądzią burkę, w rysi kołpaczek i uśpionego głęboko.

      Wachmistrz począł go szarpać bez ceremonii.

      – Panie komendancie! Panie komendancie!

      – Ja jestem Kowalski… a to pani Kowalska – mruczał pan Roch.

      – Panie komendancie, więzień uciekł!

      Kowalski siadł na wozie i otworzył oczy.

      – Czego?…

      – Więzień uciekł, ten gruby szlachcic, który z panem komendantem rozmawiał!

      Oficer oprzytomniał.

      – Nie może być! – zakrzyknął przerażonym głosem. – Jak to?! Co się stało? Jakim sposobem uciekł?

      – W hełmie i w opończy pana komendanta; żołnierze go nie poznali, noc była ciemna.

      – Gdzie mój koń? – krzyknął Kowalski.

      – Nie ma konia. Ów szlachcic właśnie na nim uciekł.

      – Na moim koniu?

      – Tak jest!

      Kowalski wziął się za głowę.

      – Jezusie Nazareński! Królu żydowski!…

      Po chwili krzyknął:

      – Dawajcie tego psiawiarę, tego takiego syna, który mu konia podał!

      – Panie komendancie! Żołnierz nic nie winien. Noc była ciemna, choć w pysk daj, a on zdjął waszej mości hełm i opończę. Przejeżdżał tuż koło mnie i jam nie poznał. Żeby wasza mość nie była siadała na wóz, nie mógłby on tego dokazać.

      – Bijże mnie! Bijże mnie! – wołał nieszczęśliwy oficer.

      – Co czynić, wasza mość?

      – Bij go! Łapaj!

      – To się na nic nie zdało. On na koniu waszej mości, a to najlepszy koń. Nasze zdrożone okrutnie, on zaś o pierwszych kurach umknął. Nie zgonim!

      – Szukaj wiatru w polu! – rzekł Stankiewicz.

      Kowalski zwrócił się ku więźniom z wściekłością.

      – Waszmościowie pomogliście mu do ucieczki! Ja waściom!…

      Tu złożył olbrzymie pięści i począł zbliżać się ku nim.

      Wtem Mirski rzekł groźnie:

      – Nie krzycz waść i bacz, że do starszych od siebie mówisz!

      Pan Roch drgnął i mimo woli wyprostował się, bo rzeczywiście jego powaga wobec takiego Mirskiego była żadna i wszyscy owi jeńcy przenosili go o głowę godnością i znaczeniem.

      Stankiewicz dodał:

      – Gdzie aspanu kazali nas wieźć, to wieź, ale głosu nie podnoś, bo jutro możesz iść pod komendę każdego z nas.

      Pan Roch wytrzeszczał oczy i milczał.

      – Nie ma co, panie Rochu, podrwiłeś głową – rzekł Oskierko. – To, co mówisz, żeśmy mu pomogli, to głupstwo, bo naprzód, spaliśmy jako i ty, a po wtóre, każdy by pierwej sobie pomógł niż innemu. Ale aspan podrwiłeś głową! Niczyjej tu winy nie ma, jeno twoja. Pierwszy kazałbym cię rozstrzelać za to, bo żeby oficer rozsypiał się jako borsuk, a więźniowi pozwolił uciec w swoim własnym hełmie i opończy, ba, na swoim własnym koniu, toż to niesłychana rzecz, która się od początku świata nie zdarzyła!

      – Stary lis wyprowadził młodego w pole! – rzekł Mirski.

      – Jezus Maria! Toć ja i szabli nie mam! – krzyknął Kowalski.

      – Albo się jemu szabla nie przyda? – mówił uśmiechając się Stankiewicz. – Słusznie pan Oskierko mówi: podrwiłeś głową, kawalerze. Pistoleciska też musiałeś mieć w olstrach?

      – A były!… – rzekł, jak nieprzytomny, Kowalski.

      Nagle porwał się obu rękoma za głowę.

      – I list księcia pana do komendanta birżańskiego! Co ja, nieszczęsny, teraz uczynię?!… Zginąłem na wieki!… Bogdaj mi kula w łeb!…

      – To cię nie minie! – rzekł poważnie Mirski. – Jakże to nas będziesz teraz do Birż wiózł? Co się stanie, jeśli ty powiesz, że nas jako więźniów przywozisz, a my, starsi godnością, powiemy, że to ty masz być do lochu wrzucon? Komu, myślisz, dadzą wiarę? Zali mniemasz, że komendant szwedzki zatrzyma nas dlatego tylko, że go pan Kowalski będzie o to prosił? Prędzej nam zawierzy i ciebie w podziemiu zamknie.

      – Zginąłem! Zginąłem! – jęczał Kowalski.

      – Głupstwo! – rzekł Wołodyjowski.

      – Co robić, panie komendancie? – pytał wachmistrz.

      – Ruszaj do wszystkich diabłów! – krzyknął Kowalski. – Zali ja wiem, co robić?… Gdzie jechać?… Bodaj cię pioruny zabiły!

      – Jedź, jedź do Birż!… Obaczysz – rzekł Mirski.

      – Zawracaj do Kiejdan!… – krzyknął Kowalski.

      – Jeśli cię tam pod murem nie postawią i nie rozstrzelają, to niech mnie szczecina pokryje! – rzekł Oskierko. – Jakże to przed obliczem hetmańskim staniesz? Tfu! Hańba cię czeka i kula w łeb, nic więcej!

      – Bom nic więcej niewart! – zakrzyknął nieszczęśliwy młodzian.

      – Głupstwo, panie Rochu! My jedni możem cię ratować – mówił Oskierko. – Znasz, żeśmy z hetmanem gotowi byli iść na kraniec świata i zginąć. Więcej mieliśmy zasług, większą szarżę od ciebie. Wylewaliśmy nieraz krew za ojczyznę i zawsze chętnie ją wylejem; ale hetman zdradził ojczyznę, wydał ten kraj w ręce nieprzyjaciół, sprzymierzył się z nimi przeciw miłościwemu panu naszemu, któremuśmy wierność zaprzysięgli. Zali to myślisz, że żołnierzom jak my łatwo przyszło wypowiedzieć obediencję zwierzchności, postąpić przeciw dyscyplinie, hetmanowi własnemu się oponować? Ale kto dziś z hetmanem, ten przeciw ojczyźnie! Kto dziś z hetmanem, ten przeciw majestatowi! Kto dziś z hetmanem, ten zdrajca króla i Rzeczypospolitej!… Dlatego to rzuciliśmy buławy pod nogi hetmańskie, bo cnota i obowiązek, i wiara, i honor tak nakazywały. I któż

Скачать книгу