Potop. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Potop - Генрик Сенкевич страница 85
– Kto wie, czy nie prorocze to były słowa, bo czasy klęski już nadeszły! – rzekł Mirski.
– Pan Czarniecki wielki żołnierz! – odparł Stankiewicz. – Nie masz już takiej gęby w Rzeczypospolitej, która by jego imienia nie powtarzała.
– Powiadają – mówił Skrzetuski – że Tatarowie, którzy pana Rewerę Potockiego przeciw Chmielnickiemu posiłkują, tak się w panu Czarnieckim kochają, iż nie chcą iść tam, gdzie jego nie ma.
– Szczera to prawda – rzekł Oskierko. – Słyszałem, jak to w Kiejdanach przy księciu hetmanie powiadano; wszyscyśmy wówczas pana Czarnieckiego okrutnie sławili, a księciu było to nie w smak, bo się zmarszczył i rzekł: „Jest oboźnym koronnym, ale tak samo mógłby być u mnie w Tykocinie podstarościm.”
– Invidia442 widać go już kąsała.
– Wiadoma to rzecz, że występek znieść światła cnoty nie może.
Tak to rozmawiali uwięzieni pułkownicy; po czym znów rozmowa zwróciła się na pana Zagłobę. Pan Michał Wołodyjowski zaręczał, że mogą się od niego pomocy spodziewać, bo to nie taki człowiek, żeby miał przyjaciół w nieszczęściu opuszczać.
– Pewien jestem – mówił – że on do Upity uciekł, gdzie moich ludzi znajdzie, jeżeli ich jeszcze nie rozbito lub do Kiejdan przemocą nie ściągnięto. Z nimi na ratunek sam wyruszy, chybaby nie chcieli iść, czego się po nich nie spodziewam, bo w chorągwi laudańskich ludzi najwięcej, a ci mnie miłują.
– Ale to i radziwiłłowscy dawni klienci? – zauważył Mirski.
– Prawda, wszelako jak się o wydaniu Litwy Szwedom dowiedzą, o uwięzieniu pana hetmana polnego, pana kawalera Judyckiego, waszmościów i mnie, okrutnie to ich serca od Radziwiłła odwróci. To uczciwa szlachta, a już tam pan Zagłoba niczego nie zaniedba, aby sadzami hetmana odmalować, i lepiej to potrafi niż każdy z nas.
– Ba! – rzekł Stanisław Skrzetuski – a my tymczasem w Birżach staniemy.
– To nie może być, bo my kołujem, by Upitę ominąć, a z Upity prosta droga, jakoby kto sierpem cisnął. Choćby ruszyli dniem później, dwoma nawet, to jeszcze by mogli być w Birżach przed nami i drogę nam zastąpić. Toż my do Szawlów teraz dopiero jedziem i stamtąd będziem do Birż prostować, a trzeba waćpanu wiedzieć, iż z Upity do Birż bliżej niż z Szawlów.
– Jako żywo, że bliżej i droga lepsza, bo gościniec! – rzekł Mirski.
– Ot, macie. A my jeszcze nie w Szawlach.
Jakoż dopiero pod wieczór ujrzeli górę zwaną Sałtuwes-Kałnas, pod którą wznoszą się Szawle. Po drodze zauważyli, że już niepokój panował we wszystkich wsiach i miasteczkach, które przyszło im przejeżdżać. Widocznie wieść o przejściu hetmana do Szwedów rozbiegła się już po całej Żmudzi. Gdzieniegdzie wypytywano żołnierzy, czy prawda, że kraj ma być przez Szwedów zajęty; gdzieniegdzie widziano masy chłopstwa opuszczającego wsie z żonami, dziećmi i dobytkiem i dążącego w głębie lasów, którymi cały kraj obficie był pokryty. Miejscami postawa chłopstwa była niemal groźna, widocznie bowiem brano dragonów za Szwedów. Po zaściankach szlacheckich wypytywano ich wprost, kto są i gdzie jadą, a gdy Kowalski, zamiast odpowiadać, kazał ustępować z drogi, przychodziło do hałasów i odgróżek, tak dalece, że zaledwie nastawione do strzału muszkiety mogły otworzyć przejście.
Wielka droga idąca z Kowna na Szawle do Mitawy pokryta była wozami i kolaskami, w których jechały żony i dzieci szlacheckie, pragnące schronić się przed wojną w posiadłościach kurlandzkich. W samych Szawlach, które stanowiły ekonomię443 królewską, nie było żadnych chorągwi hetmańskich prywatnych ani komputowych; tu natomiast uwięzieni pułkownicy ujrzeli po raz pierwszy oddział szwedzki złożony z dwudziestu pięciu rajtarów, który jako podjazd z Birż wyjechał. Tłumy Żydów i mieszczaństwa gapiły się w rynku na nieznanych ludzi, a i pułkownicy poglądali na nich z ciekawością, a zwłaszcza pan Wołodyjowski, który nigdy dotąd Szwedów nie widział; obejmował więc ich chciwie łakomymi oczyma, jakimi wilk patrzy na stado owiec, i wąsikami przy tym ruszał.
Pan Kowalski porozumiał się z oficerem, oznajmił się, kto jest, dokąd jedzie, kogo prowadzi, i zażądał, by oficer przyłączył swoich ludzi do jego dragonów dla większego bezpieczeństwa w podróży. Ale oficer odpowiedział, że ma rozkaz jak najdalej w głąb kraju dotrzeć, aby się o jego stanie przekonać, że przeto nie może do Birż wracać; natomiast upewnił, iż droga wszędy bezpieczna, bo małe oddziały wysłane z Birż przebiegają kraj we wszystkich kierunkach, niektóre zaś aż do Kiejdan są ekspediowane. Wypocząwszy tedy dobrze aż do północy i konie, wielce zdrożone, popasłszy, ruszył pan Roch wraz ze swymi więźniami w dalszą drogę, skręcając z Szawel na wschód przez Johaniszkiele i Poswót ku Birżom, aby dostać się na prosty gościniec idący z Upity i Poniewieża.
– Jeśli pan Zagłoba przyjdzie nam na ratunek – rzekł o świtaniu Wołodyjowski – to na tym gościńcu najłacniej mu będzie drogę zastąpić, bo z Upity już mógł nadążyć.
– Może on tam gdzie czyha! – rzekł Stanisław Skrzetuski.
– Miałem nadzieję, pókim Szwedów nie zobaczył – odpowiedział Stankiewicz – ale teraz już mi się wydaje, że nie masz dla nas rady…
– Głowa Zagłoby w tym, żeby ich ominąć albo okpić, a on to potrafi.
– Jeno że kraju nie zna…
– Ale ludzie laudańscy znają, bo pieńkę444 i wańczos445, i smołę aż do Rygi wożą, a w mojej chorągwi takich nie brak.
– Muszą już Szwedzi koło Birż wszystkie miasteczka zajmować.
– Piękni żołnierze – ci, którycheśmy w Szawlach widzieli, trzeba przyznać – mówił mały rycerz – chłop w chłopa na schwał!… Uważaliście przy tym, jakie konie mają spasłe?
– To inflanckie konie, nader silne – rzekł Mirski. – I nasze towarzystwo husarskie i pancerne w Inflanciech446 szuka koni, bo to u nas szkapiny drobne.
– Gadaj mi waść o szwedzkiej piechocie! – wtrącił Stankiewicz. – Jazda, choć wspaniałą czyni postać, mniej cnotliwa. Bywało, że jak nasza chorągiew, a zwłaszcza z poważnego znaku, runie na tych rajtarów, to i dwóch pacierzy nie wytrzymają.
– Waszmościowie jużeście ich kosztowali za dawnych czasów – odrzekł mały rycerz – a ja jeno muszę ślinę łykać. To mówię waćpaństwu, gdym ich teraz w Szawlach ujrzał i te ich żółte brody jako kądziele, aż mi mrówki zaczęły po palcach chodzić. Ej, radaż by dusza do raju, a tu siedź na wozie i zdychaj!…
Pułkownicy umilkli, ale widocznie nie sam tylko
442
443
444
445
446