Nostromo. Джозеф Конрад
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nostromo - Джозеф Конрад страница 8
Viola zakaszlał, odwracając się twarzą od kurzu i potrząsając z lekka głową.
– Będą musieli pomyśleć o połapaniu tych koni przed wieczorem.
W czworoboku blasków słonecznych, napływających przez drzwi, signora Teresa uklękła przed krzesłem i ukryła w dłoniach głowę, ciężką od hebanowych splotów, przetkanych już srebrem. Czarny szal, którym zwykła była osłaniać twarz, osunął się na podłogę. Dziewczynki powstały, trzymając się za ręce. Były obie w krótkich spódniczkach i miały rozpuszczone bezładnie włosy. Młodsza przysłaniała ramieniem oczy, jak gdyby lękała się spojrzeć w światło. Linda, trzymając rękę na jej ramieniu, spoglądała śmiało. Viola rzucił okiem na dzieci.
Słońce uwydatniło głębokie bruzdy na jego twarzy. Miała wyraz energiczny i nieruchomość posągu. Niepodobna było odgadnąć jego myśli. Krzaczaste, siwe brwi przysłaniały posępne jego oczy.
– No, a wy się nie modlicie, jak wasza matka?
Linda wydęła swe czerwone usteczka, pałające niemal aż nadmierną czerwienią. Miała przedziwne oczy, ciemne, ze złotymi iskrami w źrenicach, pełne uczucia i myśli i tak promieniste, iż zdawały się rzucać swój blask na jej szczupłą, anemiczną twarzyczkę. Brązowe połyski migotały na czarnej gęstwie jej włosów, a długie, krucze rzęsy pogłębiały jeszcze bladość jej cery.
– Mama zamierza ofiarować świece do kościoła. Robi to zawsze, ilekroć Nostromo walczy. Mam je zanieść do kaplicy Madonny w katedrze.
Powiedziała to prędko, z wielką pewnością siebie, podnieconym i przenikliwym głosem. Po czym, potrząsając z lekka ramieniem siostry, dodała:
– A ona też będzie musiała zanieść świecę!
– Dlaczego musiała? – spytał Giorgio poważnie. – Czyżby nie miała ochoty?
– Jest nieśmiała – rzekła Linda, parskając śmiechem. – Ludzie zwracają uwagę na jej jasne włosy, gdy wychodzi z nami. Wołają za nią: „Idzie Rubia!51 Patrzcie, idzie Rubiacita!” Tak za nią wołają po ulicach. Nie ma śmiałości do ludzi.
– A ty? Ty przecież nie jesteś nieśmiała, co? – odezwał się ojciec z wolna.
Odrzuciła w tył gęstwę ciemnych włosów.
– Nikt za mną nie woła.
Stary Giorgio spoglądał na swe dzieci zamyślony. Było między nimi dwa lata różnicy. Przyszły na świat późno, w kilka lat po śmierci syna. Gdyby ten chłopiec żył, byłby już niemal w wieku Gian' Battisty, którego Anglicy nazywali Nostromem. Córkami zajmował się mało, gdyż nie pozwalała mu na to surowość jego usposobienia, podeszły wiek i pogrążenie się we wspomnieniach. Kochał swe dzieci, lecz dziewczęta należą raczej do matki, a przy tym jego uczucia znajdowały ujście we wzniosłej służbie wolności.
Będąc jeszcze młodym chłopcem, zbiegł z kupieckiego okrętu, krążącego po La Plata, by zaciągnąć się do marynarki w Montevideo, pozostającej wówczas pod wodzą Garibaldiego52. Później, walcząc w republikańskim legionie włoskim przeciw rozpanoszonej tyranii Rosasa53, na niezmierzonych równinach i na ostrowach olbrzymich rzek, brał udział w najzuchwalszych może bojach, jakie kiedykolwiek toczyły się na świecie. Żył wśród ludzi, którzy głosili wolność, cierpieli za wolność, umierali za wolność z rozpaczliwą wzniosłością ducha, zwracając oczy ku uciśnionej Italii.
Entuzjazm jego miał swe źródło w obrazach rzezi, w przykładach szczytnego poświęcenia, w huku bitew, w płomienistym patosie proklamacji. Nie odstępował nigdy wodza, którego sobie wybrał – dumnego zwiastuna niepodległości – wytrwał przy nim w Ameryce i we Włoszech, aż do owego fatalnego dnia, po bitwie pod Aspromonte, kiedy zdrada królów, cesarzy i ministrów objawiła się światu, wtrącając do więzienia rannego bohatera. Katastrofa ta roznieciła w nim głuchą wątpliwość, czy kiedykolwiek zdoła pojąć drogi sprawiedliwości boskiej.
Mimo to jej nie przeczył. Zwykł był mawiać, że wymaga ona cierpliwości. Chociaż nie lubił księży i za nic w świecie nie byłby przestąpił progu kościoła, mimo to wierzył w Boga. Czyż proklamacje przeciw tyranom nie zwracały się do ludów w imieniu Boga i wolności? „Bóg dla mężczyzn, religie dla kobiet” – mruczał niekiedy. Na Sycylii pewien Anglik, który powrócił do Palermo po opuszczeniu tego miasta przez armię królewską, dał mu Biblię w przekładzie włoskim, wydaną przez Brytyjskie Towarzystwo Biblijne. Była to księga oprawna w ciemną skórę. W okresach przeciwności politycznych, kiedy rewolucjoniści nie wydawali proklamacji, Giorgio – czy to jako marynarz, czy jako robotnik w dokach genueńskich, czy wreszcie jako najemnik folwarczny wśród wzgórz koło Spezzii – czerpał pokarm z tej pierwszej książki, która mu wpadła w ręce, poświęcając jej skąpe chwile wolne od pracy. Zabierał ją ze sobą na pole bitew. Obecnie stanowiła jedyną jego lekturę. Nie chcąc obywać się bez niej (gdyż druk był drobny), zgodził się przyjąć oprawne w srebro okulary, które ofiarowała mu w darze señora Emilia Gould, żona Anglika zarządzającego kopalniami srebra w górach, o trzy mile od miasta. Była to jedyna Angielka w Sulaco.
Giorgio miał wielki szacunek dla Anglików. To uczucie, zrodzone na pobojowiskach Urugwaju, liczyło co najmniej czterdzieści lat. Wielu z nich przelało krew za sprawę wolności w Ameryce, zaś pierwszy, którego poznał, miał na imię Samuel. Dowodził on kompanią Murzynów pod Garibaldim podczas słynnego oblężenia Montevideo i zginął wraz ze swymi Murzynami bohaterską śmiercią, przeprawiając się przez Boyanę. Giorgio dosłużył się stopnia chorążego – alferez – i gotował dla generała. Później, we Włoszech, mając już stopień porucznika, jeździł ze sztabem i był dalej kucharzem u generała. Gotował dla niego podczas całej kampanii lombardzkiej; kiedy maszerowali na Rzym, pitrasił dla niego w Kampanii wołowinę na sposób amerykański; odniósł ranę w obronie Republiki Rzymskiej54; był jednym z owych czterech zbiegów, którzy wraz z generałem przenieśli z lasu do chłopskiej zagrody dogorywającą żonę wodza; zmarła tam, wyczerpana trudami tego straszliwego odwrotu. Towarzysząc generałowi, doczekał się w Palermo tej żałosnej chwili, kiedy bomby neapolitańskie zaczęły pękać nad miastem55. Gotował dla niego na polu bitwy pod Volturno56 po całodziennej walce. I wszędzie widywał Anglików w czołowych szeregach armii wolności. Cenił ten naród, gdyż kochali Garibaldiego. Utrzymywano, że ich najznakomitsze hrabianki i księżniczki całowały po rękach generała w Londynie. Wydawało się mu to wiarygodne, gdyż naród ten był szlachetny, a człowiek po prostu święty. Dość było spojrzeć mu raz w oblicze, by dostrzec w nim nadludzką potęgę wiary, by pojąć jego bezmierne współczucie dla wszystkiego, co było biedne, cierpiące i uciśnione na tym świecie.
Duch zaparcia się, szczere poświęcenie się wielkiej idei ludzkości, właściwe myślom i dążeniom tej rewolucyjnej epoki, pozostawiły na Giorgiu swe znamię, a polegało ono na jakiejś cierpkiej pogardzie dla wszelkiej korzyści osobistej. Człowiek, którego pospólstwo z Sulaco podejrzewało, iż posiada skarby zakopane w kuchni, przez całe swe życie gardził pieniądzmi. Mistrzowie jego
51
52
53
54
55
56