Nostromo. Джозеф Конрад
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nostromo - Джозеф Конрад страница 12
Bolała ją zawsze tęsknota ludzka.
Urodzony, podobnie jak jego ojciec, w tym dalekim kraju, smukły i szczupły, o mocno rudych wąsach, kształtnej brodzie, jasnoniebieskich oczach, kasztanowatych włosach i pociągłej, świeżej, różowej twarzy, Charles Gould wyglądał na cudzoziemca, który niedawno przybył zza morza. Dziad jego walczył za sprawę niepodległości pod Bolivarem69 w owym słynnym legionie angielskim, któremu na pobojowisku pod Carabobo70 wielki wyzwoliciel dał zaszczytne miano zbawcy swej ojczyzny. W okresie Federacji71 jeden z stryjów Charlesa Goulda został z wyboru prezydentem prowincji Sulaco (która tworzyła podówczas stan), lecz wkrótce potem postawiono go pod ścianą kościoła i rozstrzelano z rozkazu barbarzyńskiego generała unionistów, Guzmana Bento. Był to ten sam Guzman Bento, który zostawszy później dożywotnim prezydentem, zasłynął z swej bezlitosnej i krwawej tyranii, zaś szczytu swej haniebnej chwały dostąpił w ludowym podaniu o siejącym postrach upiorze, którego zewłok porwał diabeł z ceglanego mauzoleum zbudowanego w nawie kościoła Wniebowstąpienia Panny Marii w Santa Marta. Przynajmniej w ten sposób tłumaczyli księża jego zniknięcie bosym tłumom, które napływały, by zajrzeć ze zgrozą do otworu w brzydkim ceglanym grobowcu przed wielkim ołtarzem.
Prócz stryja Charlesa Goulda potworny Guzman Bento skazał na śmierć jeszcze wiele innych osób. Wszystkie były w pewnej mierze męczennikami idei arystokratycznej, zwolennikami „oligarchów z Sulaco” (wedle frazeologii z epoki Guzmana Bento). Ci rzekomi oligarchowie zwali się obecnie blancos i wyrzekli się idei federalistycznej. Nazwa ta obejmowała rody czystej krwi hiszpańskiej. Zaliczały one Charlesa do swego grona. Z takimi tradycjami rodzinnymi niepodobna było być czystszym Costaguanerem od don Carlosa Goulda; jednak wygląd jego był tak charakterystyczny, iż pospólstwo wciąż jeszcze nazywało go Inglesem, Anglikiem z Sulaco. Wyglądał na Anglika bardziej niż świeżo przybyli młodzi inżynierowie kolejowi, nawet bardziej niż figury ze scen myśliwskich, ilustrujących „Puncha”72, który docierał do salonu jego żony w dwa miesiące po wyjściu z druku. Dziwiło to, iż mówił najzupełniej biegle po hiszpańsku (kastylijsku, jak wyrażają się krajowcy), a nawet miejscowym narzeczem indiańskim. Nie miał nigdy angielskiego akcentu. A jednak w jego przodkach, tych costaguańskich Gouldach – bojownikach o wolność, odkrywcach, plantatorach kawy, kupcach i rewolucjonistach – było coś tak niezatartego, że on, w trzecim pokoleniu jedyny ich spadkobierca, na lądzie, który posiada własny styl jazdy konnej, nawet na siodle był obrazem doskonałego Anglika. Nie jest to bynajmniej powiedziane w znaczeniu ironicznym, jak mówią llaneros – ludzie z wielkich równin – którzy mniemają, że prócz nich nie ma nikogo, kto by umiał siedzieć na koniu. Charles Gould, jeśli można się posłużyć odpowiednim, górnolotnym zwrotem, jeździł konno jak centaur. Jazda konna nie była dla niego jakimś ćwiczeniem popisowym; stanowiła wrodzoną zdolność, podobnie jak wszyscy ludzie zdrowi na duszy i na ciele mają zwyczaj chodzić na tylnych kończynach. A jednak kiedy jechał kłusem do kopalni, omijając wyboje poczynione przez wozy zaprzęgnięte w woły, w angielskim ubraniu i na cudzoziemskim siodle, wyglądał, jakby dopiero co przybył do Costaguany swym lekkim i rączym pasotrote73 z jakichś zielonych łąk rozpostartych na drugim krańcu świata.
Droga jego prowadziła zazwyczaj obok starodawnego, hiszpańskiego gościńca – Camino Real74, jak mówi pospólstwo. Jest to z istnienia i nazwy jedyna pozostałość rządów królewskich, których stary Giorgio Viola nienawidził, chociaż nawet ich cień już od dawna pierzchł z kraju.
Co prawda należałoby jeszcze wspomnieć o wielkim konnym posągu Karola IV, bielejącym na tle drzew u wylotu alamedy. Ale chłopom z okolicy i żebrakom miejskim, śpiącym na jego stopniach, był on znany tylko pod nazwą Kamiennego Konia. Kiedy drugi Carlos mijał go z szybkim tętentem kopyt po zrujnowanym bruku – don Carlos Gould – w swym angielskim ubraniu nie dostrajał się do otoczenia, ale był nierównie bardziej u siebie niż królewski jeździec, który siedząc na swym rumaku wśród uśpionych leperos, podnosił marmurowe ramię do marmurowego brzegu powiewającego piórami kapelusza.
Uszkodzony przez czas posąg królewski, znieruchomiały w geście pozdrowienia pod dłutem rzeźbiarza, zdawał się potajemnie stawiać czoło politycznym zmianom, które pozbawiły go nawet imienia. Ale też i drugi jeździec, dobrze znany ludowi ze swej siły i zręczności, gdy siedział na kształtnym, karym koniu, nie zwykł nosić serca na dłoni. Umysł jego nie wychodził z równowagi tak stałej, jak gdyby pozostawał pod zaklęciem beznamiętnej niewzruszalności pojęć, które co do poprawności prywatnej i publicznej obowiązują w Europie. Przyjmował z jednakim spokojem rażącą niewłaściwość, z jaką panie z Sulaco pokrywały swe twarze pudrem perłowym tak obficie, iż wyglądały w końcu niby białe odlewy gipsowe o pięknych, ognistych oczach – i osobliwsze plotkarstwo tego miasta, i nieustanne zmiany polityczne, które rzekomo miały „zbawiać kraj”, a dla jego żony były niedorzeczną i krwiożerczą igraszką, pełną zbrodni i kradzieży, uprawianą ze straszliwą powagą przez zepsute dzieci. W pierwszych czasach swego pobytu w Costaguanie młoda cudzoziemka nieraz z rozpaczą załamywała ręce, iż nie jest zdolna spraw publicznych tego kraju brać tak poważnie, jak by może należało, sądząc po srogości metod politycznych stosowanych w różnych okolicznościach. Wydawały się jej komedią naiwnych uroszczeń, w której, poza jej własnym oburzeniem i przerażeniem, nie było ani odrobiny szczerości. Charles słuchał jej z wielkim spokojem, podkręcał bujnego wąsa, ale nie chciał wdawać się w rozmowy o tych sprawach. Zdarzyło się jednak, iż raz rzekł łagodnie:
– Zapominasz, kochanie, że tu się urodziłem.
Usłyszawszy te proste słowa, umilkła, jakby pod wpływem nagłej rewelacji. Być może, iż to, że przyszedł na świat w tym kraju, stanowiło między nimi różnicę. Miała wielkie zaufanie do swego męża, prawie bezgraniczne. Od pierwszej chwili działał na jej wyobraźnię tym, że był pozbawiony sentymentalizmu, posiadał natomiast wielki spokój umysłu, co w jej pojmowaniu było oznaką doskonałej biegłości w sztuce życia. Don José Avellanos, ich sąsiad z naprzeciwka, mąż stanu, poeta, człowiek wielkiej kultury, który bywał przedstawicielem swej ojczyzny na różnych dworach europejskich (i doznał niewysłowionej poniewierki jako więzień polityczny za tyrańskich rządów Guzmana Bento), wyraził się raz w salonie doñii Emilii, iż Carlos kojarzy wszystkie angielskie właściwości charakteru ze szczerym patriotycznym uczuciem.
Pani Gould spojrzała na szczupłą, czerwoną, ogorzałą twarz swego męża, ale nie dostrzegła najlżejszego drgnienia w jego rysach, aczkolwiek nie uszło zapewne jego uwagi to przeświadczenie o jego patriotyzmie. Być może, iż dopiero co zsiadł z konia, powróciwszy z kopalni; dość jeszcze był Anglikiem, by nie zwracać uwagi na najgorętszą porę dnia. Basilio, w białej, płóciennej liberii z czerwonymi wypustkami, pochylił się na chwilę do jego stóp, by zdjąć mu w patio75 ciężkie, niezdarne ostrogi. Po czym señor administrator wszedł po schodach na galerię. Rzędy roślin doniczkowych, umieszczonych na balustradzie między kolumnami arkad, swymi liśćmi i kwiatami osłaniały corredor76 od strony położonego poniżej czworoboku, którego wybrukowany przestwór jest właściwym ogniskiem rodzinnym domów południowoamerykańskich, gdzie spokój życia domowego mierzy się zmiennością światła i cienia na
69
70
71
72
73
74
75
76