Dżinsy i koronki. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dżinsy i koronki - Diana Palmer страница 2
Bess zerknęła na Nitę, zastanawiając się, czy przyjaciółka kiedykolwiek była w kościele, pomijając okazje, kiedy zawierała trzy nieudane małżeństwa. Bess kilka razy zajrzała do kościoła, nie znalazła jednak takiego, w którym czułaby się swobodnie. Hollisterowie od pokoleń są baptystami i do dziś chodzą do świątyni, w której dziadek Cade’a był diakonem, a wierni znają i szanują całą rodzinę. Nie są wprawdzie bogaci, ale cieszą się powszechnym uznaniem. A według Bess nieraz to bardziej się liczy niż pokaźne konto w banku.
Kilka minut później wymknęła się za drzwi i wskoczyła za kierownicę srebrnego jaguara XJ-S. Siadając w skórzanym fotelu, westchnęła z ulgą. Teraz nareszcie poczuła się swobodnie – była sama, na odludziu, gdzie nikt nie mógł jej mówić, co ma robić. Jaka miła odmiana w porównaniu z tym, co czeka ją w domu.
Ruszyła w drogę powrotną. Mijając polną drogę prowadzącą do farmy Hollisterów, zobaczyła trzy cielaki, które wydostały się z zagrody. Zaraz też dostrzegła dziurę w ogrodzeniu. Rozejrzała się aż po horyzont, ale w zasięgu wzroku nie było nikogo. Skręcając w polną drogę, wmawiała sobie, że robi to, bo tak trzeba, i wcale nie jest to pretekst, by zobaczyć Cade’a. Z powodu przedłużającej się suszy na rynku bydła zapanował taki kryzys, że Hollisterów nie było stać na stratę choćby jednego cielaka. Siano podrożało, cena wciąż nie spadała, a mimo że był luty, cielęta już się rodziły, czyli o miesiąc wcześniej niż zwykle. Jak widać, niektóre krowy Cade’a nie przejmowały się jego sztywnym programem hodowlanym. Bess uśmiechnęła się pod nosem na myśl, że rogate stworzenia muszą być bardzo dzielne, skoro w imię miłości odważyły mu się przeciwstawić.
Dostałam głupawki, podsumowała w duchu, wjeżdżając na podwórze, a kurczaki umykały sprzed kół jej auta. Tęsknym wzrokiem obrzuciła piętrowy, szalowany deskami dom z długą werandą. Stała tam podniszczona huśtawka ogrodowa i dwa fotele bujane, ale jedynie Elise Hollister, matka Cade’a, miała czas, żeby na nich posiedzieć. Cade i Robert, jego najmłodszy brat, zawsze mieli pełne ręce roboty na ranczu. Gary, środkowy brat, zajmował się księgowością, a Elise dorabiała szyciem do tego, co Cade wygrywał w zawodach rodeo. Wspaniale posługiwał się lassem, dlatego na zawodach zgarniał niemałe pieniądze. Startował w konkurencji wiązania cielaka, a także w zespołowym łapaniu na lasso i wiązaniu młodych wołów. Poza tym był świetny w ujeżdżaniu wierzgających koni i byków.
Bess martwiła się o niego. Ostatnio podczas grudniowych ogólnokrajowych finałów rodeo w Las Vegas naderwał sobie ścięgno i kulał przez wiele tygodni. Całe ramiona i klatkę piersiową miał pokryte bliznami po licznych upadkach, a do tego połamał kilka kości. Ale bez jego dodatkowych zarobków rodzina nie byłaby w stanie spłacać kredytu hipotecznego.
Cade miał głowę do interesów i od śmierci ojca, który zmarł przed wielu laty, to na nim ciążyła największa odpowiedzialność za rodzinne ranczo, które niestety nie zostało zmodernizowane, co osłabiało jego pozycję na rynku. Jednak Cade potrafił sobie z tym radzić, choć tak trudne i wyczerpujące zadanie wyraźnie go postarzało. Miał dopiero trzydzieści cztery lata, ale Bess wydawał się o wiele starszy, dojrzały niczym ktoś bardzo wiekowy i mocno przeorany przez życie. Co w najmniejszym stopniu nie zmieniało jej uczuć do niego. Cóż, smutna prawda, ale nie dostrzegała najmniejszej szansy na to, by coś w tej sprawie mogło się zmienić.
Wysiadła z jaguara i przystanęła, by pogłaskać Laddiego, czarno-białego owczarka rasy border collie, który pomagał pracownikom na farmie przy zaganianiu bydła. Cade wściekłby się na nią, gdyby to zobaczył, bo Laddie był psem pasterskim, a nie domowym pieszczochem. Poza tym nie lubił, kiedy okazywała przejawy sympatii wobec istot przebywających na jego ziemi, a zwłaszcza wobec niego. Uznała jednak, że powinien się dowiedzieć o krnąbrnych cielętach.
Elise Hollister krzątała się w kuchni. Zawołała do Bess, by weszła, więc otworzyła siatkowe drzwi, uważając, żeby się nimi nie przytrzasnąć, bo dostrzegła obluzowaną sprężynę i małą dziurkę w siatce. Linoleum było popękane i spłowiałe. W porównaniu z ogromną i elegancką rezydencją Samsonów wiejski dom Hollisterów wyglądał bardzo skromnie, ale dzięki staraniom Elise zawsze był czysty i schludny. W Lariacie Bess czuła się jak u siebie, a brak luksusu w ogóle jej nie przeszkadzał. To Cade czuł się z tym nieswojo. Kiedy tu zaglądała, co zdarzało się rzadko, warczał na nią jak nigdy. Inna sprawa, że odkąd jej ojciec trzy lata temu namówił Cade’a, żeby podszkolił ją w konnej jeździe, szybko straciła preteksty do wizyt, bo lekcje nie trwały długo. Ledwie się zaczęły, a Gussie położyła im kres, co Cade przyjął z wyraźną ulgą. A ponieważ działo się to tuż po tym, jak skutecznie zniechęcił Bess do uganiania się za nim, więc jej też sprawiło to ulgę.
Mocno ją dotknęło okrutne postępowanie Cade’a. Często się zastanawiała, czy tego żałował. Natomiast ona na pewno żałowała, bo w rezultacie zaczęła się go nawet trochę obawiać. Niestety jej uparte serce nigdy nie zabiło szybciej dla innego mężczyzny. Nieważne, co się wokół działo, dla niej istniał tylko Cade.
Zaglądał do nich wyłącznie po to, żeby zobaczyć się z jej ojcem, i to dopiero od niedawna. Z tym że w jego zachowaniu coś się zmieniło. Postawa Gussie, pełna pychy i pogardy dla postawionych niżej, nie robiła na nim wrażenia, co aż taką nowością nie było, natomiast sposób, w jaki patrzył na Bess, był całkiem nowy i dość niepokojący. Zupełnie jakby czegoś w niej szukał.
Jednak nie lubił, gdy przyjeżdżała do Lariatu. Być może nie chciał, by widziała, jak mieszka i jak bardzo różnią się poziomem oraz stylem życia. Tylko dlaczego miałby się tym przejmować, skoro jej nie pragnął? Nie potrafiła go rozgryźć. I nie była w tym sama. Cade nawet dla własnej matki stanowił tajemnicę.
Siwowłosa Elise Hollister na swój sposób była elegancka. Wysoka i smukła, o ostrych rysach twarzy, patrzyła na świat ciemnymi oczami o łagodnym wyrazie i często się uśmiechała. Ubrana w szmizjerkę z drukowanej bawełny odwróciła się od zlewu, wytarła ręce w ścierkę do naczyń i powitała gościa serdecznym tonem:
– Miło cię widzieć, Bess. Co cię sprowadza?
– Kilka waszych cieląt uciekło na autostradę, a w płocie jest dziura, więc uznałam, że trzeba kogoś zawiadomić. – Zaczerwieniła się, zdając sobie sprawę, że ta ciepła i spokojna kobieta przejrzy ją na wylot.
– To miło z twojej strony – odparła Elise. – Bardzo ładnie dziś wyglądasz.
– Dziękuję. Byłam na kawie – wyjaśniła Bess z wyszukaną obojętnością. – Córka jednej z przyjaciółek mamy wychodzi za mąż, więc musiałam się tam pokazać. Wolałabym pogalopować, ale mama twierdzi – dodała niechętnie – że jeszcze spadnę z konia i strasznie się połamię.
– Przecież jeździsz znakomicie. – W ustach Elise był to duży komplement, ponieważ sama jeździła konno nie gorzej od najlepszych kowbojów w Lariacie.
– Miło to słyszeć, ale pani nigdy nie dorównam. – Bess rozejrzała się po czystej i schludnej kuchni. – Zazdroszczę pani, że potrafi pani gotować. Ja nie umiem zagotować wody, ale gdy tylko zakradam się do kuchni, żeby nauczyć się czegoś od Maude, mama dostaje szału.
– Ja uwielbiam gotować – odparła Elise z wahaniem. Za nic nie chciała urazić Bess uwagami na temat Gussie. – Oczywiście musiałam to robić od małego. A tutaj jedzenie