Dżinsy i koronki. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dżinsy i koronki - Diana Palmer страница 3
– Oby udało mu się znaleźć pracę gdzie indziej – skwitowała Bess, która rozumiała problem. – Właśnie te nowe cielęta uciekły na autostradę.
– Wyślę Robbiego, żeby ściągnął Cade’a – zdecydowała Elise. – Jeszcze raz dziękuję za wizytę. A może zostaniesz na ciasto i kawę?
– Chętnie bym została, ale jeśli nie zamelduję się w południe, mama wyśle strażników Teksasu, żeby mnie szukali.
Bess wróciła do jaguara i wycofała samochód gruntową drogą do wylotu na autostradę. Jej oczy nieustannie omiatały horyzont w poszukiwaniu Cade’a, choć wiedziała, że go nie zobaczy. Zresztą i tak na szukanie tego kowboja zmarnowała za dużo czasu. A nawet gdyby go znalazła, co by jej z tego przyszło? Nic, po prostu nic. Mało tego, gdyby się okazało, że potajemnie pałał do niej dziką żądzą – a to ci kuriozalny pomysł, pomyślała – ciążyło na nim tyle obowiązków związanych z Lariatem, że i tak nie mógłby się ożenić. Miał pod opieką matkę i dwóch braci, a do tego musiał nadzorować duży kawał ziemi i bydło. Nie do pomyślenia, żeby tak odpowiedzialny mężczyzna rzucił to wszystko dla kobiety.
W drodze powrotnej do domu spojrzała na mijane cielęta. Dobrze chociaż, że stały obok drogi, a nie na niej. Robbie, najmłodszy z braci, znajdzie Cade’a i powiadomi go o sytuacji. Ale jaka szkoda, że nie zastała Cade’a w domu! Uśmiechnęła się, oddając się kolejnym marzeniom na jawie, w których lądowała w ramionach Cade’a, a on spoglądał na nią z góry ciemnymi, pełnymi miłości oczami. Stale te same marzenia, pomyślała. Stale ta sama beznadziejna rzeczywistość. Postanowiła, że musi w końcu dorosnąć. Gdyby jeszcze zdołała tego dokonać bez konieczności upchania nadopiekuńczej matki do zgrzebnego worka i schowania jej na strychu…
Uśmiechnęła się na tę myśl, a jednocześnie kątem oka dojrzała jakiś ruch w trawie obok drogi. Zwolniła i zatrzymała jaguara. Leżało tam cielątko. A jeśli było ranne? Nie mogła go tam zostawić. Zjechała na pobocze i zgasiła silnik. I co dalej? – zastanawiała się, wysiadając z samochodu.
Rozdział drugi
W zimie bezkresny teksański horyzont wydaje się pusty, wręcz nasycony samotnością, a siedzący na gniadym wałachu mężczyzna doskonale wiedział, czym jest samotność. Towarzyszyła mu od lat z rzadkimi i niedającymi przyjemności przerywnikami, które niby powinny uśmierzyć ból, on jednak nie ustępował. Zmrużył ciemne oczy na widok wymuskanego srebrnego jaguara zaparkowanego na poboczu drogi, gdzie pasły się jego cielęta, i zastanawiał się, czy ten samochód przyjechał tu prosto z jego domu. Pewnie tak. Gussie Samson nie fatygowałaby się, by zawiadomić go o ucieczce cieląt, natomiast jej córka i owszem, mimo że robił, co mógł, by ją do siebie zrazić. I chociaż przypłacał to napadami wyrzutów sumienia, bo potraktował ją naprawdę paskudnie, Bess wciąż wracała i wciąż chciała więcej. Czasami zachodził w głowę, czy nie lepiej byłoby się poddać i już nie zadręczać ich oboje, zaraz jednak przychodziło otrzeźwienie. Bo taki krok byłby czystym szaleństwem. Nie posiadał fortuny, w porównaniu z jej bogactwem był wręcz ubogi, więc mógł zaoferować Bess tylko przelotny romans, a jej by to nie wystarczyło. Jemu zresztą też. Zasady, którymi się kierował, w połączeniu z kręgosłupem moralnym, nie pozwalały mu na to, by ją skompromitować jedynie dla zaspokojenia zachcianki. Pragnął zdobyć Bess honorowo albo wcale. Poza tym Bess nie sprostałaby jego ognistemu temperamentowi, i był to kolejny powód, by zbytnio nie zbliżała się do niego. Cade wystrzegał się takich kontaktów, bo łatwo mógł złamać i zdeptać Bess. Myśląc o tym, posmutniał i poczuł się jeszcze bardziej samotny, po raz kolejny wałkując ten temat w głowie.
Bess była uosobieniem subtelności, najłagodniejszą osobą pod słońcem, pomijając jego matkę. Była stworzona do tego, by żyć w okazałej rezydencji z eleganckimi białymi kolumnami, otoczonej białym płotem, ze stajniami i piękną stodołą z czerwonej cegły. Prędzej czy później znajdzie mężczyznę, który należy do jej wytwornego świata i ma wystarczająco dużo władzy i bogactwa, by obsypywać ją brylantami i futrami, no i rozpuszczać na wszelkie możliwe sposoby. On mógł jej zaoferować jedynie życie pełne ciężkiej harówki, a do tego Bess się nie nadawała. I nic tego nie zmieni.
Cade Hollister pochylił się nad łękiem siodła, w zadumie obserwując Bess, kiedy szła do leżącego cielaka. To na nic. Nie dość, że może sobie zniszczyć śliczną i z pewnością drogą zieloną suknię, to krowa, która urodziła to cielę, mogła zerwać z tradycyjnym krowim flegmatyzmem i ją zaatakować. Spiął konia i ruszył. Skórzane siodło zaskrzypiało pod jego ciężarem, a Cade skrzywił się, gdy odezwał się ból w lewej nodze. Na ogólnokrajowych finałach rodeo w Las Vegas wygrał główną nagrodę, ale naderwał ścięgno podczas ujeżdżania dzikich koni na oklep. Teraz liczył na powrót do szczytowej formy przed rodeo w San Antonio. Tak dużo zależało od jego sprawności w obchodzeniu się z bydłem i końmi. Zbyt wiele. Matka i dwaj bracia polegali na nim, liczyli, że zapewni wystarczająco dużo pieniędzy, by Lariat był wypłacalny, co nawet przy dobrej koniunkturze nie było łatwe. Jego ojciec zmarł przed dziesięciu laty, ale długi nie zniknęły wraz z nim. Cade wciąż usiłował spłacać to, co ojciec pożyczył, by spełnić swoje marzenie, które spaliło na panewce – przekształcenia Lariatu w imperium.
Podchodząc do Bess, dostrzegł, że jest zmartwiona. Tak zawsze wyglądała, gdy czymś się gryzła. Kiedy coś ją wyprowadziło z równowagi, wypuszczała się na spacery, a powodem jej długich wędrówek po teksańskich bezdrożach na południe od San Antonio najczęściej była Gussie. Bezduszna egoistka traktowała swoją jedyną córkę niemal tak samo, jak właścicielki plantacji traktowały niewolnice, co Cade obserwował przez długie lata. Postępowanie Gussie w najlepszym razie wywoływało w nim niesmak, a najczęściej pogardę. Najgorsze było to, że Bess najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jest spętana przez zaborczą matkę, i nie robiła nic w celu uwolnienia się spod jej wpływów. Miała dwadzieścia trzy lata, ale była wycofana i nieśmiała jak zahukana nastolatka. Gdzie tylko się pojawiły, elegancka i piękna pani Samson od razu znajdowała się w centrum uwagi, a Bess była jedynie jej bladym cieniem. Gussie nigdy nie omieszkała przypomnieć, że jest matką, a córka w niczym jej nie dorówna.
Bess klęczała koło cielaka. Cade spiął konia i puścił się galopem, a ona na jego widok wstała. Wydawała się zagubiona, samotna i nieco wystraszona. Była bez makijażu, długie jasnokasztanowe włosy tym razem swobodnie opadały na ramiona i plecy, a z piwnych oczu przebijał smutek. Cerę zaś miała kremową jak śmietana z miodem. Łagodny wyraz owalnej twarzy świadczył, że jest czuła i życzliwa, a jej figura doprowadziła Cade’a kiedyś do tego, że aż się upił. Nie podkreślała jej specjalnie, ale tylko ślepiec nie zwróciłby uwagi na doskonałe pełne piersi sterczące nad wąską talią przechodzącą w krągłe biodra i długie, zgrabne nogi. A jednak matka nigdy nie zachęcała jej do śmiałego prezentowania swoich wdzięków. Najprawdopodobniej Gussie bała się konkurencji z jej strony i nie chciała, by córka wyglądała jak ponętna młoda kobieta, bo wolała nie pamiętać, ile sama ma lat.
Kiedy Cade podjechał bliżej, kontrast między nimi stał się jeszcze bardziej widoczny niż z daleka. Bess była damą, zaś Cade’owi brak było należytego wychowania i towarzyskiej ogłady. Ona należała do towarzystwa, natomiast on był półkrwi Komanczem i kowbojem, który – gdy Frank Samson trzy lata temu zatrudnił go jako instruktora jazdy konnej dla Bess – musiał wchodzić do jego rezydencji tylnymi drzwiami. Wciąż jeżył się z gniewu, gdy wspominał, jak nagle skończyły się ich lekcje i z jakiego powodu. To także była