Dżinsy i koronki. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dżinsy i koronki - Diana Palmer страница 7
Zdawała sobie sprawę, że Cade nie mógł machnąć ręką na pieniądze, które stracił z winy jej ojca, i zachodziła w głowę, jakim cudem lekkomyślna, rozrzutna matka i ona zdołają spłacić ten dług. Tato, tato, jak mogłeś nas wpakować w takie tarapaty! – pomyślała z goryczą, a potem ze smutkiem zadumała się nad tragicznym końcem tego biednego i udręczonego człowieka, który nie potrafił znieść tego, że okrył swoją rodzinę niesławą. Choć okazał się słaby i popełnił straszny błąd, kochała go. Rozstanie się z nim w taki sposób było potwornie trudne.
Na dworze zerwał się silny wiatr, ale Cade nadal maszerował szybkim krokiem. Wiedziała, że kiedy sobie coś postanowi, nawet huragan go nie powstrzyma. Wzdrygnęła się, gdy zobaczyła, że zmierza do frontowego wejścia. Jego znoszony ciemny deszczowiec roztrącał wysoką trawę, po której szedł, a na rondzie szarego stetsona topił się śnieg. Cade szedł tak, jak robił wszystko inne – zdecydowanie, sadząc susy dwa razy dłuższe od jej kroków. Gdy wszedł w krąg światła padającego z werandy, mignęły jej jego zimne ciemne oczy i mocno opalona twarz.
Miał bardzo męskie rysy – sterczące brwi, prosty nos i usta niczym z greckiego posągu. Do tego nadzwyczaj wysokie kości policzkowe i czarne oczy. Równie czarne były jego włosy – gęste i proste, zawsze starannie i tradycyjnie ostrzyżone i uczesane. Wysoki, szczupły i zmysłowy, miał długie muskularne nogi i wielkie stopy. Bess uwielbiała na niego patrzeć – oglądać go w znoszonych ciuchach, sfatygowanym stetsonie… I nigdy nie przejmowała się tym, że nie był bogaty. Największą przeszkodę stanowiła wyraźna niechęć jej matki do niego. No i całkowita oziębłość Cade’a. Czasami myślała, że nie przeżyje tej scysji, którą miała z nim przed laty, a on nigdy nie zapomni, jak się do niego przystawiała. Z perspektywy czasu była zaszokowana własną zuchwałością. Nie była flirciarką, ale teraz już Cade nigdy w to nie uwierzy.
Ani się obejrzała, a on stał w progu, górując nad nią, gdy wyszła mu na powitanie. Spojrzał na nią spod zmrużonych powiek. Miała na sobie bladozieloną sukienkę z jedwabiu, a na twarzy smutek.
Zmartwił go ból w jej oczach.
– Wpuść mnie do środka, Bess – odezwał się.
Natychmiast spełniła polecenie. Mówił władczo, z silnym teksańskim akcentem, ale prawie nigdy nie podnosił głosu. Na dźwięk tego cichego tonu nawet najtwardsi z jego pomagierów od bydła stawali na baczność. Bo był najtwardszy z nich, życie go tak zahartowało. Stary Coleman Hollister nie oszczędzał Cade’a, choć młodszych synów traktował pobłażliwie. Cade był jego pierworodnym, więc Hollister senior szykował go do przejęcia rancza, kiedy nadejdzie czas. Jak widać, udało mu się to znakomicie. Cade, choć przejął nie tylko ziemię i bydło, ale również poważne długi, osiągnął już bardzo dużo, bo miał głowę na karku i świetnie zarządzał ranczem, które wspomagał pieniędzmi zarabianymi na zawodach rodeo.
Nie zdejmując kapelusza, wszedł do salonu. Miał wprawę w ukrywaniu najgłębszych uczuć, z wyjątkiem gniewu, więc patrzył na nią beznamiętnym wzrokiem. Ocenił, że Bess jest wyczerpana, bo najpewniej Gussie stale urządza jej piekło. Jej delikatna owalna twarz była zaczerwieniona aż po czubek noska nad uroczym łukiem ust, co sprawiało, że była jeszcze śliczniejsza. Nie chciał się na niej wyżywać, ale widok Bess jak zawsze powodował tę samą fizyczną reakcję, przez co czuł się nieswojo. Choćby nie wiadomo jak pragnął Bess, istniało ze sto powodów, dla których nie mógł jej mieć.
– Gdzie twoja matka? – zapytał.
– Położyła się. – Zlizała już całą szminkę z dolnej wargi i zabrała się do górnej. W jego obecności ogarniało ją skrępowanie i niepewność.
– A ty jak się czujesz? – Wciąż patrzył na nią tym mrocznym, taksującym wzrokiem, który tak ją niepokoił.
– Ujdzie. Dziękuję za wszystko, co dla nas zrobiłeś. Matka także jest ci wdzięczna.
– Co ty powiesz? Moja matka i inne sąsiadki przyniosą wam jutro obiad i kolację. Nie waż się protestować – dorzucił. – Takie tu panują zwyczaje. A to, że macie pieniądze, nie stawia was poza nawiasem.
– Tylko że my nie mamy pieniędzy – odparła ze smutnym uśmiechem. – Już nie.
– Tak, wiem.
– Więc pewnie wiesz także, że stracimy wszystko, co posiadamy – dodała tonem osoby, która wszystko przegrała. – Mam tylko nadzieję, że zostanie nam dość pieniędzy na spłacenie ciebie i innych inwestorów.
– Nie przyszedłem tu, żeby rozmawiać o interesach – odparł cicho. – Przyjechałem spytać, czy jeszcze w czymś mógłbym pomóc.
– Nie, Cade. – Z trudem powstrzymała łzy. – Bóg świadkiem, że i tak zrobiłeś dla nas więcej, niż należało.
– Jesteś wykończona. – Omiótł wzrokiem jej kremową skórę, teraz pobladłą ze zmęczenia. Miała wielkie piwne oczy, brzoskwiniowokremową cerę i takie ciało, że jego widok za każdym razem przyprawiał go o ból. Nie była klasyczną pięknością, a bez makijażu wyglądała pospolicie, lecz on patrzył na nią oczami kogoś, kto znał ją od dziecka i zawsze uważał za śliczną. Lecz Bess o tym nie wiedziała. Postarał się o to, bo musiał.
Zdjął kapelusz, a resztki śniegu spadły na spłowiały orientalny dywan i jego znoszone kowbojki.
– Matka i bracia składają wam kondolencje – dodał, a gdy znów na nią spojrzał, w jego oczach pojawił się mroczny wyraz.
Bess źle odczytała jego taksujące spojrzenie. Patrzył na nią tak, jakby nią gardził. Bo pewnie tak właśnie było, pomyślała żałośnie. Była córeczką tatusia, a przez ryzykowny interes jej ojca Cade mógł stracić ranczo. Wiedziała, że jak na swoje możliwości bardzo się zadłużył, by zdobyć pieniądze na wkład w przedsięwzięcie jej ojca. Dlaczego się w to wpakował? – pomyślała. Ale Cade’a nikt nie potrafił rozgryźć.
– To bardzo miłe z ich strony, zważywszy na to, co straciliście przez mojego ojca – odparła.
Kącik jego ust wygiął się w uśmiechu, który wcale nie był miły.
– Zostaliśmy odarci do ostatniej koszuli. – Sięgnął do kieszeni po papierosa i zapalił go, nie prosząc o pozwolenie. Wydmuchał gęstą chmurę dymu, taksując wzrokiem jej chudość i niezdrową bladość jej twarzy. – Ale o tym już wiesz. Twoja matka będzie miała od groma roboty, żeby to naprawić.
Mówił prawdę.
– Jest bardzo słaba – rzuciła z roztargnieniem, spuszczając wzrok na jego szeroką pierś, na której przy każdym oddechu falowały mięśnie. Przy całej swej szczupłości był wspaniale zbudowany. Latem, kiedy pracował w polu, zobaczyła go bez koszuli, a na samo wspomnienie robiło jej się gorąco. Półnagi wyglądał oszałamiająco. Opalone na brąz mięśnie, seksownie i gęsto owłosione od szyi po szczupły brzuch i znikające pod paskiem dżinsów…
– Ona cię tłamsi – odparował, przerywając jej niesforne