Dżinsy i koronki. Diana Palmer

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dżinsy i koronki - Diana Palmer страница 8

Dżinsy i koronki - Diana Palmer

Скачать книгу

płonące węgielki. – I owszem, Bóg dobrze wie, dlaczego. Nie masz pojęcia, jaka ona jest naprawdę, ale prędzej czy później się dowiesz. Tylko że wtedy będzie już za późno.

      – To co mam zrobić, Cade? Odejść i zostawić ją samą? – zawołała. – Jak mogłabym to zrobić, skoro właśnie straciła wszystko, co miała! Poza mną nie ma już nikogo i niczego.

      – A ty nigdy nie będziesz miała nikogo poza nią – odciął się zimno. – To słaba pociecha na starość. To zapatrzona w siebie okrutna oportunistka, jej chodzi wyłącznie o własne korzyści i wygodę. Gdyby miała wybierać między tobą a opływaniem w luksusy, pozbyłaby się ciebie jak wczorajszych śmieci.

      Miała ochotę mu przyłożyć. Wzbudzał w niej najdziksze instynkty. Tak było zawsze. Nienawidziła tej jego zimnej miny i emanującej z niego męskości, która strasznie ją drażniła. Zachowała jednak swoje uczucia dla siebie, a zwłaszcza powściągnęła złość.

      – Nie znasz ani jej, ani mnie – burknęła.

      Podszedł bliżej. Onieśmielało ją bijące od niego ciepło i to, jak górował nad nią wzrostem. Przeszył ją takim wzrokiem, że poczuła to wręcz fizycznie.

      – Wiem tyle, ile muszę wiedzieć. – W ciszy holu patrzył na nią uważnie. – Jesteś bardzo blada, moja mała – dodał tak cicho, jakby nagle przestał być tym dawnym Cade’em. – Przykro mi z powodu twojego ojca. Był dobrym człowiekiem, jak na finansistę niestety dość łatwowiernym, dlatego dał się podejść. Przecież wiesz, że nikogo nie zmuszał do inwestowania pieniędzy. Oszukano go tak samo jak nas wszystkich.

      – Dziękuję – powiedziała, łykając łzy. – Podchodzisz do tego bardzo wielkodusznie. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Ale masz długi i Lariatu to nie uratuje, prawda? – dodała ze smutkiem, bo wiedziała, jak ważne dla Cade’a było rodzinne ranczo.

      – Ja go uratuję. – Wypowiadając te słowa, wyglądał na kogoś, kto gotów jest na wszystko. Patrzył na Bess przez długą chwilę, po czym oznajmił: – Ale co z tobą? Zrozum wreszcie, że nie jesteś własnością Gussie. Jesteś dorosłą kobietą, a nie małą dziewczynką mamusi, i zacznij się zachowywać, jak przystało na twój wiek.

      – Czyli jak? – Gwałtownie uniosła głowę.

      – O Boże! – Westchnął ciężko. – Naprawdę nie wiesz?

      Jego wzrok powędrował na jej miękkie usta. Stał tak blisko Bess, że czuła zapach jego skórzanej kamizelki i ciepło ciała. Delikatnie przesunął palcem po jej rozwartych wargach. Poczuła drażniący dym z jego papierosa, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Jeszcze nigdy nie widziała ciemnych oczu Cade’a z tak bliska. Rzęsy miał równie gęste jak ona, a wokół powiek zauważyła sieć maleńkich zmarszczek. Dopiero z tak małej odległości dostrzegła lekkie zakrzywienie nosa, jakby pamiątkę po złamaniu. Jego usta… ech, te jego usta! – pomyślała z utęsknieniem, patrząc na ich zarys i niemal czując ich jędrność. Od lat zżerała ją ciekawość, jak by to było go pocałować i znaleźć się tuż przy nim. Ale Cade był jak Księżyc na orbicie. Nawet gdy go widziała, był daleko od niej, pomijając ten jeden jedyny raz, kiedy chciał ją wystraszyć, a ona ani drgnęła w obawie, że sobie pójdzie. Pozwoliłaby mu nawet się pocałować!

      Z jej zaciśniętego gardła wyrwał się cichy jęk… i nastrój prysł. Cade uniósł głowę, jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Bez słowa odsunął się od Bess. Długo stał odwrócony do niej plecami, w milczeniu paląc papierosa. Gdy wcześniej jej się przyglądał długo i badawczo, jego serce szalało, ale nie mógł dopuścić do tego, by Bess zorientowała się, jak na niego działa.

      – Zwrócimy ci jakoś ten dług – odezwała się po chwili.

      – Co ty powiesz? – Odwrócił się do niej, a jej słowa najwyraźniej go zezłościły. – Niby jak?

      – Znajdę jakiś sposób – odparła i dorzuciła z bladym uśmiechem: – Dla ciebie jestem pewnie tylko kobietą, ale to nie znaczy, że jestem bezradna.

      Wyglądał jak zimny marmurowy posąg.

      – Prowokujesz mnie? – zapytał groźnym tonem, a w jego ciemnych oczach pojawiła się kpina. – Nie ty pierwsza. Ale śmiało, może akurat dopisze ci szczęście.

      Jego ostry wzrok onieśmielał mężczyzn, a Bess była tylko pogrążonym w żałobie cieniem kobiety.

      – Podziękuj, proszę, swojej matce za troskę – powiedziała cicho. – Na pewno masz ważniejsze rzeczy na głowie niż zajmowanie się nami.

      – Przyjaźniłem się z twoim ojcem – odparł zwięźle. – I bez względu na to, co się stało, ceniłem go. – Nie zaszczyciwszy jej choćby spojrzeniem, ruszył do wyjścia. – Będę się odzywał – obiecał i otworzył wielkie drzwi frontowe zaopatrzone w srebrną kołatkę. – Nic się nie martw. Coś wymyślimy.

      Zamknęła oczy. Była roztrzęsiona. Zaledwie przed tygodniem planowała przyjęcia i pomagała matce wybierać kwiaty na bal debiutantek, a teraz ich świat legł w gruzach. Straciły cały majątek, przyjaciele je opuścili. Były zdane na łaskę sądów. Panna Samson z Hiszpańskiej Hacjendy została nagle zwyczajną, pospolitą Bess.

      – Nie jest miło spaść z wysokiego konia – rzekł Cade. – Przeskoczyć od balów debiutantek do ubóstwa. Ale czasami trzeba spaść na samo dno, żeby zerwać z rutyną. Mogą się pojawić nowe wyzwania i możliwości albo może się skończyć katastrofą. Wszystko zależy od ciebie. Pamiętaj, nie okoliczności nas kształtują, tylko to, jak na nie reagujemy.

      Jak na niego było to prawdziwe przemówienie. Bess patrzyła na Cade’a spragnionym wzrokiem, żałując, że nie może się wypłakać w jego ramionach. Potrzebowała kogoś, na kim mogłaby się oprzeć, dopóki ból nie ustąpi. Gussie nie zauważyła, że jej córka jest pogrążona w rozpaczy, za to Cade jak nikt inny na świecie rozumiał, co się z nią dzieje. Zarazem jednak w jej obecności był zimny jak lód, jakby zupełnie go nie obchodziła.

      Uśmiechnęła się blado, myśląc o tym, jak niesamowicie Cade potrafi czytać w jej myślach.

      – Dzięki za mądre słowa. Ale chyba będę umiała żyć bez pieniędzy – powiedziała po chwili.

      – Ty może tak – odparł. – Ale twoja matka?

      – Da sobie radę…

      – Akurat! – Nasunął kapelusz na czoło i po raz ostatni otaksował ją wzrokiem. Boże, ależ była zmęczona! Wyobrażał sobie, jak Gussie stale czegoś od niej chce i jak się nią wysługuje. – Odpocznij. Wyglądasz jak śmierć na chorągwi. – Po chwili odjechał.

      Akurat go obchodzi, czy wyglądam jak śmierć, czy nie! – pomyślała histerycznie. Przez lata karmiła się nadzieją, że pewnego dnia spojrzy na nią i zobaczy w niej kogoś, kogo mógłby pokochać. Jak na ironię, Cade był zdolny do miłości, ale kochał jedynie Lariat – ranczo założone przez jednego z Hollisterów, gdy wrócił z wojny secesyjnej. Z Lariatem wiązał się kawał historii i w pewnym sensie Hollisterowie bardziej zasługiwali na miano założycieli Teksasu niż Samsonowie. Fortuna Samsonów powstała zaledwie przed dwoma pokoleniami, i to właściwie przez przypadek, a nie

Скачать книгу