Dżinsy i koronki. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dżinsy i koronki - Diana Palmer страница 11
– Przepraszam – bąknęła Bess i odpuściła. Zawsze ustępowała. Kłótnie z Gussie nie leżały w jej naturze.
– Naprawdę, Bess, nie wiem, co cię ostatnio opętało – oznajmiła matka wyniośle.
– Martwię się, w jaki sposób oddamy tym wszystkim ludziom to, co stracili – powiedziała Bess.
– A niby czemu miałybyśmy im cokolwiek zwracać?! – zawołała Gussie. – Żadna z nas nie zmuszała ich do inwestowania. Winny był wyłącznie twój ojciec, a on nie żyje.
– Nie rozumiesz, że to niczego nie zmienia? – odparła Bess łagodnie. – On odpowiadał za to całym majątkiem.
– Nie wierzę w to – odparła matka zimno. – Ale nawet jeśli jesteśmy prawnie odpowiedzialne, to przecież on miał polisę na życie…
– Polisa na życie nie dotyczy samobójstw – wpadła jej w słowo. Bolało ją wracanie pamięcią do tego, jak to się stało, bo dobitnie przypominało jej plamę krwi na dywanie pod głową ojca. Zamknęła oczy, by pozbyć się tego obrazu. – Żadne ubezpieczenie tego nie pokrywa. Nie rób sobie nadziei.
– Wobec tego załatwi to prawnik – oznajmiła Gussie. – W końcu za to mu płacimy. – Strzepnęła kłaczek z żakietu. – Muszę sobie sprawić nowy kostium. Jutro wybiorę się na zakupy.
Bess pożałowała, że nie znajduje się setki kilometrów stąd. Nie dość, że musiała sobie radzić z bólem po stracie ojca, to jeszcze miała na głowie Gussie. Ojciec potrafił jakoś poskramiać kapryśną żonę, a w każdym razie tak jej się wydawało. Ją też chronił i rozpieszczał, tak samo jak Gussie. Ale teraz dorastała w przyśpieszonym tempie.
Musiały porozmawiać z prawnikiem, dlatego Bess kazała kierowcy zawieźć je do kancelarii i wracać do siebie. Powiedziała mu, że kiedy skończą, zamówią taksówkę, ale nawet mówiąc to, zastanawiała się, jak zapłacą za kurs. Kierowca jednak nie chciał o tym słyszeć. Odparł, że na nie zaczeka; ten jego niespodziewany gest sprawił, że Bess omal się nie rozpłakała.
Limuzyna zajechała przed kancelarię prawnika, Donalda Hughesa, miłego niebieskookiego mężczyzny o gołębim sercu, który nie tylko był ich doradcą prawnym, ale i przyjacielem.
Przekazał im, co będą musiały zrobić.
– Jak już wam mówiłem, dom będzie musiał pójść na sprzedaż – rzekł, zerkając na nie.
Bess kiwnęła głową.
– Już się z tym pogodziłyśmy. Matce zostało jeszcze trochę biżuterii…
– Nie sprzedam resztki moich klejnotów – przerwała jej Gussie.
– Będziesz musiała…
Jednak matka wpadła jej w słowo.
– Wykluczone – oświadczyła zwięźle. – Temat zamknięty.
Bess westchnęła ciężko, po czym oznajmiła:
– Zostało mi trochę biżuterii. Mogę ją sprzedać…
– Tylko nie perły, które dostałaś od ciotecznej babci Dorie! – wybuchnęła Gussie. – Nie ma mowy, wybij to sobie z głowy!
– I tak pewnie są podrobione. – Bess unikała wzroku matki. – Wiesz, że Dorie uwielbiała sztuczną biżuterię, a tych pereł nigdy nie dano do wyceny. – Tak naprawdę Bess już je zaniosła do jubilera i była zaszokowana tym, jak wiele są warte. Nie zamierzała jednak mówić tego ich prawnikowi ani matce, bo miała plany związane z tymi perłami.
– Wielka szkoda – stwierdził Donald. – Czyli nie dorzucimy ich do puli. No cóż, a jeśli chodzi o akcje, obligacje i papiery wartościowe…
Sedno sprawy sprowadzało się do tego, co Bess uświadomiła sobie kilka minut później. Mianowicie musiały ogłosić bankructwo. To z kolei zmusi wierzycieli do przyjęcia układu i zgody na spłatę w wysokości pięćdziesięciu centów za dolara. Owszem, poniosą stratę, ale jednak coś dostaną do ręki. Tyle że dla Bess i Gussie nic nie zostanie. Donald odmalował ponury scenariusz poświęcenia dla sprawy i utraty majątku, a w każdym razie tak to odebrała Gussie.
– Ja się zabiję! – oświadczyła teatralnie.
– Wspaniale – skwitowała Bess. Nadmiar bólu i nieszczęść sprawił, że miała ochotę pyskować. – Właśnie tego mi trzeba. Dwóch samobójstw wśród najbliższej rodziny w niecały tydzień.
Gussie miała na tyle przyzwoitości, że przybrała zawstydzoną minę, a nawet mruknęła:
– Przepraszam.
– Nie będzie tak źle, jak ci się wydaje, Gussie – zapewnił ją Donald. – Zdziwisz się, jak wiele osób ci współczuje, a stary Jaimie Griggs mówił mi wczoraj, jak bardzo cię podziwia za to, że tak dzielnie to znosisz.
– Naprawdę? – Gussie uśmiechnęła się. – Miło z jego strony.
– A pomysł Bess, żebyście razem wynajęły dom, jest całkiem rozsądny, oczywiście pod warunkiem, że znajdziecie kupca – ciągnął Donald. – Wystawcie go na sprzedaż i zobaczymy, co z tego wyjdzie. A teraz musicie podpisać kilka dokumentów.
– Zgoda – powiedziała Gussie, która nabrała animuszu na myśl, że może jednak uda jej się pozostać we własnym domu.
– A co z Hollisterami? – spytała cicho Bess. – Dobrze wiesz, że Cade potrzebuje każdego centa, które jesteśmy mu winne. Nie możemy go prosić, żeby się zgodził na spłatę w wysokości pięćdziesięciu centów za dolara, a to on włożył najwięcej w tę inwestycję, oczywiście poza moim ojcem.
– Tak. – Donald cicho westchnął. – Cade będzie miał duży kłopot. Zawsze ostrożnie obraca pieniędzmi i nigdy nie wykłada więcej, niż może stracić, ale w interes twojego ojca zainwestował wyjątkowo dużo i jeśli nie odzyska kapitału, będzie musiał mocno zaciskać pasa, żeby dalej funkcjonować. Znowu czekają ich chude lata. Szkoda, bo właśnie wyszli na prostą i mieli dobre perspektywy na przyszłość.
– Zrobił to z własnej woli – twardo oświadczyła Gussie.
– Tak, to prawda – zgodził się Donald – ale inwestował na rynku gwarantowanym. Twój ojciec dał mu taką gwarancję na piśmie i na pewno z tego skorzysta.
– To chyba dosyć niezwykłe w przypadku tak ryzykownej inwestycji jak interes ojca? – spytała Bess, pochylając się do przodu.
– Owszem, ale całkowicie legalne, dlatego Cade ma prawo oczekiwać zwrotu swojego wkładu co do centa, bo takie są warunki umowy.
– Już widzę, jak w swoje osiemdziesiąte urodziny wysyłam mu kolejny czek, a do spłaty całości wciąż daleko – ponuro zażartowała Bess, ale był to śmiech przez łzy. Sytuacja wydawała się beznadziejna. Jej ojciec nie żył, okrył rodzinę hańbą,