ŻEBRZĄC O ŚMIERĆ. Graham Masterton

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу ŻEBRZĄC O ŚMIERĆ - Graham Masterton страница 9

ŻEBRZĄC O ŚMIERĆ - Graham Masterton

Скачать книгу

mężczyzny. – Następny gryzie ziemię. To go nauczy, że nie przejeżdża się na czerwonym.

      Rozdział 4

      Nim Katie podjechała pod swój oddalony dwadzieścia kilometrów od centrum Cork dom przy Carring View, z którego rozciągał się widok na ujście rzeki Lee, Conor zdążył już wrócić. Słyszał pewnie jej samochód, bo otworzył drzwi, wypuszczając na zewnątrz rudego setera, Barneya, i Foltchain, biało-rudą seterkę. Psy przywitały swoją panią radosnym wymachiwaniem ogonami. Kiedy jednak wchodziła po schodach na werandę, zobaczyła, że Conor trzyma na rękach małego czarno-białego mopsa.

      – Myślałam, że wrócisz później – powiedziała, drapiąc za uszami Barneya i Foltchain.

      – Wiem, ale okazało się, że sprawa wyżła to fałszywy alarm. Dostałem za to informację o tym małym koleżce.

      – Na miłość boską, Con, chcesz tu założyć schronisko dla psów? Skąd go wziąłeś?

      – Z Ballincollig – odparł Conor. – Wabi się Walter. Kobieta, która się nim opiekowała, pracuje jako pomoc kuchenna w Darby Arms. Powiedziała mi, że jakieś dwa tygodnie temu przyniósł go do pubu facet, który twierdził, że chce go sprzedać, bo wyjeżdża za pracą do Anglii.

      – Brzmi prawdopodobnie. – Katie odwiesiła płaszcz przeciwdeszczowy. – Ile chciał za niego ten facet?

      – Tylko sto pięćdziesiąt euro. Zwykle szczeniaki mopsa kosztują co najmniej cztery razy więcej, a te z najlepszych hodowli nawet ponad tysiąc. Ale ponieważ Walter był taki tani, kobieta nie domagała się żadnych dokumentów, nie pytała też, czy został odrobaczony, zaszczepiony i zaczipowany.

      – Ale okazało się, że to jeden z psów, których szukasz? – domyśliła się.

      – Zgadza się.

      Conor przeszedł za nią do salonu, gdzie w kominku wesoło trzaskał rozpalony niedawno ogień. Katie usiadła na kanapie, by zdjąć buty, a Barney i Foltchain natychmiast podbiegły do niej z obu stron, domagając się drapania za uszami.

      – Hej, zostawicie mnie choć na chwilę, żebym mogła spokojnie ściągnąć buty?! – zaprotestowała. Psy przechyliły łby, jakby chciały powiedzieć: „Och, daj spokój, co jest ważniejsze, twoje buty czy my?”. – Gdzie jest właściciel Waltera? – spytała. – Nie odwieziesz go do domu?

      – Jego właścicielką jest Caoimhe O’Neill, młoda kobieta, która pracuje w miejskiej bibliotece. Mieszka u rodziców w Douglas.

      – I co, nie zapłaciła ci?

      – Jeszcze nie i nie zamierzam jej o to prosić. Martwi mnie stan zdrowia Waltera. O’Neill mówi, że kupiła go w hodowli Foggy Fields w Ballynahina. Zapewniali ją, że jest zdrów jak ryba, ale wystarczy na niego spojrzeć, by wiedzieć, że jest w naprawdę kiepskim stanie, podobnie jak wiele innych krótkogłowych psów.

      Katie spojrzała na szczeniaka, który spoczywał w ramionach Conora. Był srebrnoszary, miał czarny pyszczek i spoglądał na nią tak poczciwym wzrokiem, że od razu go polubiła.

      – Jest kochany – powiedziała, przesyłając mu trzy całuski. – Co mu dolega?

      – Łatwiej chyba powiedzieć, co mu nie dolega. Wszyscy myślą, że dzięki tym swoim spłaszczonym pyszczkom mopsy wyglądają słodko, ale jeśli nie są należycie odżywiane i pielęgnowane, mogą cierpieć na wiele różnych schorzeń. Ze względu na wąskie nozdrza Walter ma problemy z oddychaniem i górnymi drogami oddechowymi, a nadmiar tkanki w tylnej części gardła może go udusić.

      – I ma też dziwnie wyłupiaste oczy – zauważyła Katie, przyglądając się uważniej szczeniakowi.

      – Zgadza się. Są tak wyłupiaste, że powieki nie zakrywają ich do końca, dlatego tak mu cieknie z oczu. Może się nawet nabawić wytrzeszczu.

      – Gdybym tylko wiedziała, co to znaczy, pewnie byłoby mi go jeszcze bardziej żal.

      – I słusznie, bo oczy mogą mu wyskoczyć z głowy, kiedy będzie się bawił. Widziałem już parę razy coś podobnego. Można je z powrotem wepchnąć na miejsce, ale na starość niemal na pewno będzie ślepy.

      – Więc dlatego nie zwróciłeś go jego pani?

      – Najpierw zabiorę go do Domnalla O’Sullivana z kliniki weterynaryjnej Gilabbey, do tego, który zajmował się Barneyem. Walter musi być dokładnie zbadany… być może trzeba będzie go zoperować, żeby mógł swobodniej oddychać, i pozbyć się tych przeklętych narośli w krtani. Oczywiście jeśli jego właścicielka będzie gotowa za to zapłacić. Ale chciałbym się też dowiedzieć czegoś więcej o tej hodowli Foggy Fields. Ostatnio pojawiło się zdecydowanie za dużo nielegalnych hodowli. Prawie wszystkie szczeniaki, które wypuszczają, są chore i słabe, a ponad połowa z nich umiera już po kilku tygodniach. Wiesz, ile szczeniaków urodziło się w tym kraju w zeszłym roku?

      – Nie, ale jestem pewna, że mi powiesz.

      – Prawie sto tysięcy! Choć mamy tylko siedemdziesięciu ośmiu zarejestrowanych hodowców! W Anglii jest ich koło dziewięciuset. A wiesz, ile urodziło się tam w zeszłym roku szczeniaków?

      – Ile?

      – Siedemdziesiąt tysięcy, nie więcej. To znaczy, że proporcjonalnie nasze hodowle wypuszczają szesnaście razy więcej szczeniąt. To skandal.

      Katie włożyła puchate różowe kapcie i przeszła do kuchni. Conor poszedł za nią, a Barney i Foltchain ruszyły jego śladem.

      – Con – zaczęła, wyjmując dorsza i wędzonego łupacza, które przełożyła rano z zamrażarki do lodówki, żeby się rozmroziły – wiem, jak bardzo jesteś oddany ochronie zwierząt, ale czy nie uważasz, że pomagasz im już wystarczająco jako psi detektyw?

      – Katie, posłuchaj tylko tego malucha! Musi walczyć o każdy oddech! Gdyby był człowiekiem, już pędzilibyśmy z nim na oddział ratunkowy!

      – Owszem, ale przecież jutro zabierasz go do Domnalla, prawda? Jeśli zaczniesz walczyć z nielegalnymi hodowcami, możesz sobie narobić sporych kłopotów. I tak masz już wyrok w zawieszeniu za podpalenie przyczepy Zezowatego McManusa. Wystarczy, że jeszcze raz wpakujesz się w podobną historię, a trafisz do Rathmore, do jednej celi z ćpunami.

      – McManus był sadystycznym potworem. Kiedy pomyślisz o wszystkich tych zwierzętach, które rozerwał na strzępy podczas swoich walk psów…

      – To nie usprawiedliwia spalenia jego przyczepy mieszkalnej. Wywinąłeś się z tego tylko dlatego, że sędzia też lubił psy. Hodowcy to co innego niż organizatorzy walk psów. Zeszłego lata próbowaliśmy postawić przed sądem jednego. Miał trzydzieści suk rozpłodowych, ale powiedział, że uwielbia psy i nie wiedział, że można mieć najwyżej sześć. Złożył podanie o licencję i dostał ją.

      – Nie ukarali go nawet grzywną?

      – Nie, Con. Nikomu na tym nie zależało – odparła Katie. – Strażnicy miejscy mogą ci dać

Скачать книгу