ŻEBRZĄC O ŚMIERĆ. Graham Masterton

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу ŻEBRZĄC O ŚMIERĆ - Graham Masterton страница 12

ŻEBRZĄC O ŚMIERĆ - Graham Masterton

Скачать книгу

chodniki lśniły wilgocią. Ana-Maria wciąż była na komendzie; Katie znalazła ją w stołówce, gdzie dziewczynka jadła właśnie na śniadanie owsiankę i tosty, wymachując przy tym wesoło nogami. Towarzyszyła jej młoda funkcjonariuszka, Maebh Cassady.

      Na widok Katie Ana-Maria odłożyła łyżkę, zeskoczyła z krzesła i podbiegła ją uściskać.

      – Mătușa… îmi pare rău că am fugit! – zawołała, unosząc głowę, żeby widzieć twarz Katie.

      Ta uśmiechnęła się i uścisnęła ją czule.

      – Nie wiem, co właściwie powiedziałaś, kochanie, ale ogromnie się cieszę, że jesteś bezpieczna. I bardzo mi się podoba twoja sukienka!

      Ana-Maria miała umyte, splecione w dwa warkocze włosy i była w sukience z zielonego sztruksu z kremowym koronkowym kołnierzykiem, którą znaleziono zapewne pośród rzeczy przyniesionych do komisariatu, bo była o dwa rozmiary za duża.

      – Śmiało, dokończ śniadanie – zachęciła ją Katie. – Ja zrobię sobie kawę, żeby dotrzymać ci towarzystwa. Maebh, dziękuję, że się nią opiekowałaś. Nie wiesz, o której przyjdzie Margaret O’Reilly?

      – Mówiła, że około ósmej – odparła funkcjonariuszka. – Ma sprowadzić tłumacza. I nie ma pani za co dziękować. To była sama przyjemność, Ana-Maria jest kochana. Szkoda tylko, że nie rozumiem ani słowa z tego, co do mnie mówi. Ale grałyśmy w kółko i krzyżyk, więc i tak całkiem nieźle się bawiłyśmy.

      Dziewczynka kończyła właśnie jeść, gdy pojawiła się Margaret O’Reilly. Towarzyszył jej młody łysiejący mężczyzna w okularach bez oprawek i czarnej puchowej kurtce. Margaret O’Reilly pracowała w opiece społecznej, w wydziale ochrony dzieci, a specjalizowała się w opiece nad porzuconymi dziećmi obcokrajowców. Była wysoką kobietą o cienkich siwych włosach. Kiedy mówiła, jej głos co jakiś czas cichł lub przybierał na sile, jakby stała na szczycie góry smaganej wiatrem.

      – Więc to jest Ana-Maria. – Margaret przyciągnęła sobie krzesło i usiadła naprzeciwko dziewczynki. – Jak leci? Smakowała ci owsianka?

      Ana-Maria spojrzała na Katie, unosząc brwi, jakby pytała, kim jest ta kobieta i czego od niej chce. Katie odpowiedziała jej uspokajającym uśmiechem.

      – Nie obawiaj się, kochanie. To jest Margaret, wspaniała pani, która się tobą zajmie.

      – Vreau să rămân cu tine, mătușă – powiedziała dziewczynka, wyciągając rękę nad stołem.

      – Rumuński – orzekł z satysfakcją łysiejący mężczyzna, po czym zwrócił się do Katie: – Nazwała panią właśnie swoją ciocią, mătușă, i mówi, że chce z panią zostać.

      – Ta mała złamie mi serce. – Katie westchnęła. Znowu uśmiechnęła się do Any-Marii, ale czuła się tak, jakby ją w ten sposób zdradzała, bo z pewnością nie mogła jej adoptować. – Chodźmy na górę, do mojego gabinetu. Spytamy, skąd pochodzi i dlaczego błąkała się sama po mieście.

      Łysiejący mężczyzna przykucnął obok Any-Marii, by ich oczy znalazły się na jednym poziomie.

      – Salut, Ana-Maria! Numele meu este Murtagh și o să vă spun ce vă spun aceste doamne. – Potem odwrócił się do Katie. – Powiedziałem jej, że mam na imię Murtagh i że przetłumaczę wszystko, co powie, żeby pani ją zrozumiała.

      Wszyscy przeszli na górę, do gabinetu Katie, i usiedli na beżowych skórzanych kanapach przy oknie, choć Ana-Maria niemal natychmiast wstała, by spojrzeć przez szybę na ulicę i na nastroszone ptaki, które przysiadły na dachu budynku naprzeciwko.

      – Mierle! – powiedziała, wskazując je.

      – Nu, ciorile cu capișon – odparł Murtagh, po czym wyjaśnił Katie: – Mówi, że to kosy.

      – Proszę ją spytać, gdzie są jej rodzice – poprosiła Katie.

      Kiedy Murtagh przetłumaczył pytanie, Ana-Maria przez chwilę bawiła się w milczeniu warkoczem.

      – Tata został w domu.

      – Rozumiem, ale gdzie jest twoja mama?

      – Przeszłam za róg, a kiedy się odwróciłam, jej już nie było. Wróciłam i wołałam ją, ale nigdzie jej nie widziałam. Nie wiedziałam, co robić. Spytałam jakąś panią, czy nie widziała mojej mamy, ale mnie nie rozumiała.

      – Kiedy przyjechałaś do Irlandii?

      – Nie rozumiem.

      – Ten kraj nazywa się Irlandia. Wiedziałaś o tym?

      – Nie. Mama mówiła, że wyjeżdżamy na trzy tygodnie, ale nie mówiła dokąd.

      – A mówiła, dlaczego wyjeżdżacie?

      – Nie rozumiem.

      – Czy mówiła, co będziecie robić, kiedy tu przyjedziecie? Czy to miały być wakacje, czy raczej jechała do pracy?

      – Mówiła, że musimy prosić ludzi na ulicy o pieniądze.

      – Proszę spytać, ilu ludzi przyjechało z nią i jej mamą z Rumunii.

      Ana-Maria liczyła na palcach, wyszeptując imiona.

      – Caturix… Bogdi… Minodora… Chyba dwadzieścia jeden – odparła w końcu.

      – I wszyscy mieliście prosić ludzi na ulicy o pieniądze?

      – Tak.

      – Ten mężczyzna w szarej kurtce, przed którym uciekałaś, przyjechał z wami z Rumunii?

      – Tak. On nas tu przywiózł. Moja mama go nienawidziła. Nazywała go Lupulem. Ale nie wtedy, kiedy ją słyszał.

      – Lupul to po rumuńsku wilk – wyjaśnił Murtagh.

      – Skoro tak bardzo nienawidziła tego Lupula, to dlaczego przyjechała z nim do Irlandii? – spytała Katie.

      – Nie wiem. Zdaje się, że chodziło o mojego tatę. Tata był chyba winien pieniądze Lupulowi.

      – A wiesz, jak Lupul naprawdę się nazywa?

      – Chyba ma na imię Dragos.

      – A znasz jego nazwisko?

      Ana-Maria pokręciła głową.

      – Dragos to zdrobnienie od Dragomira – dodał Murtagh.

      – Niech pan ją spyta, kiedy przyjechali do Irlandii i czy przylecieli samolotem, czy przypłynęli promem. Jeśli ten typ rzeczywiście ma na imię Dragomir, biuro imigracyjne powinno znać też jego nazwisko i wiedzieć, z jaką wizą tu wjechał.

      – Lecieliśmy samolotem, a potem płynęliśmy statkiem – odpowiedziała

Скачать книгу