ŻEBRZĄC O ŚMIERĆ. Graham Masterton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу ŻEBRZĄC O ŚMIERĆ - Graham Masterton страница 16
– Rzeczywiście, słodki psiak – powiedział. – Aoife na pewno będzie nim zachwycona.
– Chce go pan zabrać już teraz? – spytała Blánaid. – Możemy panu sprzedać transporter dla psa, luksusowe legowisko i miesięczny zapas karmy dla szczeniąt Red Mills, wszystko po okazyjnych cenach.
– Cóż… przekonała mnie pani – odparł Conor, oddając jej szczeniaka. – Ale pięćset siedemdziesiąt pięć… Będę musiał zrobić przelew. Mogę się tym zająć jutro z rana, to nie problem, a potem wrócę tu i zabiorę szczeniaczka. Ach… i tak, będę potrzebował legowiska i trochę jedzenia, nie pomyślałem o tym. Może mógłbym zrobić zdjęcie, żeby Aoife wiedziała, jak wygląda ten mały słodziak?
– Oczywiście. – Blánaid położyła szczeniaka na kanapie.
Conor zauważył, że maluch drży, a to mogło oznaczać, że jest mu zimno albo się boi, albo cierpi na niewydolność oddechową, nosówkę lub inną chorobę. Mopsik wydał z siebie cichy pisk, przypominający krzyk mewy; był w bardzo złym stanie i prawdopodobnie umrze w ciągu tygodnia lub dwóch. Conor zrobił iPhone’em kilka zdjęć pod różnymi kątami, nagrał też krótki film, by Domnall mógł zobaczyć, co dzieje się ze szczeniakiem.
– Aoife będzie w siódmym niebie, kiedy to zobaczy – zwrócił się do Blánaid. – Wrócę jutro rano, jak tylko zrobię przelew.
– Będziemy na pana czekały. I przygotujemy wszystko, zwłaszcza tego malucha.
* * *
Wyjechał przez bramę i ruszył polną drogą, lecz kiedy tylko Foggy Fields zniknęło w oddali, zaparkował audi na poboczu, wjeżdżając kołami z jednej strony na trawę, i wysiadł. Na zewnątrz wiał lekki wiatr, jakby ktoś dmuchał mu w twarz, ale cisza była przytłaczająca. Conor przeszedł za wysoki, różany żywopłot otaczający farmę. Przeskoczył przez rów i ruszył w górę trawiastym zboczem; starał się maksymalnie pochylać i kryć za żywopłotem, żeby nie dostrzegła go któraś z sióstr McQuaide.
Dotarł na tyły farmy, gdzie stało pięć żółtych szop. Wyjrzał ponad ogrodzeniem i przez chwilę nasłuchiwał, nie widział jednak ani nie słyszał żadnej z sióstr. Przeciskając się przez wąską szczelinę między słupem a żywopłotem, podrapał sobie rękę, więc przyłożył ją do ust, by wyssać krew.
Kiedy zmierzał do najbliższej szopy, zawibrował iPhone. Przyszedł SMS od Katie; pytała, czy nadal zamierza się z nią spotkać na lunch. Boże, gdyby wiedziała, co teraz robię, byłaby wściekła, pomyślał.
Zanim jej odpisał, wspiął się na pokryte warstwą żwiru schody prowadzące do szopy i otworzył drzwi. Gdy tylko wszedł do środka, przywitał go niezwykły hałas: nie kakofonia poszczekiwań i skomleń, jakiej spodziewałby się po szczeniakach, lecz coś przypominającego piskliwy krzyk, jak głosy przerażonych dzieci, a nie psów; do tego dochodziło skrobanie maleńkich pazurów o metalową siatkę.
We wnętrzu szopy panował mrok, bo świetliki na dachu zostały zamalowane żółtą farbą, a gęstym od wilgoci i smrodu odchodów powietrzem ledwie dało się oddychać.
Po lewej stronie pomieszczenia stały trzy rzędy metalowych klatek wypełnionych szczeniakami różnych ras: mopsy, cocker pudle, labradoodle czy chihuahua. Kiedy przechodził obok nich, skakały, piszczały i rzucały się na ściany klatek. Podłoga klatek pokryta była jedynie grubą warstwą podartych gazet, przesiąkniętych moczem, i choć w każdej stała plastikowa miska na wodę, niektóre były przewrócone, a inne puste lub wypełnione uryną.
Po prawej stronie szopy ciągnął się rząd skrzyń ze sklejki, z luźno narzuconymi pokrywami. Ze środka dobiegało skamlenie i drapanie. Conor zajrzał do jednej z nich, oświetlając wnętrze iPhone’em. Na warstwie podartych papierów leżała biało-brązowa suka pointera; patrzyła na niego smutnymi oczami, jak zrozpaczona Madonna na średniowiecznym malowidle, tyle że jej ślepia były oblepione tak grubą warstwą żółtej wydzieliny, że ledwie widziała. Cztery nowo narodzone szczenięta ssały ją, podczas gdy piąte leżało w rogu skrzyni, przykryte częściowo papierem. Miało otwarte ślepia, było jednak bez wątpienia chore i słabe.
Suka wyglądała na dobrze odżywioną, lecz była wyraźnie wyczerpana i obolała, a sierść miała brudną i skołtunioną. Conor przypuszczał, że wydała na świat znacznie więcej szczeniąt, niż powinna była. Siedem miotów to maksimum dla psiej mamy.
Zrobił parę zdjęć i nagrał kilkusekundowy film. Suka patrzyła na niego błagalnym wzrokiem, ale jedyne, co mógł zrobić, to ostrożnie odłożyć pokrywę na miejsce i ponownie zamknąć ją w ciemności wraz z jej szczeniakami.
Miał właśnie podnieść wieko drugiej skrzyni, gdy otworzyły się drzwi szopy. Szczeniaki natychmiast znów zaczęły piszczeć i skakać na ściany metalowych klatek. Conor rozejrzał się szybko, nie miał jednak gdzie się ukryć. Zdążył tylko schować iPhone’a do kieszeni płaszcza.
Do pomieszczenia wszedł wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna. Choć stał na tle otwartych drzwi, oświetlony od tyłu blaskiem dnia, Connor widział, że jest ogolony na łyso, ale ma długie wąsy i brodę. Był w zielonej kurtce z futrzanym kołnierzem i niósł duże kartonowe pudło.
– Hej, co ty tu, kurwa, robisz, koleś?! – zawołał na widok Conora.
Ten podniósł obie ręce.
– Zajrzałem ze zwykłej ciekawości. Wybrałem się na spacer, a kiedy tędy przechodziłem, usłyszałem szczekanie psów. Wydawało mi się, że coś je wystraszyło, więc wszedłem tu sprawdzić, czy nic im nie jest. To wszystko.
Pudło, które brodacz wypuścił z rąk, spadło na podłogę z głośnym trzaskiem. Conor omal nie podskoczył, wystraszony.
– Jak to, kurwa, przechodziłeś obok? Nikt tędy nie przechodzi. Nigdy. To wszystko teren prywatny. Nawet pierdoleni farmerzy tędy nie chodzą.
– Posłuchaj, wygląda na to, że wszystko jest w porządku. To znaczy psy. Więc ja już sobie pójdę, zgoda?
Conor ruszył w stronę mężczyzny i próbował go obejść, lecz ten przesunął się w bok, blokując mu drogę do wyjścia. Śmierdział starym alkoholem i potem. Conor podniósł na niego wzrok i zobaczył, że ma świeżą bliznę w kształcie litery Y na czole, nad prawym okiem.
– Zanim stąd pójdziesz, koleś, może mi powiesz, co tu naprawdę robiłeś? Nie jesteś chyba jednym z tych wścibskich inspektorów, co?
– Och, daj spokój, czy ja wyglądam na kogoś takiego? Poza tym inspektorzy zawsze noszą mundury i odznaki, nie?
– Więc może jesteś pieprzonym dziennikarzem. Dość już narobili nam problemów, sukinsyny.
– Mówiłem ci. Przechodziłem obok i słyszałem,