Sekret wyspy. Dorota Milli
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Sekret wyspy - Dorota Milli страница 14
Przetarła oczy mokre od łez. Zaczerpnęła tchu i doczytała do końca.
Ufam, że gdy to czytasz, gdy ja to czytam, jestem już daleko stąd! Lepiej, żebyś była, Wiki! Musisz być, dziś widzę tylko beznadzieję, czarne chmury wiszące nad głową. Może tam, gdzie teraz jesteś, jest miło, bezpiecznie i jest ktoś, na kim ci zależy, a komuś zależy na tobie?
Złożyła list i włożyła do koperty, chciała wrzucić go do pudełka i schować, ale tego nie zrobiła. Pierwsza wiadomość z przeszłości dotarła i oprócz łez wywołała uśmiech. Była bezpieczna i miała siostry, którym zależało na niej.
Wrzuciła list do najniższej szuflady nocnego stolika. Zamknęła pudełko i odłożyła pod łóżko, ale z brzegu. W pełni zrozumiała uczucia Natana, gdy czytał zapiski ojca. Tego procesu nie można przyśpieszyć. Potrzeba niebywałej siły, samozaparcia, by zmierzyć się z przeszłością, która pozostawiła ból w sercu.
Położyła się do łóżka i patrzyła na przepływające chmury. Świetlik w dachu był jej pierwszym pomysłem, a Miron ją w tym wsparł i wykonał zadanie. Starając się zasnąć, mogła podziwiać niebo usiane gwiazdami. Bezpieczna i ogrzana, zasłuchana w ciche chrapanie psa, odpłynęła w sen.
[1] Cecelia Ahern, Na końcu tęczy, przekład Joanna Grabarek, Warszawa 2006.
2
Głośny huk wyrwał Wiki ze snu. Przyjemny błogi stan nieświadomości przepadł bezpowrotnie.
– Przepraszam! Pewnie cię obudziłam! – krzyknęła Alwina z kuchni.
– Oczywiście zrobiłaś to niespecjalnie, tak jak kilka dni temu. – Wiki wstała z łóżka, przecierając oczy. – Czy ty nie możesz wstawać o ludzkiej porze?
– A ty musisz być taka marudna z rana. – Alwina podeszła do przyjaciółki i ją przytuliła. – Zobacz, jaka piękna pogoda, uśmiechnij się. Tak lepiej. – Zaśmiała się, gdy Wiki zrobiła, co kazała. – Zapowiadali piękny dzień, więc musiałam go wykorzystać. Zobacz, porobiłam mnóstwo zdjęć. Poranna sesja się opłaciła.
Wiki oglądała w aparacie pochwycone chmury, zza których przebijało się słońce. Nadpływały znad morza w różnych formach, urozmaicały bezkres nieba, konkurując z połacią niebieskiej wody.
– Pięknie, ale muszę się napić kawy. – Zatrzymała się gwałtownie, gdy przed nią pojawiła się kotka. Z białym futerkiem i ciemnymi plamkami na łapkach prezentowała się elegancko i dostojnie. Miodowe oczy patrzyły na nią wnikliwie. – Iskierka, miło, że wpadłaś.
– Coraz pewniej czuje się w mieście. Gdy podróżowałyśmy, zawsze towarzyszyła mi podczas sesji. Teraz do tego wróciłyśmy. Chyba się zadomowiła.
– Jak jej pani – rzuciła Wiki i tym razem uśmiech był szczery. – Co? Przyszłaś wyżerać Łasuchowi z miski? – zapytała kotkę. Krótkie miauknięcie bardziej przypominało parsknięcie.
– Na pewno ci się przywidziało. Iskierka jada tylko swoją karmę – zaprotestowała Alwina.
– Na pewno nie. Niby taka królewska, z manierami i wyższością spojrzenia, a w środku cwaniara z rynsztoka.
– Tym bardziej powinnaś ją rozumieć. – Alwina zaśmiała się, widząc, jak kotka dumnym krokiem podeszła do drzwi, tracąc zainteresowanie panią domu. Przez jakiś czas pomieszkiwały u Wiki. Alwina miała tu swój pokój i nawet miejsce do pracy. Wszystko zmieniło się, gdy pojawił się Miron i jego propozycja wspólnego zamieszkania, przynajmniej zanim nie zakończą śledztwa. Czuła, że z każdym dniem głębiej zapuszcza korzenie, a rozrastające się pędy podchwycają nowe znajomości. Zakotwiczyła i teraz z większym optymizmem patrzyła w przyszłość.
– Po co właściwie przyszłaś?
– Po południu mamy z Lili spotkanie w domu na wydmie i chcemy, żebyś do nas dołączyła. I nie kręć nosem. Obiecałaś! Musimy ci coś powiedzieć, wtajemniczyć w nasze plany. Nie dopytuj, dowiesz się, jak przyjdziesz.
– Od kiedy ograniczasz mówienie? – Wiki nie spodobał się ten pomysł.
– Od kiedy możesz to wykorzystać przeciwko mnie. Przyjdź, będziemy czekać. – Alwi pocałowała siostrę w policzek i wybiegła z mieszkania.
Schodząc do kuchni, Wiki zastanawiała się, co Alwina miała na myśli, wspominając o ich planach z Lili. Potrzebowała kawy, by dodać sobie energii, a słysząc dochodzące z kuchni dźwięki, wiedziała, że jej poranna celebracja minęła bezpowrotnie.
– Dzień dobry, Wiktorio. – Kucharz Marcin popatrzył na nią z ciekawością i delikatnym uśmiechem. – Wszystko w porządku?
– Dlaczego miałoby nie być w porządku? Nie będziemy się bawić w podchody. Znam to spojrzenie psa oblizującego kość z resztkami mięsa. Mów, co wiesz.
– Wczoraj coś się wydarzyło. Niektórzy szemrają po kątach.
– Zyskałeś moją uwagę, zamieniam się w słuch. – Z kubkiem kawy w dłoni Wiki usiadła na stołku, który stał przy drzwiach. Z tego miejsca widoczna była cała kuchnia, idealny punkt obserwacyjny.
– Na początku nie mogłem w to uwierzyć, ale znalazło się więcej świadków. – Marcin dobrze znał niecierpliwość szefowej, tak samo jak jej ciekawość, dlatego celowo przedłużał wypowiedź.
– Dość zwodzenia, mów! Teraz walczysz o premię – zagroziła.
– Jadłaś już śniadanie? Alwina mówiła, że jeszcze spałaś, jak przyszła.
– Nakarmisz mnie, jak to wreszcie wydusisz.
– Wiktorio, czy ty z Edwinem Gajdą, komendantem Dziwnowa, wypłynęłaś wczoraj wieczorem w rejs? Dopytuję, żeby nie było nieścisłości – zaznaczył z rumianą twarzą, jak zwykle nie przeszkadzając sobie w obowiązkach i przerzucając naleśniki na patelni.
– Ja… tak… – wydusiła totalnie zaskoczona. – Ale to nie jest to, co myślisz, cokolwiek ktoś myśli. Wyjaśniam, by nie było nieścisłości – podkreśliła z ironią.
– Długo was nie było.
– Co znaczy długo? Ktoś mierzył czas z zegarkiem w ręku? – warknęła.
– Wiktorio, ja tylko przekazuję wieści. Gdy Lili i Natan wypłynęli, wiemy, jak to się skończyło. A o tym, co robili na morzu, to już każdego rozległa wyobraźnia decydowała.
– Wyrzucił