Sekret wyspy. Dorota Milli
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Sekret wyspy - Dorota Milli страница 15
– Tak jest, Wiktorio. – Kucharz w mgnieniu oka nałożył na talerz ciepłego naleśnika, posypał owocami i polał puchową śmietaną wymieszaną z cukrem waniliowym.
– Jeśli chodzi o rejs… Zaznaczam, żeby zakończyć temat… Nic się nie wydarzyło. Bez spekulacji.
– Teraz czuję, że faktycznie tak jest, Wiktorio. – Marcin uśmiechał się od ucha do ucha.
Wiki wcale się to nie spodobało. Opuściła kuchnię i zanim doszła do biura, usłyszała donośny śmiech kucharza.
***
Temperatura dochodziła do dwudziestu siedmiu stopni, ale przyjemny wiatr zapewniał komfort. Nasilał swe podmuchy, powodując napływ większej ilość chmur, a to zwiastowało zmianę pogody. Dla Wiki każda była dobra. Wczasowicze, schodząc z plaży, tłumnie ją odwiedzali, a gdy padało, w restauracji przez cały dzień panował ruch.
Postanowiła iść przez miasto, by ominąć ścisłe centrum, a przede wszystkim ulicę Mickiewicza i znajdujący się na niej posterunek policji. Skręciła w Sienkiewicza i tam znalazła przyjemne schronienie pod rozłożystymi konarami drzew parku. Rozmyślała, o czym siostry chciały rozmawiać. Nie mogła uwierzyć, że miały przed nią tajemnice.
Dziwnów tętnił życiem, inaczej niż w sezonie jesiennym i zimowym, wtedy milknął, pustoszał, wiosną nieśpiesznie budził się, by latem zaprezentować to, co miał najpiękniejszego.
Wiki lubiła każdą porę roku. Oczekiwała ich z taką samą niecierpliwością, jak pociągu, licząc, że wyjątkowo przyjedzie przed czasem. Mając dość sezonu letniego, pragnęła spokoju jesieni, który oswajał wolniejszym tempem dnia, by w zimowe mrozy wejść nieśpiesznie, sennie i dopiero w pełni pozwolił wypocząć. Potem przychodził moment wyczekiwania na cieplejsze promienie słońca, które ożywią naturę i rozbudzą z długiego snu.
Wiki kochała swój dom, do którego mogła wrócić, swoją pracę, czasem odbierającą jej siły. Kochała miasto, nadmorskie, urokliwe, po prostu jej. W nim znalazła miejsce dla siebie. Uwielbiała swoją codzienność, przewidywalność zajęć, dla niej był to luksus, który kiedyś wydawał się nie do osiągnięcia.
Skręciła w ulicę Parkową. Lekkim skinieniem witała się z mieszkańcami miasta, choć trudno było ich wyłowić spomiędzy licznych twarzy turystów. Z ulgą przyjęła fakt, że nie spotkała Gajdy, ale za to wpadła na kogoś, kto też nie należał do jej zwolenników.
Pomarszczona starsza kobieta popatrzyła w jej oczy wyzywająco. Wiki znała dobrze to spojrzenie, ten niezadowolony wyraz twarzy. Przez pięć minionych lat i wcześniej, przez trzy lata pobytu w sierocińcu, miała szansę poznać wszystkie odcienie złości Walerii Filipiak, najstarszej mieszkanki miasta. Od początku znajomości toczyły ze sobą boje, wcześniej dorosła kontra dziecko, teraz starość z młodością.
Wiki zwolniła, widząc, że kobieta zatrzymała się i stanęła jej na drodze. Czuła, że bez słów niechęci się nie obejdzie.
– Mówiłam, żeby zostawić przeszłość? Mówiłam?! – Filipiakowa wzięła się pod boki i groźnie popatrzyła na dziewczynę. Uważała, że była najgorsza z nich trzech, najbardziej psotna, kłótliwa i nie do ujarzmienia. Nie miała respektu dla starszych, żadnych autorytetów.
– Czyli to Filipiakowa podrzuciła paczuszkę z sutanną księdza? – zapytała Wiki, udając swobodną, choć starcie z kobietą wiele ją kosztowało. – Ładnie to tak na ojca Mirona zwalać winę? Sprytne, bo on już nie może się bronić. – Uśmiechnęła się, widząc, że kobieta aż zaczerwieniła się ze złości.
– Gdybym miała miotłę, wygarbowałabym ci skórę. Zawsze byłaś krnąbrną dziewuchą.
– A Filipiakowa to cudowny człowiek? Wścibska, wtykająca nos w nie swoje sprawy. – Były tego samego wzrostu, więc z łatwością zajrzała jej w oczy. – Ukochana sąsiadka całego miasta, bez grzeszków na duszy. – Z trudem gryzła się w język, by nie powiedzieć jednego z nich. Obiecała, że nie wykorzysta grzechu kobiety do ich wojenki. Notes proboszcza Wincenta trafił w ich ręce. Trzymali ten sekret w tajemnicy, tak jak jego zawartość. Miała możliwość poznać smutną spowiedź Filipiakowej.
– A ty? To ty pocięłaś mi słoneczniki, dobrze to pamiętam! Pamiętam! Szczura też mi do domu wpuściłaś! A pies sąsiada, którego trzymałaś i czekałaś, aż narobi mi na wycieraczkę? Na szczęście pies miał więcej kultury od ciebie! To ciebie powinnam wtedy złapać, nie Alwinę. To kochana dziewczyna. Powinnaś się od niej uczyć dobrych manier i szacunku dla starszych.
Wiki ponownie poczuła się gorsza, inna, nigdzie niepasująca. Nie miała jednak zamiaru się teraz rozkleić, zwłaszcza na oczach Filipiakowej. W takich sytuacjach stawiała na atak.
– To jak sprzątnęła Filipiakowa proboszcza? Najwyższy czas się przyznać, jesteśmy coraz bliżej.
– Jak możesz coś takiego mówić, niedobra dziewucho?
– Przecież wiem, że z księdzem Backiem oboje go nie znosiliście. A może to on zabił, a alibi ma go chronić? – udawała, że głośno myśli. Liczyła, że wywoła odpowiedni efekt, i się nie pomyliła. Kobieta aż zadrżała ze złości.
– Proboszcz Wincent był dość surowy w swych osądach, ale nigdy bym się nie posunęła do takiego kroku.
– Czyżby? Oboje macie motyw i oboje zapewniacie sobie alibi na czas, kiedy proboszcz zginął.
– Dość! Nie będę słuchać tych głupot! Alwina zapraszała mnie do „Kotwicy”, ale wiem, że moja noga nigdy tam nie postanie! – Kobieta przeszła na drugą stronę jezdni, wręcz w popłochu uciekając.
Wiki wypuściła wstrzymywane powietrze i skupiła się na celu marszu. Była zmęczona utarczką, nie pamiętała, by z Filipiakową zamieniła tyle słów naraz. Zazwyczaj padały z ich strony krótkie, złośliwe odzywki, próba zaznaczenia swojego terytorium, zakreślenia granicy. Dziś to się zmieniło. Czy to znaczyło, że byli blisko prawdy?
Na spotkaniach w domu na wydmie omawiali szczegóły amatorskiego śledztwa, które rozpoczęła Lili. Na początku pomagał jej Natan. Oboje zapalili się do rozwikłania dawnej sprawy, ale gdy związali ze sobą swoje losy, odciągnęły ich inne obowiązki i organizacja wspólnego życia w domu na wydmie.
Alwina, z racji posiadania wolnego czasu i wrodzonej serdeczności, potrafiła wciągać ludzi w miłą z pozoru pogawędkę i wydobywać z nich tajemnice i przemyślenia. Był jeszcze notes proboszcza, w którym zapisywał grzechy wiernych. Smutne historie ludzi szukających przebaczenia. Wycięte kartki jednoznacznie sugerowały, że ten, kogo win w nim nie ma, mógł przyczynić się do śmierci duchownego. W tamtym czasie do ich spotkań przyłączył się Miron, syn podejrzanego o zabójstwo mieszkańca Międzywodzia. To na terenie jego rodzinnego domu, a dokładnie w domku ogrodowym, znaleziono paczkę z zakrwawionymi ubraniami.
Wiktoria miała swoje teorie, z którymi się nie kryła, a które Gajda od razu bagatelizował, wskazując na brak dowodów. To prawda, szarżowała z oskarżeniami, bo jak najszybciej chciała znaleźć najprostsze rozwiązanie, obarczając winą ludzi, którzy jej nie