Chemia śmierci. Simon Beckett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Chemia śmierci - Simon Beckett страница 16

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Chemia śmierci - Simon Beckett David Hunter

Скачать книгу

na mnie chłodnym wzrokiem.

      – Czyżby?

      Odwrócił się i odszedł, zostawiając mnie, bym sam wrócił do samochodu. Odjechałem, ale tylko na tyle daleko, by zniknąć z zasięgu wzroku. Nie mogłem zapanować nad drżeniem dłoni, więc zatrzymałem się na drodze. Nie mogłem złapać oddechu. Oparłem głowę o kierownicę, starając się nie łykać powietrza, bo hiperwentylacja tylko pogorszyłaby sprawę.

      W końcu atak paniki minął. Przepocona koszula przyklejała mi się do skóry, ale nie ruszyłem, dopóki nie usłyszałem trąbienia za plecami. Gdy spojrzałem, kierowca gniewnie zamachał, bym usunął się z drogi. Podniosłem rękę w przepraszającym geście i odjechałem.

      Gdy dotarłem do Manham, byłem już spokojniejszy. Nie czułem głodu, ale wiedziałem, że powinienem coś przekąsić. Zatrzymałem się przed sklepem, jedynym w okolicy, który mógłby uchodzić za supermarket. Chciałem kupić kanapkę, zabrać ją do domu i przed wieczornym dyżurem odpocząć z godzinę lub dwie, by uporządkować myśli. Mijając aptekę, nieomal zderzyłem się z wychodzącą z niej kobietą. Była to jedna z pacjentek Henry’ego, z grona tych lojalnych, które wolały czekać, byleby dostać się do niego. Przyjąłem ją raz, gdy Henry miał wolne, ale nie pamiętałem, jak się nazywa.

      Lyn, przypomniałem sobie w końcu. Lyn Metcalf.

      – Ojej, przepraszam – powiedziała, przyciskając do piersi paczuszkę.

      – Nic się nie stało. Jak się pani miewa?

      Posłała mi promienny uśmiech.

      – Doskonale, dziękuję.

      Pamiętam, że gdy oddalała się ulicą, pomyślałem, jak to miło zobaczyć kogoś, kto ma szczęście wymalowane na twarzy. A potem nie wracałem już do niej myślami.

      Lyn dotarła na wał biegnący przez trzcinowisko później niż zwykle, ale poranek był jeszcze bardziej mglisty niż poprzedniego dnia. Nad światem zalegała mleczna smuga, wijąca się wokół mętnych kształtów, nierozpoznawalnych dla wzroku. Przerzednie dopiero później, a koło południa dzień będzie już jednym z najgorętszych w roku. Ale teraz było chłodno i wilgotno, a wizja słońca i gorąca zdawała się odległa.

      Lyn czuła się zesztywniała i poirytowana. W nocy do późna oglądali z Marcusem film i teraz jej ciało zgłaszało protest. Z wielkim trudem zwlokła się z łóżka, gderając coś do męża, który tylko odburknął i zamknął się pod prysznicem. Teraz, na dworze, mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa. Wybiegaj to. Poczujesz się lepiej, rzuciła w duchu. Skrzywiła się. Aha, jasne.

      Aby odwrócić uwagę od wysiłku fizycznego, pomyślała o paczuszce, którą ukryła w szufladzie komody, pod biustonoszami i majtkami, licząc, że tam Marcus na pewno jej nie znajdzie. Jej bielizna interesowała go tylko wtedy, gdy Lyn prezentowała ją na sobie.

      Wchodząc do apteki, nie zamierzała kupować testu ciążowego. Lecz gdy zobaczyła go na półce, pod wpływem impulsu wrzuciła jeden do koszyka, razem z opakowaniem tamponów. Cały czas miała jednak wątpliwości. W miejscu takim jak Manham trudno jest utrzymać cokolwiek w tajemnicy, a taki zakup mógł oznaczać, że jeszcze tego samego wieczoru cała wieś będzie posyłać jej porozumiewawcze spojrzenia.

      Ale w sklepie nie było żywego ducha, a przy kasie stała tylko znudzona dziewczyna. Była tu nowa, obojętna na wszystkich powyżej osiemnastego roku życia i mało prawdopodobne, by w ogóle zwróciła uwagę na to, co Lyn kupuje, a co dopiero uznała to za powód do plotek. Z wypiekami na twarzy Lyn podeszła do kontuaru i zaczęła nerwowo szukać w torebce pieniędzy, a nastolatka apatycznie nabiła test ciążowy na kasę.

      Wychodząc w pośpiechu i ciesząc się jak dziecko, Lyn wpadła prosto na lekarza. Tego młodszego, nie doktora Henry’ego. Tylko doktora Huntera. Cichy mężczyzna, ale całkiem przystojny. Swoim przyjazdem wzbudził nie lada poruszenie wśród młodszych kobiet, choć sprawiał wrażenie, jakby było mu to obojętne. Rany, ależ wstyd. Pewnie sobie pomyślał, że jest stuknięta, bo szczerzy się do niego jak idiotka. Albo jeszcze gorzej, uzna, że na niego leci. Na myśl o tym znowu zachciało jej się śmiać.

      Bieg zaczynał objawiać swoje dobroczynne działanie. Jej ciało w końcu się rozluźniało, krew krążyła, a przykurcze i bóle mięśni ustępowały. Las był tuż przed nią, lecz gdy na niego spojrzała, jakieś mroczne skojarzenie obudziło się w jej podświadomości. Z początku, rozkojarzona wspomnieniem incydentu w aptece, nie mogła go przyszpilić. Ale w końcu się ukonkretniło. Przypomniała sobie martwego zająca, którego poprzedniego dnia znalazła na ścieżce. Jakoś całkiem wypadło jej to z głowy. I to wrażenie, że ktoś w lesie ją obserwował.

      Nagle odechciało jej się tam biec, zwłaszcza we mgle. Bzdura, pomyślała, starając się tym nie przejmować. Mimo to dobiegając do krawędzi lasu, odruchowo zwolniła. Gdy zdała sobie z tego sprawę, cmoknęła z irytacją i znowu przyspieszyła. Dopiero przed samą linią drzew przypomniała sobie, że znaleziono zwłoki kobiety. Ale to daleko stąd, przekonywała się w myślach. A poza tym morderca musiałby być masochistą, żeby przychodzić tu tak wcześnie rano, skwitowała z przekąsem. Po chwili otoczyła ją gęstwina drzew.

      Odczuła ulgę, gdy złe przeczucia z poprzedniego dnia się nie zmaterializowały. Las był znowu tylko lasem. Ścieżka była pusta, martwy zając stał się już pewnie ogniwem łańcucha pokarmowego. Tak to już jest w przyrodzie. Zerknęła na stoper na nadgarstku, była minutę czy dwie do tyłu w stosunku do swojego zwykłego czasu, i widząc w dali polankę, przyspieszyła. Ciemny kształt stojącego kamienia majaczył już we mgle. Już prawie do niego dobiegła, gdy zauważyła, że coś się nie zgadza. Światło i cień przybrały wyraziste kontury i nagle stanęła jak wryta.

      Do kamienia przywiązano martwego ptaka. Kaczkę krzyżówkę, szyję i łapki omotano jej drutem. Ochłonąwszy, Lyn rozejrzała się w popłochu. Nic, co zwracałoby uwagę. Tylko drzewa. I martwa kaczka. Otarła pot z czoła i jeszcze raz na nią spojrzała. W miejscu, gdzie drut wrzynał się w ciało, pióra pociemniały od krwi. Nie wiedząc, czy powinna ją odwiązać czy nie, nachyliła się, by się jej lepiej przyjrzeć.

      Ptak otworzył oczy.

      Lyn krzyknęła i zatoczyła się do tyłu. Kaczka zaczęła się miotać, przez co jeszcze bardziej się raniła, dziko uderzając skrzydłami i szarpiąc główką drut ściskający jej szyję. Jednak Lyn nie mogła się zmusić, by do niej podejść. Umysł w końcu zaczął funkcjonować i uzmysłowiła sobie związek między kaczką a zającem położonym na ścieżce, jakby specjalnie po to, by go zobaczyła. Nagle uświadomiła sobie coś jeszcze ważniejszego.

      Skoro ptak wciąż żyje, to znaczy, że nie wisi tu długo. Ktoś zrobił to niedawno.

      Ktoś, kto wiedział, że ona go znajdzie.

      Jeszcze sobie wmawiała, że to tylko wyobraźnia, ale pędziła już ścieżką w stronę domu, smagana przez gałęzie. Bynajmniej nie dbała już o rytm. W głowie słyszała tylko jedno: uciekaj, uciekaj, uciekaj! Nie obchodziło ją, czy zachowuje się jak wariatka, czy nie, pragnęła tylko wydostać się z lasu na otwartą przestrzeń. Jeszcze tylko jeden skręt ścieżki… Biegła, coraz bardziej zadyszana, przemykała wzrokiem po drzewach, spodziewając się, że w każdej

Скачать книгу