Zamiana. Beth O'leary
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zamiana - Beth O'leary страница 21
Kiedy wracam ze sklepu, zdziczała kotka zeskakuje z kanapy z ciemnymi plamami i podchodzi, żeby otrzeć się łbem o moje nogi. Nie idzie po całkiem prostej linii. Mam nadzieję, że incydent z balustradą nie spowodował u zwierzaka uszkodzenia mózgu. Dziś rano dostrzegłam właścicielkę kota, gdy wychodziła z budynku z torbą na kółkach. Zgarbioną i łysiejącą staruszkę. Waham się, patrząc na kota, który chwiejnym krokiem zmierza w stronę schodów.
Gdyby to się przytrafiło Antowi albo Decowi, chciałabym, żeby ktoś mi powiedział. Może panują tu inne obyczaje, ale bez względu na miejsce dobry sąsiad to dobry sąsiad.
Ruszam po schodach na górę i pukam do drzwi właścicielki kota, stawiając torbę z zakupami na podłodze.
– Tak? – dobiega głos z mieszkania.
– Dzień dobry – mówię. – Jestem babcią Leeny.
– Kto tam?!
– Babcia Leeny.
– Czyja babcia?
– Leeny. Mieszka za ścianą – wyjaśniam cierpliwie. Może starsza pani zaczyna trochę fiksować. Zauważyłam coś takiego u Penelope i szalenie się zasmuciłam, chociaż ma to swoją dobrą stronę: najwyraźniej zapomniała, że nie znosi Rolanda. Od pewnego czasu przeżywają coś w rodzaju drugiego miesiąca miodowego.
– A które to z tej trójki? – pyta zza drzwi kobieta. Chrypi, jakby musiała odchrząknąć. – Lesbijka, to eleganckie czy to trzecie?
Mrugam zaskoczona. Lesbijką na pewno jest Martha – powiedziała mi o swojej dziewczynie, kiedy palnęłam gafę i spytałam, kto jest ojcem dziecka. I chociaż bardzo kocham wnuczkę, to kiedy nie nosi kostiumu, zwykle ma na sobie coś z wprasowaną podobizną jakiejś gwiazdy telewizyjnej. Trudno byłoby ją nazwać osobą dbającą o elegancję. Czyli zostaje…
– To trzecie? – ryzykuję.
– To z zaczesanymi do tyłu mysimi włosami? Niskie, wszędzie biega i zawsze ma ponurą minę?
– Leena ma śliczne włosy – protestuję stanowczo, lecz gryzę się w język. – Ale… tak. Pewnie o nią chodzi.
– Aha. Dziękuję, ale to mnie nie interesuje – oznajmia, a po chwili słyszę szuranie oddalających się kroków.
– Co pani nie interesuje? – pytam zdziwiona.
– To, czego pani ode mnie chce – odpowiada.
Marszczę czoło.
– Niczego nie chcę. – Zaczynam rozumieć, dlaczego Arnold tak się złości, kiedy nie wpuszczam go do domu. Nie jest to zbyt wygodny sposób prowadzenia rozmowy. – Przyszłam powiedzieć o pani kotce.
– Aha. – Wydaje się bardziej nieufna niż wcześniej, jednak znowu słyszę szuranie i drzwi uchylają się na kilka centymetrów. Przez szparę spoglądają na mnie duże brązowe oczy.
– Niestety, miała wypadek z balustradą – mówię skruszonym tonem. – To znaczy, zderzyła się z nią.
Oczy za drzwiami mrużą się podejrzliwie.
– Kopnęła ją pani?
– Co takiego? Ależ nigdy nie kopnęłabym kota! – zapewniam ją ze zgrozą. – Sama mam dwa czarne koty. Nazywają się Ant i Dec.
Oczy otwierają się szerzej, szpara w drzwiach też się poszerza.
– Uwielbiam czarne koty – mówi sąsiadka.
Uśmiecham się.
– Wobec tego na pewno się zaprzyjaźnimy. – Wsuwam rękę w otwarte drzwi, aby uścisnąć jej dłoń. – Jestem Eileen.
Tak długo zastanawia się, czy przyjąć moją wyciągniętą rękę, że omal jej nie opuszczam, w końcu jednak czuję uścisk jej palców.
– Letitia – przedstawia się. – Chciałaby pani… Nie sądzę… – Odchrząkuje. – Nie sądzę, żeby miała pani ochotę wejść? Żeby opowiedzieć mi o kocie – dodaje pospiesznie.
– Bardzo chętnie – mówię i przestępuję próg.
*
Mieszkanie Letitii wygląda oryginalnie jak ona, chociaż zupełnie nie tak, jak można by się spodziewać. Jej wygląd kojarzy się trochę z… bezdomnością, natomiast wnętrze mieszkania to zupełnie inna historia. Pełno w nim antyków i osobliwości. Stare monety leżą ułożone spiralnie na blatach dębowych stolików; na sznurze do bielizny wiszą przypięte klamerkami pióra, mieniące się złotem i zielononiebieskimi pawimi barwami. W serwantkach na rachitycznych nóżkach, za oszklonymi drzwiami zaopatrzonymi w uchwyty z kutego żelaza, stoją miseczki z delikatnej porcelany. Niezwykłe wnętrze. Połączenie sklepu ze starociami z zagraconym muzeum… i może trochę z dziecięcą sypialnią.
Sączę filiżankę herbaty, już trzecią, odkąd przekroczyłam próg mieszkania Letitii, i posyłam jej promienny uśmiech przez kolekcję dzbanuszków i wazonów, która zajmuje większą część stołu w jadalni. Nie czułam się tak dobrze przez cały dzień. Ależ to interesująca kobieta, i w dodatku znalazłam ją tuż po sąsiedzku! Naprawdę dziwne, że Leena nigdy o niej nie wspominała – chociaż wygląda na to, że niezbyt często miały ze sobą kontakt. Trudno mi w to uwierzyć, skoro dzieli je tylko cienka ściana, ale z tego, co zrozumiałam, Letitia nie rozmawia z żadnym z sąsiadów. A ściślej mówiąc, żaden sąsiad nie rozmawia z Letitią.
– Zupełnie nikt? – upewniam się. – Ani jedna osoba, która wprowadziła się do budynku, nie przyszła się przedstawić?
Kręci głową, pobrzękując długimi kolczykami, które ściągają w dół płatki uszu, co nadaje jej nieco mistyczną aurę.
– Nikt ze mną nie rozmawia – przytakuje, choć bez szczególnego rozgoryczenia. – Jesteś pierwszą osobą, do której odezwałam się od… – zawiesza głos – zeszłego piątku, kiedy odbierałam dostawę mrożonek z Iceland.
– Och, skarbie. A ta wspólna część sąsiedzka na dole? Próbowałaś tam kiedyś usiąść, żeby każdy, kto przechodził obok, mógł ci powiedzieć „Dzień dobry”?
– Raz próbowałam – odpowiada Letitia. – Ale ktoś się poskarżył. Podobno to psuło image budynku. No więc siedzę sobie tutaj, żeby nikomu nie przeszkadzać.