Zamiana. Beth O'leary
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zamiana - Beth O'leary страница 16
Im więcej Leena opowiada o spacerach w Hyde Parku i odwiedzaniu jej ulubionych kawiarni w Shoreditch, tym bardziej jestem przejęta. A wiedząc, że moja wnuczka jest tutaj, w Hamleigh – z matką – byłabym gotowa pojechać o wiele dalej niż do Londynu, jeśli dzięki temu wreszcie spędzą trochę czasu razem.
Sadowię się na krześle i wygładzam nową stronę w terminarzu. Najważniejsze to dopilnować, żeby podczas pobytu w Hamleigh Leena miała coś do roboty. Może jej szefowa sądzi, że powinna na jakiś czas zwolnić, ale ostatni raz Leena robiła coś wolno w dziewięćdziesiątym piątym roku (bardzo powoli uczyła się jazdy na rowerze) i jeżeli nie będzie miała się czym zająć, grozi jej załamanie. Dlatego zostawię jej listę swoich kilku projektów. Niech ich dopilnuje podczas mojej nieobecności.
Projekty
1) Wyprowadzać psa Jacksona Greenwooda w środy o 7 rano.
2) Pojechać mikrobusem na bingo w Poniedziałek Wielkanocny o 5 po południu. Więcej szczegółów na s. 2.
3) Uczestniczyć w zebraniach Straży Sąsiedzkiej w piątki o 5 po południu. (Robić notatki, w przeciwnym razie tydzień później nikt nie będzie pamiętał, o czym była mowa. Wziąć dodatkowe ciastka, jeżeli wypada kolej Basila – zawsze przynosi torby przeterminowanych i połamanych najtańszych herbatników pełnoziarnistych, które nie nadają się do maczania w herbacie).
4) Pomóc w planowaniu festynu majowego. (Jestem przewodniczącą komitetu organizacyjnego, ale najlepiej będzie porozmawiać z Betsy o tym, żeby do niego dołączyła, ona lubi zajmować się takimi sprawami).
5) Zrobić wiosenne porządki w ogrodzie. (Proszę, zacznij od szopy. Jest gdzieś pod bluszczem).
Proszę bardzo. Mnóstwo spraw, którym będzie mogła się poświęcić.
Zerkam na zegar w salonie: jest szósta rano i dziś wyjeżdżam do Londynu. Nie ma sensu zastanawiać się i zwlekać, twierdzi Leena. Najlepiej wziąć byka za rogi.
W tle podekscytowania pobrzmiewa niepokój. Przez mniej więcej ostatni rok towarzyszyło mi dużo strachu, ale od bardzo, bardzo dawna nie czułam tremy przed nieznanym.
Z trudem przełykam ślinę, ręce drżą mi na kolanach. Marian zrozumie, mam nadzieję, że małe sam na sam z Leeną dobrze zrobi im obu. A gdyby znowu zdarzyły się jej trudniejsze chwile, wiem, że Leena się nią zaopiekuje. Muszę w to wierzyć.
– Skończyłaś już pakowanie? – W drzwiach pojawia się Leena w piżamie.
Kiedy przyjechała w sobotę, wyglądała na zupełnie wycieńczoną: wyraźnie schudła, a jej cera, zwykle w ciepłym odcieniu złota, była ziemista i tłusta. Dzisiaj jednak ciemne smugi pod oczami są mniej widoczne i tym razem rozpuściła kasztanowe włosy, dzięki czemu wydaje się bardziej swobodna. Są takie piękne, ale zawsze ściąga je do tyłu i smaruje przeróżnymi płynami. Światło pada na drobne loczki, na które Leena stale narzeka, i zmienia je w aureolę otaczającą jej drobną twarz ze zgrabnym noskiem i ciemnymi, poważnymi brwiami – jedyną dobrą rzeczą, jaką dał jej ojciec.
Wiem, że to subiektywna opinia, ale moim zdaniem jest oszałamiająco piękna.
– Tak, już skończyłam – mówię odrobinę drżącym głosem.
Leena wchodzi do jadalni, przysiada obok mnie i obejmuje mnie jedną ręką.
– Moja lista zadań? – Z rozbawioną miną przebiega wzrokiem kartki, które leżą przede mną. – Babciu… ile to ma stron?
– Tylko dodatkowe informacje – wyjaśniam.
– Czy tu jest opisany schemat pilota do telewizora?
– Tak. To skomplikowane.
– I… to wszystko twoje hasła, babciu? I twój PIN?
– Na wypadek gdybyś musiała skorzystać z mojej awaryjnej karty płatniczej. Leży w kredensie. Jeżeli chcesz, to też mogę ci napisać.
– Nie, nie, i tak zostawiasz mi aż za dużo swoich danych osobistych. – Leena wyjmuje z kieszeni piżamy telefon i spogląda na ekran. – Dzięki, babciu.
– Jeszcze jedno – mówię. – To mi będzie potrzebne.
– Słucham? – Podąża wzrokiem za moim wyciągniętym palcem. – Mój telefon? Chcesz go sobie pożyczyć?
– Chcę go zabrać na te dwa miesiące. Możesz dostać mój. Zabiorę sobie też ten twój szykowny przenośny komputerek. Możesz korzystać z mojego. W tej zamianie nie chodzi tylko o moje dobro. Musisz się całkiem oderwać od londyńskiego życia, a to znaczy, że trzeba się pozbyć tych gadżetów, do których jesteś uwiązana.
Wlepia we mnie zdumione spojrzenie.
– Mam ci oddać telefon i laptop na całe dwa miesiące? Ale przecież… nie mogłabym…
– Nie możesz tego zrobić? Nie poradzisz sobie?
– Mogę – odpowiada szybko. – Po prostu nie rozumiem… Babciu, całym sercem jestem za odpoczynkiem, ale nie chcę się zupełnie odcinać od ludzkości.
– Z kim właściwie chcesz rozmawiać? Przecież możesz wysłać esemesa z wiadomością, że przez dwa miesiące jesteś pod innym numerem telefonu. Zróbmy to od razu, przejrzymy listę i wybierzemy osoby, które chcesz zawiadomić.
– Ale… co z… mailami? Z pracą…?
Unoszę brwi. Leena wolno, wydymając policzki, wypuszcza powietrze z płuc.
– Przecież to tylko telefon, nie ręka ani noga – mówię. – No, oddaj mi go.
Próbuję go wyciągnąć z jej ręki. Mocniej zaciska na nim palce, ale po chwili, jakby sobie uświadomiła, że zachowuje się idiotycznie, puszcza telefon. Nie spuszcza z niego oczu, gdy wyjmuję z szuflady kredensu swoją komórkę i włączam ją.
– To wygląda jak wykopalisko z czasów neolitu – stwierdza Leena.
– Można z niej dzwonić i wysyłać wiadomości – odpowiadam. – Niczego więcej nie trzeba.
Znowu zerkam na zegar, czekając, aż telefon się uruchomi. Do odjazdu pociągu mam już tylko trzy godziny. W co mam się ubrać? Szkoda, że nie zastanowiłam się poważniej nad kwestią, czy spodnie culotte rzeczywiście wracają do łask. Nawet podobają mi się te, które pożyczyła mi Betsy, nie chcę jednak wyglądać na osobę, która do tego stopnia nie nadąża za modą, że jest spóźniona o kilkadziesiąt lat.
– Ktoś puka? – pyta z zaskoczoną miną Leena.
Przez chwilę siedzimy w milczeniu nad dwoma telefonami, które leżą na stole między nami. Rozlega się niecierpliwe stukanie, nie dobiega jednak od drzwi.
– Pewnie Arnold – fukam. – Zawsze puka w okno kuchni.
Leena marszczy nos.