Zamiana. Beth O'leary

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zamiana - Beth O'leary страница 13

Zamiana - Beth O'leary

Скачать книгу

Dales przesuwające się za szybą brudnego autobusu: na rdzawy brąz, różne odcienie zieleni, piaskową szarość kamiennych murków. Gdy mijamy owce, unoszą w naszą stronę senne oczy. Lekko mży; niemal czuję świeży zapach ziemi, jakby właśnie obudzonej przez deszcz. Powietrze jest tu czystsze.

      Oczywiście nie w autobusie, gdzie unosi się zastały zapach snu i czyjejś kanapki z kurczakiem tikka masala. Ale gdy tylko wysiadam, wiem, że pierwszy oddech będzie cudowny.

      Hamleigh składa się tylko z trzech ulic: Lower Lane, Middling Lane i Peewit Street, która powinna się nazywać Upper Lane, bo jest wyżej, ale takie są właśnie wiejskie dziwactwa. Zabudowa składa się przede wszystkim z niskich domków z wapienia, krytych miszmaszem łupkowych dachów, ale na samym krańcu Middling Lane postawiono nowe osiedle – rzuca się w oczy jak opryszczka w kącie wioski, jaskrawopomarańczowe z czarnymi ramami okien. Babcia odnosi się do niego z pogardą. Kiedy zwracam jej uwagę, że Wielka Brytania jak kania dżdżu potrzebuje nowych mieszkań za przystępną cenę, odparowuje mi: „Tylko dlatego, że takie kanalie jak ty wydają krocie na mikroskopijne dziuple w Londynie”, co, muszę przyznać, z ekonomicznego punktu widzenia wydaje się całkiem logiczne. Wolałabym się jednak zaliczać do tych kanalii, zamiast wydawać dziesiątki tysięcy na wynajmowanie klimatycznego postindustrialnego wnętrza.

      Z przystanku ruszam prosto do domu babci. Łapię się na tym, że przechodząc obok skrętu w ulicę, przy której mieszka mama, odwracam wzrok tak jak wtedy, kiedy mijając wypadek na autostradzie, człowiek ma okropną świadomość, że widzi go kątem oka.

      Dom babci jest najpiękniejszy we wsi: Clearwater Cottage, Middling Lane numer pięć. Stary krzywy dach, wisteria pnąca się po frontowej ścianie, ciemnoczerwone drzwi… Dom z bajki. Kiedy idę ścieżką przez ogród, ucisk niepokoju między żebrami trochę łagodnieje.

      Unoszę kołatkę.

      – Leena? – słyszę głos babci.

      Marszczę brwi. Patrzę w prawo, potem w lewo, wreszcie do góry.

      – Babciu! – krzyczę.

      Na lewo od drzwi wejściowych rośnie jabłoń. Babcia chybocze się niemal na wysokości okien na piętrze, ze stopami wklinowanymi między gałęzie a pień; ma na sobie spodnie w kolorze khaki i brązową bluzę, które bardzo skutecznie wtapiają się w zieleń drzewa. Gdyby nie plama siwych włosów wśród gałęzi, mogłabym jej nie zauważyć.

      – Co ty wyrabiasz na tym drzewie?

      – Przycinam! – woła. Macha do mnie dużym ostrym narzędziem.

      Krzywię się, bynajmniej nieuspokojona jej wyjaśnieniem.

      – Jesteś bardzo… wysoko! – mówię, starając się zachować taktownie. Nie chcę jej mówić, że jest na to za stara, ale mam w głowie odcinek Izby przyjęć, w którym starsza pani spada z krzesła i łamie sobie sześć kości. Drzewo jest znacznie wyższe od krzesła.

      Babcia zaczyna… zdrapywać się z drzewa. Naprawdę nie można tego inaczej nazwać.

      – Powoli! Nie musisz się spieszyć, poczekam! – wołam, wbijając paznokcie w dłonie.

      – Już! – Ostatni odcinek pokonuje jednym skokiem i ociera ręce o uda. – Jeżeli chcesz, żeby coś zostało zrobione porządnie, trzeba zrobić to samemu – informuje mnie. – Od miesięcy czekam na fachowca.

      Lustruję ją wzrokiem. Wygląda na całą i zdrową. Właściwie wygląda świetnie, chociaż wydaje się trochę zmęczona – ma zaróżowione policzki, za okularami w zielonych oprawkach błyszczą brązowe oczy. Wyjmuję liść z jej falistych włosów obciętych na pazia i przygładzam je. Babcia ściska mi rękę.

      – Witaj, skarbie. – Jej twarz rozjaśnia uśmiech. – Masz ochotę na gorącą czekoladę?

      *

      Babcia przygotowuje czekoladę na gorąco jak należy: na płycie, ze śmietanki i prawdziwej czekolady. Kubek czystej dekadencji. Carla mawiała, że jeżeli wypije się więcej niż jeden, nie będzie już miejsca na żaden posiłek do końca dnia. To mój absolutnie największy przysmak.

      Staram się do czegoś przydać, więc gdy babcia miesza czekoladę, zdejmuję naczynia z suszarki przy zlewie. Nie byłam tu od miesięcy – ostatnim razem przyjechałam pod koniec zeszłego roku, kiedy odszedł dziadek Wade – ale wszystko wygląda dokładnie tak samo. Szafki w kuchni i listwy przy podłodze z pomarańczowego drewna, wypłowiałe dywaniki we wzorki, przekrzywione zdjęcia rodzinne na ścianach.

      Nie można nawet dostrzec śladów, że dziadek odszedł – a raczej że w ogóle kiedykolwiek tu mieszkał. Pewnie nie zabrał ze sobą niczego oprócz ubrań. Zawsze miałam wrażenie, że Clearwater Cottage to bardziej dom babci niż jego. Zwykle zajmował fotel w kącie salonu, słuchał radia i wszystkich ignorował. Kiedy odszedł z instruktorką tańca towarzyskiego, przeżyłam szok – nie dlatego, że wydawało mi się, że kocha babcię, ale po prostu nie przypuszczałam, by był zdolny do czegoś takiego jak ucieczka z inną kobietą. Jest typem człowieka, który lubi mieć na co narzekać, ale w rzeczywistości nigdy niczego nie robi. Dochodzę do wniosku, że jeśli chodzi o uwiedzenie, całą czarną robotę musiała odwalić instruktorka.

      – Cieszę się, że przyjechałaś, skarbie. – Babcia ogląda się na mnie przez ramię, nie przerywając mieszania czekolady w specjalnym rondelku.

      – Przepraszam, powinnam cię już dawno odwiedzić. – Bawię się magnesami na lodówce.

      – Nie mam ci za złe, że mieszkasz w Londynie – odpowiada. – Gdybym mogła, w twoim wieku zrobiłabym to samo.

      Zerkam na nią. Babcia niezbyt często mówi o przeszłości – zawsze twierdzi, że woli patrzeć przed siebie niż oglądać się wstecz. Wiem jednak, że kiedy miała dwadzieścia kilka lat, upatrzyła sobie pracę w Londynie. Ale potem poznała dziadka, pobrali się, osiedlili tutaj i basta. Tak to zawsze podsumowuje: i basta.

      Przychodzi mi jednak na myśl, że to wcale nie musi się na tym skończyć.

      – Przecież możesz wyjechać do Londynu – zauważam. – Gdybyś chciała, mogłabyś się tam nawet przeprowadzić, skoro dziadek już cię tu nie trzyma.

      Babcia nalewa czekoladę do kubków.

      – Och, nie bądź niemądra. Nie mogę rzucić wszystkiego i jechać do Londynu, kiedy twoja matka mnie potrzebuje.

      Krzywię się.

      – Poradziłaby sobie, babciu. Nie jest taka delikatna, jak ci się wydaje.

      Posyła mi spojrzenie, które mówi: „A ty skąd niby to wiesz?”.

      Odwracam się i widzę leżący na stole otwarty terminarz. Babcia nigdzie się bez niego nie rusza – traktuje go tak jak ja swój telefon i jest przerażona, kiedy okazuje się, że nie ma go w torebce, nawet gdyby tylko wyskoczyła do sklepu po mleko.

      – Co mamy na liście zadań na dzisiaj? – Marszczę czoło. – „Ma własne zęby”? – Tłumię okrzyk zdumienia. – „Pewnie nudny w łóżku”? Co to jest?!

      Babcia

Скачать книгу