Dżinn. Graham Masterton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dżinn - Graham Masterton страница 11
„Zastanawiałem się nad tym nie po raz pierwszy. Czasami nachodzi mnie ochota, aby dać wszystkiemu spokój. Uważam, że dla kolekcjonera takiego jak ja stanowi to coś w rodzaju wyzwania; jednak obcowanie z podobnymi rzeczami wymaga dużej wiedzy. Stary P. miał rację, twierdząc, że to samoistnie wpada w rezonans. Potem dźwięk stał się jeszcze wyraźniejszy. Przyznaję, iż kusi mnie, aby zajrzeć do środka, nie zważając na ich zakazy i ostrzeżenia. Zupełnie nie rozumiem, jak coś takiego jest zdolne do jakiegokolwiek oddziaływania po tylu latach. Przyłapuję się na tym, że myślę o nim coraz częściej i poważnie rozważam, czy nie powinienem złamać pieczęci i sprawdzić, co jest wewnątrz. Z wielu względów sytuacja jest denerwująca. Ilekroć na to patrzę, ogarnia mnie coś w rodzaju gorączki. Nie wiem, jak mam wyjaśnić to Marge. Dla niej to po prostu dekoracja i nic więcej. Czy powinienem jej powiedzieć? Mimo wszystko sprawa wygląda śmiesznie i może to tylko zapowiedź nadchodzącej starości”.
Podałem dziennik Annie, a ta, skończywszy czytać, powiedziała:
– A więc to dzban. Wiedział, co to jest, i martwił się z tego powodu. Martwił się już w roku 1959, a więc wiedział od momentu kupna.
– Skąd wiesz?
Wskazała dziennik długim, pomalowanym na czerwono paznokciem.
– „Stary P.” oznacza zapewne starego Persa. A popatrz tutaj: „nie zważając na ich zakazy i ostrzeżenia”. Kimkolwiek byli „oni”, chodzi tu oczywiście o ludzi, od których go kupił.
– No cóż – stwierdziłem z ociąganiem. – W tym miejscu zmuszony jestem przyznać ci rację.
– Jeszcze coś pasuje do naszej łamigłówki – dodała, ponownie wyciągając złożony fotostat. – Ten akapit o tym, jak to „Ali Baba mówił, że nie można patrzeć na to, co kryje się w jego wnętrzu”. Pokrywa się to z treścią ostrzeżeń otrzymanych przez Maksa Greavesa.
Odłożyłem dziennik na biurko. Na zewnątrz zmrok kładł się bladą poświatą na trawniki Winter Sails i zacierał widok na morze. Za pół godziny zrobi się zupełnie ciemno, a mnie nie uśmiechała się wizja sprawdzania Dzbana Dżinnów w nocy. Nie żebym się wystraszył czy coś w tym rodzaju, ale wolę spotykać duchy na moich warunkach: w świetle dnia i w trampkach na nogach.
– Myślę, że powinniśmy rzucić okiem na dzban – powiedziałem. – Zapewne moglibyśmy dowiedzieć się jeszcze czegoś tutaj, ale wydaje mi się, że Max Greaves wiedział niewiele więcej od nas.
Anna nie wyglądała na zachwyconą. Pojąłem, że ona rzeczywiście wierzy we wszystkie te historie o arabskich czarnoksiężnikach, ale nie miałem jakoś ochoty do żartów na ten temat. Są takie momenty, gdy śmiech zdradza twoje zdenerwowanie znacznie skuteczniej niż szczękające zęby.
– Są chętni na dzban dżinnu? – rzuciłem żartobliwie. Wziąłem klucz do gotyckiej wieżyczki i okręciłem go na palcu.
Anna skinęła głową.
– W porządku. Myślę, że to jedyna rzecz, jaką możemy zrobić. Lepiej idź pierwszy. Ja nie znam drogi.
Otworzyłem drzwi gabinetu.
– Byłem pewien, że poszukasz pretekstu, by skryć się za moimi plecami. Można by pomyśleć, że się boisz.
Spuściła głowę.
– Jeśli chcesz znać prawdę – oznajmiła – to tak właśnie jest.
Zapaliłem światło w korytarzu.
– To tylko dzban – zacząłem ją przekonywać. – Odrażający kawał porcelany. Nikt mnie nie przekona, że coś zamknięte w tej porcelanie przed dwoma tysiącami lat może komukolwiek zrobić krzywdę. Max Greaves był najprawdopodobniej chory i miewał halucynacje. Przypomnij sobie historię klątwy faraona. Przypuszczano wówczas, że ludzie ci musieli umrzeć, ponieważ ośmielili się otworzyć komorę grobową króla Tut. W końcu cała sprawa okazała się czczą gadaniną. Wierzę w duchową łączność pomiędzy żywymi ludźmi, ale nie próbuj mi wmówić, że garnek Ali Baby może zmusić człowieka do popełnienia samobójstwa. Przemyśl to sobie. Przecież to nie ma najmniejszego sensu.
Anna nie odpowiedziała. Cały czas trzymała się blisko mnie, gdy idąc długim, pozbawionym dywanu korytarzem, zbliżaliśmy się do zwróconego ku morzu skrzydła domu. Niektóre żarówki musiały być przepalone, gdyż posuwając się do przodu, natrafialiśmy od czasu do czasu na ponure plamy mroku. Po obu stronach rysowały się na ścianach kwadraty i prostokąty nieco mniej spłowiałej farby, wskazując miejsca, gdzie przedtem wisiały obrazy. Usuwano je najwyraźniej w pośpiechu, gdyż pogięte zardzewiałe haki nadal tkwiły w ścianie, a stary, kruchy gips wokół nich nosił ślady spękań. Korytarz był wilgotny i duszny. Poluzowałem czarny, pogrzebowy krawat i rozpiąłem kołnierzyk koszuli.
– Nigdy nie byłam w tak przerażającym domu – odezwała się Anna zdenerwowanym głosem. – Czy są tu jakieś duchy?
Przestraszona schwyciła mnie za ramię, gdyż z góry dobiegł naszych uszu chroboczący odgłos.
– Żadnych duchów – rozwiałem jej obawy. – Najwyżej parę szczurów.
Przy końcu korytarz rozdwajał się, przyjmując kształt litery T. Jedno ramię wiodło ku zwróconej w stronę lądu części domu i kończyło się oknem wychodzącym na główny podjazd oraz trawniki. Drugie natomiast, nie dłuższe niż piętnaście stóp, prowadziło wprost do gotyckiej wieżyczki. Na ścianie znajdował się włącznik, kiedy jednak pstryknąłem nim kilkakrotnie, stało się oczywiste, że żarówka jest przepalona.
– Czy to tu? – wyszeptała Anna. – To tamte drzwi?
Przystanąłem.
– Nie musisz szeptać – powiedziałem pełnym głosem. – Ali Baba jest bezpiecznie schowany w twoich książkach z bajkami.
A jednak ostatnie parę kroków zrobiłem bardzo ostrożnie. Gdy byłem już na miejscu, zatrzymałem się w milczeniu i uderzając kluczem w dłoń, z niepokojem zacząłem oglądać powzięte przez Maksa środki bezpieczeństwa.
Przez całą szerokość drzwi biegła ciężka żelazna sztaba, zamocowana w ościeżnicy solidnymi, stalowymi bolcami. Wszystkie szczeliny i pęknięcia na całym obwodzie drzwi zostały wypełnione brązowym woskiem, a oprócz tego co kilka cali widać było okazałą pieczęć z wystającymi spod niej brązowymi tasiemkami. Przyjrzawszy się bliżej pieczęciom, doszedłem do wniosku, że wykonano je według starych, arabskich wzorów. Były na nich arabskie napisy i wizerunki latającego konia bez głowy. Arabskie litery wydrapano nawet na żelaznej sztabie.
– Co o tym myślisz? – zapytałem Anny. – Żeby tam wejść, będziemy musieli posłużyć się łomem.
Podeszła do mnie i popatrzyła na pieczęcie. Bezdźwięcznie poruszała ustami, próbując odczytać treść napisów.
– To bardzo stary język – stwierdziła w końcu. – Jest tu coś o powstrzymywaniu wiatrów lub może duchów. Te dwa słowa są do siebie bardzo podobne.
– Myślisz, że chodzi o czary? Że ten pokój został zamknięty przy użyciu magicznych