Dżinn. Graham Masterton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dżinn - Graham Masterton страница 7
Rzuciłem szybkie spojrzenie na Annę, nasze oczy spotkały się. Zamierzałem właśnie coś powiedzieć, lecz Anna uciszyła mnie, przykładając palec do ust.
– To było w ostatni czwartek – podjęła Marjorie. – Obudziłam się w środku nocy i stwierdziłam, że Maksa nie ma w łóżku. Nie było w tym nic niezwykłego, zwłaszcza w ostatnich latach. Często chodził nocą po domu. Leżałam przez chwilę, nasłuchując. Chciałam sprawdzić, dokąd poszedł. Potem poczułam pragnienie, więc wstałam i przeszłam do łazienki, żeby napić się wody.
Głos Marjorie stał się tak cichy, że z trudem docierały do mnie jej słowa. Spuściła nisko głowę i niemal nie poruszając wargami, ciągnęła swą opowieść.
– Napełniałam akurat szklankę, gdy usłyszałam ludzi rozmawiających w kuchni na dole. Tak mi się przynajmniej zdawało. Ciekawiło mnie, kto to był. Jeden głos należał do Maksa, ale nie mam pojęcia, kim była druga osoba. Teraz myślę, że była to tylko gra mojej wyobraźni. Napiłam się i wracałam do łóżka, kiedy usłyszałam okropny krzyk. Nie potrafię powiedzieć, jak bardzo był przerażający. Zostałam zupełnie sparaliżowana przez strach. Nie mogłam się ruszyć. Ciągle słyszałam krzyk. Trwało to trzy, cztery minuty, a może nawet dłużej. W końcu zeszłam na dół. Nie wiem, skąd wzięłam na to odwagę, ale zeszłam. Ten głos przypominał mi Maksa, więc ogarnął mnie lęk, że coś mu się stało. – Przerwała na chwilę.
– Napij się – zaproponowałem. – Lepiej się poczujesz.
Potrząsnęła głową.
– Nie wolno mi pić. Boję się upić.
– Daj spokój, Marjorie. Mały łyczek ci nie zaszkodzi.
Ponownie potrząsnęła głową.
– Przecież wiesz, że to zakazane. Oni na to nie pozwalają.
– Kto nie pozwala? – zapytała Anna. – Co pani ma na myśli?
Dotknąłem ramienia Marjorie.
– Nie martw się. Powiedz nam, co zaszło, gdy znalazłaś się na dole.
Jej głos stał się niemal zupełnie niesłyszalny. Szeptała swą historię, a ja utkwiłem wzrok w pasemku siwych włosów na jej głowie.
– Zeszłam do hallu, ale go tam nie było. W salonie także. Tymczasem zrobiło się cicho, zupełnie cicho, a mnie ogarnęło przerażenie. Wtedy spostrzegłam zapalone w kuchni światło. Sączyło się wąską smugą spod drzwi. Bardzo wolno otworzyłam je i… – przerwała, trwając w bezruchu pełną minutę.
– Marjorie – zacząłem łagodnie. – Nie musisz…
Znowu zaczęła mówić szeptem:
– Z początku pomyślałam, że nic mu się nie stało. Nie wiem, dlaczego tak pomyślałam. Był odwrócony do mnie plecami i pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam, był tył jego głowy. Zaraz potem uświadomiłam sobie, co zrobił.
Umilkła znowu.
– Co? – zapytała Anna. – Co on zrobił?
Marjorie popatrzyła na nas. Po raz pierwszy tego dnia w oczach miała łzy, choć jej głos był niemal pozbawiony emocji. Nie wiem dlaczego, ale ta łagodność głosu sprawiała, że słowa tym bardziej przyprawiały o mdłości.
– Nie bardzo wiem, jak on to zrobił – powiedziała. – Wyciągnął z szuflady nóż do mięsa i odciął sobie twarz. Nos, policzki, nawet wargi. I zrobił to zupełnie sam.
Anna siedziała zszokowana, z otwartymi ustami.
– Przepraszam – rzuciła, opuszczając nas najszybciej, jak tylko mogła.
Co do mnie, to siedziałem, trzymając Marjorie za rękę i walcząc ze wszystkich sił, by utrzymać na miejscu buszujące w mym żołądku homary.
Rozdział 2
Gdy wróciliśmy do Winter Sails, większość gości już odjechała. Pozostała jedynie starsza dama, pochłonięta rozmową z ubraną w dziecięcy róż towarzyszką Marjorie o wystających zębach, oraz jakiś nafciarz z rumianym obliczem, który siedział z głową między kolanami (przyszedł z własną piersiówką). Oprócz tych dwojga dom był zupełnie pusty. Po gościach zostały tylko ślady opon, puste kieliszki i brudne popielniczki.
– Chyba napiję się herbaty – oznajmiła Marjorie, wprowadzając nas do salonu. – Zechcecie mi towarzyszyć?
Pokręciłem głową.
– Nie pijam herbaty. le działa na wyściółkę żołądka. Wiecie, w Chinach zmuszali eunuchów do picia setek filiżanek herbaty dziennie, a potem rozcinali im brzuchy i robili z żołądków piłki.
Anna mocno trąciła mnie łokciem w żebra.
– Przepraszam – powiedziałem. – To nie było w najlepszym guście.
– Nie przejmuj się, Harry – westchnęła Marjorie. – Im szybciej wrócę do normalności, tym lepiej. Przez wiele lat żyłam z Maksem z dala od świata. Byliśmy tacy odosobnieni. Zawsze nalegałam, by pozwolił mi robić zakupy osobiście, gdyż przynajmniej w ten sposób mogłam wydostać się z domu i spotkać normalnych ludzi. Panno Johnson, zechce pani podać nam herbatę.
Różowa dama uniosła głowę.
– W tej chwili, pani Greaves – odparła cicho.
– Jak długo tutaj jest? – zapytałem, gdy wyszła z pokoju. – Nie przypominam jej sobie.
– Trafiła tu z agencji – wyjaśniła Marjorie. – Jest bardzo cicha i bardzo dziwna, ale nie wiem, co bym bez niej zrobiła.
– Ona mi kogoś przypomina – wtrąciła Anna w zamyśleniu. – Nie mogę sobie jednak przypomnieć kogo.
– Jest bardzo skromna. Czasami zastanawiam się, czy jest szczęśliwa.
Siedzieliśmy na niewygodnych kanapach. Rumiany nafciarz mamrotał coś do siebie o Jezusie Chrystusie, a staruszka, która rozmawiała wcześniej z panną Johnson, bez końca grzebała w swojej torebce. Wyglądało więc na to, że na razie nie musimy się nimi zajmować.
– Ten dzban – zacząłem, zapalając papierosa. – Czy pamiętasz, gdzie Max go znalazł?
Marjorie potrząsnęła głową.
– Nie zabierał mnie na każdą wyprawę. Sądzę, że kupił go w Persji od jakiegoś handlarza. Zazwyczaj wszystko pakował w skrzynie i wysyłał do Stanów Zjednoczonych, a ja musiałam odbierać nadchodzące z Arabii tajemnicze pakunki. Gdy działo się to podczas jego nieobecności, składałam je w jednym miejscu. Nigdy niczego nie otwierałam. Prawdę mówiąc, arabskie antyki nigdy mnie szczególnie nie fascynowały.
– Czy pani świętej