Dżinn. Graham Masterton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dżinn - Graham Masterton страница 5
Przytaknąłem.
– No pewnie. Chodzi ci o ten, który przywiózł kiedyś z Arabii, taki z niebieskimi kwiatkami i końmi? Jasne, że pamiętam. W dzieciństwie był jedną z moich ulubionych rzeczy.
– No więc – zaczęła Marjorie ostrożnie – było coś, o czym nikt z nas nie wiedział. To znaczy, Max wiedział, ale powiedział mi dopiero pod koniec. Ten dzban… był jakiś dziwny.
– Jak to dziwny? Masz na myśli, że to rzadki okaz?
– Nie, nie – zaprotestowała. – Miał dziwne właściwości. Czasami śpiewał. To znaczy, wydawał odgłosy przypominające śpiew. Nigdy tego nie słyszałam, ale Max twierdził, że słyszał. Działo się to najczęściej w nocy. Kiedyś wszedł do swego gabinetu o drugiej lub trzeciej nad ranem i dzban śpiewał.
Ściągnąłem brwi.
– Śpiewał? Co śpiewał?
Marjorie potrząsnęła głową.
– To nie była jakaś wyraźna melodia lub coś w tym rodzaju. W każdym razie z dzbana wydobywał się dźwięk, tak przynajmniej utrzymywał Max. Potem jeszcze parę razy zachodził w nocy na górę i słyszał ten śpiew.
– Sądzę, że było to jakieś zjawisko naturalne. Wiesz, mógł to być nawet wiatr prześlizgujący się ponad otworem dzbana.
– Nie – powiedziała twardo Marjorie. – Max wspominał, że zastanawiał się nad tym, i przeniósł dzban. Śpiewał w dalszym ciągu. Poza tym, jak pamiętasz, szyjka dzbana była zapieczętowana woskiem, więc nie mogła być źródłem hałasu.
Zastanawiałem się przez chwilę, paląc papierosa.
– Może coś znajdowało się w środku, na przykład jakieś przyprawy, i wydzielany przez nie gaz wydobywał się spod pieczęci?
– Dlaczego zatem działo się to tylko w nocy? – zapytała Marjorie. – Dlaczego nie śpiewał przez cały czas?
– Ponieważ w nocy powietrze jest chłodniejsze – wyjaśnił Albert Einstein Drugi. – Ciśnienie wewnątrz dzbana stawało się wówczas względnie większe i gazy miały dostateczną energię, by przecisnąć się na zewnątrz.
Marjorie wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, Harry. Wiem tylko tyle, że Max robił się coraz dziwniejszy. Był nerwowy, zmartwiony, często uskarżał się na ból głowy i dolegliwości żołądkowe. Mnóstwo czasu spędzał w gabinecie. Tłumaczył mi, że pisze wspomnienia, nigdy jednak nie znalazłam żadnych notatek, a on sam również niczego mi nie pokazywał. Często go o to pytałam, ale on odpowiadał, że zanim zabierze się do pisania, musi przeprowadzić wiele badań. Bardzo się o niego martwiłam. Próbowałam nakłonić go do odwiedzenia lekarza, on jednak powtarzał, że choroba minie.
Obserwowałem tańczący w oddali pośród pian dwumasztowy jacht. Z góry dobiegał warkot samolotu kołującego ponad lotniskiem w Hyannis.
– A co się stało z obrazami? – zadałem kolejne pytanie. – Dlaczego pozdejmował je wszystkie?
– Nie wiem. Powiedział, że musi. Powiedział, iż byłoby wielkim błędem pozostawić w domu jakikolwiek portret lub fotografię. Powynosił również wszystkie książki, na wypadek gdyby znajdowały się w nich jakieś ilustracje. Podobny los spotkał naszą tapicerkę.
Wyrzuciłem niedopałek.
– Brzmi to rzeczywiście dziwnie. Po co to robił?
– Max mówił, że na tych meblach są wizerunki ludzi, więc nie mogliśmy pozostawić ich w domu. Nie mogliśmy mieć jakichkolwiek portretów. Przeglądał nawet artykuły spożywcze, aby sprawdzić, czy na którymś opakowaniu nie ma przypadkiem obrazu ludzkiej twarzy, a gdy na takie natrafił, zrywał nalepkę i natychmiast ją palił.
– Marjorie – stwierdziłem. – To naprawdę wygląda tak, jak gdyby Max był… no cóż.
– Wiem – odparła po prostu. – Dlatego właśnie nie chciałam nikomu mówić, co się dzieje. I tak nikt go nie lubił przez ostatnie lata. Ciężko było z nim wytrzymać. Ciągle się irytował i zrzędził, łatwo tracił panowanie nad sobą. Znosiłam to przez sześć lub siedem lat, Harry, i nie mogę zaprzeczyć, że niemal się cieszę z jego odejścia.
– Hmm – mruknąłem. – Rozumiem.
Marjorie potrząsnęła głową.
– A ja nie. Cały czas zajmował się tym przeklętym dzbanem. Wyrażał się o nim jak o honorowym gościu, któremu nie wolno przeszkadzać. Zawsze mu powtarzałam, aby się go pozbył, on jednak mówił, że nie może. Kiedy zagroziłam, że go zniszczę, Max omal nie oszalał ze złości. Na koniec zamknął go w wieżyczce.
Odwróciłem głowę i przyjrzałem się gotyckiej wieżyczce wznoszącej się nad zwróconą ku oceanowi częścią domu. Jej okna były ciemne i puste, ponad spiczastym dachem zaś monotonnie poskrzypywała blaszana chorągiewka.
– Chcesz powiedzieć, że on nadal tam jest?
Marjorie potakująco skinęła głową.
– Max zapieczętował drzwi. Kiedyś chodziłam tam szyć. Wiesz, jaki piękny roztacza się stamtąd widok. On jednak obstawał, aby zamknąć dzban w środku, a gdy to już się stało, nie pozwalał mi się zbliżać. Wiem, że brzmi to absurdalnie, i czasami sama myślałam, że kompletnie zwariował, ale w innych sprawach zachowywał się zupełnie normalnie. Z jakichś powodów dzban go martwił i to tak bardzo, że postanowił go zamknąć.
Podrapałem się po głowie.
– Chciałbym go zobaczyć.
Marjorie natychmiast chwyciła mnie za rękę. Zrobiła się bardzo blada, aż niemal zacząłem żałować, że poruszyłem ten temat.
– Och, nie. Nie wolno ci tego robić. Proszę cię, Harry. Max powiedział wyraźnie, żeby nie dotykać dzbana. Mieliśmy spalić dom i nie zbliżać się do niego.
– Spalić dom? Ależ, Marjorie, cała sprawa z minuty na minutę staje się coraz bardziej zwariowana! Według mnie najlepiej będzie, jeśli przyjrzymy się staremu dzbanowi Maksa i stwierdzimy, czym staruszek się tak przejmował. Może w środku są zarażone stare ubrania lub coś w tym rodzaju, a Max obawiał się, że wszyscy zapadniemy na jakąś arabską zarazę? Na litość boską, chyba nie boisz się dzbana?
– Max się bał.
Parsknąłem.
– Wiem, Marjorie, ale ja się nie boję. Poza tym nie sądzę, aby w zgodzie z mądrością Wschodu było podpalanie własnego dobytku z powodu jakiegoś starożytnego garnka, pełnego zapewne konserwowanych fig.
W tym momencie nadeszła przez nie strzyżony trawnik Anna. Jej woal trzepotał w podmuchach łagodnej bryzy.
– Kto to? – spytała Marjorie. – To twoja przyjaciółka?
– Świeżo