Dżinn. Graham Masterton

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dżinn - Graham Masterton страница 6

Автор:
Серия:
Издательство:
Dżinn - Graham Masterton horror

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Obiecałem zabrać Annę na lunch do Plymouth – wyjaśniłem. – Chcę, żeby spróbowała pieczonych ogonów z homara.

      – Tak, są bardzo smaczne – zgodziła się Marjorie. – Dawno nie byłam w Plymouth.

      – Proszę jechać z nami – zaproponowała Anna. – Jestem pewna, że Harry zechce potraktować babcię nie gorzej niż zupełnie obcą osobę, czyli mnie.

      Popatrzyłem na nią. Wyglądała niezwykle atrakcyjnie, ale w tym momencie gotów byłem jej przyłożyć. Nic tak nie mogło zaszkodzić moim uwodzicielskim talentom jak niespokojna obecność Marjorie Greaves, opowiadającej o dzbanach, portretach i etykietach na żywności. Moje marzenia o przyjemnym, pełnym ciepła lunchu w Plymouth, poprzedzonym krótką przejażdżką na plażę i baraszkowaniem na piasku, zaczęły się szybko rozwiewać. Patrząc na tę piękną, obramowaną ciemnymi włosami twarz, lisie oczy i czerwone wargi, przywołałem na usta swój najkwaśniejszy uśmiech. Uśmiech, który prowokująco posłała mi w odpowiedzi, był, jak się zdaje, jeszcze kwaśniejszy.

      Gdy wróciliśmy do domu, większość pogrzebowych gości zbierała się już do wyjścia, musieliśmy więc poczekać, aż Marjorie ich pożegna i przyjmie kondolencje. Słońce zrobiło się chyba jeszcze gorętsze, zacząłem powoli topnieć pod moim czarnym garniturem. Zanim byliśmy gotowi do wyjazdu, stałem się lżejszy o dobre pięć funtów.

      Plymouth była jedną z tych zacisznych, eleganckich restauracji, jakie znaleźć można w niewielkim, dobrze utrzymanym Cape Cod. Po drugiej stronie ulicy znajdował się pamiętający czasy kolonialne kościół ze złoconym zegarem, otoczony schludną zielenią, która wyglądała tak, jakby przystrzyżono ją nożyczkami do paznokci. Pod rozłożystym kasztanem przycupnęła restauracja Plymouth i właśnie w jej wnętrzu zasiedliśmy przy stole z ciemnego dębu, spoglądając na świat poprzez osiemnastowieczne okna. Natychmiast staliśmy się obiektem zainteresowania gadatliwej starszej pani w wiejskim fartuchu, której wyjątkowo łatwo udało się zasypać nasze kolana krakersami.

      Anna i ja zamówiliśmy ogony homara. Zaraz potem wyszedłem na ulicę, by kupić do nich butelkę chablis. Natychmiast uderzył mnie skwar popołudnia. Pod najbliższym drzewem leżał czarno-biały pies z wywieszonym jęzorem, nieco dalej rozwalił się na siedzeniu swego wozu miejscowy policjant. Miał zamknięte oczy i zsuniętą na czoło czapkę.

      Gdy wróciłem do stolika, przekonałem się, że Anna i Marjorie rozmawiają o dziwacznym dzbanie Maksa. Marjorie opowiadała właśnie, jak to dzban został zamknięty w wieżyczce, a Anna słuchała jej z najwyższą uwagą.

      – O Boże – jęknąłem. – Znowu do tego wracamy? Szczerze mówiąc, Marjorie, byłoby dla ciebie lepiej, gdybyś wyrzuciła ten przeklęty garnek i zapomniała o całej sprawie.

      Anna wyglądała na obrażoną.

      – Według mnie to jest interesujące – powiedziała. – Może to jakiś czarodziejski dzban?

      Odkorkowałem butelkę wina i napełniłem kieliszki.

      – Jasne, a oto czarodziejski afrodyzjak.

      Anna skosztowała wina.

      – Nie wydaje mi się. Ile to kosztowało? Siedemdziesiąt pięć centów za butelkę?

      Spojrzałem na nalepkę.

      – Musisz wiedzieć, że jest to oryginalne, stupięcioprocentowe francuskie chablis z Milwaukee, stan Wisconsin. Wypij dwadzieścia butelek, a docenisz jego wartość.

      Przybył nasz posiłek. Ogony homara były jak zwykle soczyste, tłuste, a sałata chrupiąca i świeża. Marjorie walczyła z sałatką z wiejskiego sera. Szło jej to opornie, ale pomyślałem sobie, że ostatecznie nie co dzień grzebie się własnego męża, niezależnie od tego, czy był to łajdak czy też nie. Przez chwilę jedliśmy w milczeniu.

      – Wiecie co? – odezwała się Anna. – Sądzę, że powinniśmy zbadać ten dzban.

      – Tak właśnie mówiłem – wpadłem jej w słowo. – Jestem przekonany, że mamy tu do czynienia ze zjawiskiem naturalnym. Niemal na wszystko, co pachnie okultyzmem, można znaleźć racjonalne wyjaśnienie.

      – Nie zgadzam się z tobą – zaprotestowała Anna. – Według mnie to rzecz magiczna. Przede wszystkim jednak powinniśmy to sobie obejrzeć.

      Marjorie nie wyglądała na szczególnie zachwyconą tym pomysłem.

      – Max mówił, żeby go nie dotykać – przypomniała mi. – Nie staram się oszukać cię, Harry. Martwił się tym dzbanem bardziej niż czymkolwiek innym w całym swoim życiu.

      – Tego właśnie nie rozumiem – powiedziałem. – Max był zawsze taki praktyczny. Dlaczego tak bardzo się tym przejmował?

      – Może z powodu czarnej magii – podsunęła Anna. – Arabowie byli w swoim czasie wielkimi czarownikami.

      Dolałem wina. Marjorie nawet nie tknęła swego kieliszka. Gdybym znalazł się w jej sytuacji, zdążyłbym już do tej pory zalać się w trupa. Ona jednak zawsze była spokojną, rozsądną kobietą. Siedziała pochylona nad napoczętą sałatką i bardzo przypominała mi łagodnego skorupiaka, który znalazłszy się na lunchu w rybnej restauracji, usiłuje dyskretnie coś zjeść, zanim współbiesiadnicy spostrzegą go i pochłoną wraz z porcją.

      – Całkiem serio uważam, że należy obejrzeć ten dzban – stwierdziłem. – W żadnym wypadku nie wolno ci podpalać domu. To wbrew przepisom przeciwpożarowym.

      – Max bardzo nalegał – odrzekła z niepokojem w głosie.

      – Wiem, że Max nalegał, ale Max jest… no cóż, Maksa już nie ma wśród nas. Bardzo trudno nalegać na cokolwiek z Restful Lawns.

      – Myślę, że Harry ma rację, pani Greaves – poparła mnie Anna. – Nie może pani pozwolić, aby cała ta sytuacja tak panią przytłaczała. Może pani mąż miał rację i z dzbanem wiąże się coś dziwnego. Powinna pani wiedzieć, co to takiego.

      – Nie wiem. Po prostu nie wiem, co robić.

      – Proszę zostawić to nam – uspokoiła ją Anna. – Wieczorem wejdziemy z Harrym na wieżę i zbadamy ten dzban. Jeśli pani zechce, zabierzemy go stamtąd i sprzedamy w pani imieniu, prawda, Harry?

      – Co? A tak, tak. Uważam, że nie ma sensu przejmować się paskudnym, starym garnkiem. Moim zdaniem Max to wszystko sobie wymyślił. Może był przepracowany.

      – Był na emeryturze – rzuciła krótko Marjorie.

      – No właśnie – nie dawałem za wygraną. – Wielu aktywnych mężczyzn, znalazłszy się na emeryturze, czuje się niechcianymi i bezużytecznymi. Może stworzył tę historię z dzbanem, aby zająć się czymś ważnym. Cierpiał z powodu stresu, to wszystko.

      Marjorie była bardzo blada. Otarła usta lnianą serwetką, po czym starannie złożyła ją na stole.

      – Sądzę, że powinnam wam o czymś powiedzieć – odezwała się po chwili.

      – Jasne. Wszystko, co zechcesz. Postaramy się zrozumieć.

      – Nie

Скачать книгу