Imperium chmur. Jacek Dukaj

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Imperium chmur - Jacek Dukaj страница 11

Imperium chmur - Jacek Dukaj

Скачать книгу

ręka w rękę. „Tutaj!” „Idę!” Jedno woła, drugie odpowiada. Jedno przyzywa, drugie przychodzi.

      Bliżej, dalej. Z przodu, z boku, za tobą, przed tobą.

      Wynurzają się z lasu, i tylko wspomnienie tonu głosu, krótkiej melodii któregoś okrzyku, wolniejszego-szybszego wdechu-wydechu – tylko to brzmi między nimi.

      W Dolinach – w Bramie Mgieł, przy posiłku albo w podziemnych szybach i kawernach huty, albo pod siatkami bambusowych rusztowań, albo w bibliotece Ducha – spotykają się w obecności doktora O Ho Kyi, nie spotykają się z sobą.

      Kiyoko, obróciwszy głowę na niższe ramię, zza zasłony rozpuszczonych włosów, prawie bezgłośnie: „Tutaj”.

      Ezaw, przechodząc mimo, w zezie roztargnionego spojrzenia, zasapany: „Idę”.

      Minął miesiąc od jego piętnastych urodzin i pewnego dnia porucznik pozostawił katanę tetsu tamasi w rękach Ezawa. Niczego nie ogłaszał; po prostu po raz pierwszy nie zabrał mu jej po treningu.

      Ezaw odwiązał sznur z nadgarstka, wciągnął powietrze i wypuścił miecz z dłoni. Dobrze wyważona katana tetsu tamasi zawisła w powietrzu.

      „Miecz nie potrzebuje szermierza”.

      I nie ćwiczył już więcej. Schował katanę w swoim kufrze, pod koszulami.

      Kiyoko siedzi na werandzie Bramy Mgieł. Pan O Ho Kyi lubi tu przysiąść w Godzinie Psa i wypalić papierosa. Po domkniętym dniu pracy, po kolacji i kieliszku likieru wysączonym z dyrektorem Ishodą. Kiyoko zalega obok cichym cieniem. Ezaw drzemie nad książką. Ciemnieje; Ezaw odkłada książkę albo książka sama wypada mu z ręki.

      Z szumiących sennie gór schodzi wiatr. Świat przepływa między wydechem i wdechem.

      Ezaw otwiera oczy i wciąga powietrze. Wciąga siebie.

      Siedzą na niskiej ławie pod gasnącym tsuri-dōrō.

      Nie ma Kiyoko. Nie ma Ezawa. Nie ma granicy.

      Na gwiezdniejącym niebie kolebią się na łańcuchowych smyczach wielkie płachty metalu.

      Miauczy fonograf.

      Czerwony żar papierosa gaikokujina, oko przyszłych wspomnień.

      Tutaj.

      Idę.

      Tutaj.

      W najczystszych zwierciadłach serc – nicość odbija nicość.

      Wszystkie te strachy i cuda chowamy na poddaszu dzieciństwa. Wszystkie te dni i noce przeżyte jak zmyślone. Zapomniane w ciemnych kątach, nadpsute, dziwne, należące do kogoś innego. Nie my się nimi bawiliśmy, nie w naszych głowach brzęczały.

      Na poddaszu Kiyoko jest akurat tyle miejsca, by wstała wyprostowana, umyła się, ubrała. Jedno tatami snu, jedno tatami kimono, jedno tatami pędzla i atramentu.

      Duże kwadratowe okno-świetlik w ukośnym dachu Bramy Mgieł to jedyny luksus pokoiku. Kiyoko otwiera je na oścież, gdy tylko nie pada deszcz i gdy mróz nie szturmuje murowanych ścian Bramy Mgieł.

      Każdego dnia Kiyoko jest budzona przez złocisty wylew słońca ponad włochatymi grzbietami gór.

      Na Godzinę Smoka rozbrzmiewają bębny wzywające robotników do kopalń i huty i stoczni.

      Śniadanie; obiad; kolacja. Europejskie ubiory, europejskie twarze, europejskie maniery i potrawy. Niemiecki, francuski, angielski.

      Każdego dnia Kiyoko wędruje cień w cień za doktorem O Ho Kyi, spisując rozmowy i czyny.

      W podziemnych halach machin eksperymentalnych.

      Między fontannami płynnego metalu rwącego z pieców pionowymi strugami wzwyż, pod półprzepalone powały kawern.

      W rozblaskach dzikich łuków elektrycznych, tatuujących niebieskimi skrami nagą skórę robotników Aynu.

      Każdego dnia przed snem Kiyoko przepisuje prywatne sokki na publiczne kanji. Pod Księżycem i gwiazdami migoczącymi w zamkniętym oknie, klęcząc między lampą naftową i lampą.

      Każdego dnia po śniadaniu odczytuje gaikokujinowi myśli, słowa, odkrycia dnia poprzedniego. Każdego ostatniego dnia miesiąca przychodzą do niej urzędnicy Ministerstwa Wojny i zabierają jej odręczne kopie codziennych zapisów.

      A gdy wicher dmie ponad korytami unkai, nefrytowo-seledynowe płyty metalu śpiewają i wyją i gwiżdżą i lamentują nad Dolinami niczym chór zrozpaczonych yōkai.

      A gdy zbierają się nad Dolinami wyziewy opiłków i piaskowych drobin tetsu tamasi, niski spływ unkai miesza się z nimi i rzeki żelaznych chmur prą wąwozami Hokkaidō, dziurawiąc liście i źdźbła, nacinając skórę zwierząt, opancerzając kwiaty i pajęczyny.

      Wszystkie te strachy i cuda.

      Nadpsute. Kogo innego. Nie my, nie w naszych.

      Co myślała? Czego pragnęła? Do czego zmierzała?

      Co myślała. Co robi Kiyoko, kiedy Kiyoko myśli? Kiyoko czyta kształty znaczeń, jakie wykwitają w jej głowie.

      Kto je tam zasiał? Kto pisze w głowie Kiyoko?

      Nie Kiyoko. Myśli Kiyoko nie są autorstwa Kiyoko. Kiyoko je tylko myśli, Kiyoko ich nie powołuje.

      Czy inni ludzie znają początek swych myśli? Czy pamiętają, jak się pisali? Czy również jedynie się myślą?

      Jak zapytać o podobne intymności? To nieprzyzwoite.

      Żyjemy się osobno. Myślimy się osobno. Kto nas pisze – ani podejrzewamy.

      A jeśli podejrzewaliśmy – zapominamy. W ciemnych kątach. Na poddaszu dzieciństwa. Zapomnieliśmy.

      Dziecko koślawa kukiełka ślepych zachwytów, las, wioska, góry, doliny, zwierzęta, cudzoziemcy, kami, bogowie, cuda, strachy.

      Z wielkiej odległości, z wielkiego zapomnienia z trudem rozpoznajemy się w bezcelowych żywotach pustych lalek.

      Kiyoko spędzi na tym poddaszu dziesięć lat. Aż zetrą się półmilionowe armie, Niebo spadnie na Zakazane Miasto i O Ho Kyi obrócą się przeciwko sobie i cesarzowi.

      pancernik motyl

      wyżej

      wyżej

      wyżej

      och!

      Słońce łzawi rdzą

      .

      .

      雲

      海

      .

      Kobiety,

Скачать книгу