Imperium chmur. Jacek Dukaj

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Imperium chmur - Jacek Dukaj страница 12

Imperium chmur - Jacek Dukaj

Скачать книгу

o!, kobiety dowiadują się o miłości z gazet”. Pani Aka czyta na głos przekłady europejskich romansów drukowane w odcinkach w „Miyako No Hana”. Wszyscy wiedzą, że to także jest propaganda narodowej modernizacji; wiedzą i czytają.

      „Kochanek dla każdej damy! I już jesteśmy Europą”. Doktor Aka nie potrafi się powstrzymać od dobrotliwie kąśliwych komentarzy.

      Kiyoko nigdy nie zapytała, czy ich małżeństwo wynikło właśnie z zapatrzenia w zamorskie fikcje miłości romantycznej. Czy też dopiero po zaaranżowaniu go przez rodziny, dopiero pod wpływem doktora pani Aka uwierzyła w love. Może już w Akademii Atomi nauczyła się marzyć i śnić po europejsku. Może spotkali się sami, mężczyzna i kobieta, zupełnym przypadkiem, na ulicy, na salonach, na tańcach, wcale nie przez rodziny czy swatki. Może.

      „Z panem Aigo”.

      Kiyoko się budzi. Rozmawiali o małżeństwie matki Kiyoko.

      „Z panem Aigo?” „Minął już przyzwoity czas od śmierci jego żony”.

      Kiyoko się budzi. Unosi wzrok na panią Aka.

      Jesienny wieczór po ciepłym deszczu. Dłonie kobiet na czarkach herbaty.

      Pozwalają milczeniu spokojnie skapywać między zdaniami. Z twarzami zwróconymi lekko w bok. Z uśmiechami – w głąb.

      „Nie dlatego zamieszkałaś w Dolinie za Chmurami? Gdy pan Aigo wziął ją na utrzymankę. Wiedziałaś. Opłacał służącą, wynajął od pana Żaby dom nad wodospadem. W wiosce wiedzieli. Nie dlatego nie wracałaś do Ōkamu? Kiyoko, Kiyoko”.

      Kiyoko się obudziła. Patrzy na doktora Aka. Doktor Aka przewrócił stronicę gazety. Doktor myśli o pieniądzach, o karierze, o władzy – żółte od tytoniu palce pocierają krawędź papieru.

      Lata temu – ta sama to weranda? inny to dom? Kiyoko widzi teraz, jak bardzo doktor Aka rozbudował swoją posiadłość na zboczu wulkanu, niby tymczasowe miejsce wygnania. Połączone i przemieszane architektury sanka, machiya i honmune-zukuri otaczają podwórze, otwarte na rzeźbioną bramę oraz ogródek z małym stawem. W posiadłości mieszka dwunastu służących, nie licząc nianiek córeczki i synka państwa Aka oraz sekretarza doktora Aka. Doktor nie uczy już cudzych dzieci. Często nocują u niego generałowie, ministrowie, przedsiębiorcy. Opowieści Kiyoko z Dolin słucha z uprzejmym roztargnieniem. Kiyoko widzi teraz rogowe oprawki jego okularów i nie potrafi sobie przypomnieć, ile lat temu zamienił na nie tanie oprawki druciane.

      „Nie zaprosili cię?” „Nie wiem, czy bym poszła”.

      Słodka hojicha nie gasi pragnienia. Herbata do picia, herbata do zamyślenia.

      Zamiast udać się wykutą w górze ścieżką z powrotem do Trzech Dolin, Kiyoko schodzi do Ōkamu.

      Jest jeszcze widno. Dziwi się, że dzieci z pól północnych jej nie rozpoznały. Czy to przez ciemnogranatowe kimono Nieba ze Słońcem-Chryzantemą? Chiński warkocz schodkowy? Słomiany ajirogasa?

      W domu wuja Masa nie zastaje nikogo. Na nowym kotatsu grzeje się garnek zupy. Młode koty przypatrują się Kiyoko z dziecinnym zdumieniem.

      Na schodach domu braci Ryuko jednoręki starzec czyści drewniane chodaki. „Sakurako?” W odpowiedzi uśmiecha się do Kiyoko uśmiechem szczęśliwego idioty. „O, Sakurako w Hakodate, jeszcze do pierwszych śniegów, w Hakodate jest Sakurako”.

      Kiyoko rozważa, czy udać się do posiadłości pana Aigo. A może wprost nad wodospad.

      Ktoś w świniarni gra na trzcinowym flecie dworską balladę.

      Na mostku północnym Kiyoko mija się z drobnym chudzielcem w garniturze urzędnika niskiej rangi. Minąwszy się, oboje spoglądają przez lewe ramię. Kiyoko. Hibiki.

      „Nie”. „Poznałem”. „Cię”. Jeden oddech.

      Siedzą nad rzeką, gdy tężeje zmierzch.

      „Na drugim roku w Szkole Administracji i Postępu”. „Siedem? Osiem? Osiem lat dla gaikokujina w Dolinie”. „Kiedyś próbowaliśmy cię śledzić”. „Och”. „Poszliśmy za tobą przez Pijany Księżyc. Dokąd chodzi Kiyoko, co robi Kiyoko, gdzie sypia Kiyoko”. „Ach! Tajemnice!” „Tajemnice. Złapali nas żołnierze w lesie. Takumi się szarpał. Oberwane ucho, złamany nos”. „Oj”.

      Nie ma Księżyca w falach cichej rzeczki. Drobne dłonie Hibiki mną czapkę kadeta. Kiyoko ułożyła sobie na kolanach okrągły kapelusz.

      „A ty zawsze szczęśliwa”. „Jesteśmy ułaskawieni, Hibiki”. „Prawie jak sieroty. Sieroty cesarza”. „To nie był zły świat. Pamiętasz, jak łowiliśmy gwiazdy na wędki z makaronu soba?”

      Ryba, plusk, cisza.

      „Zobacz”.

      Nie ma Księżyca.

      „Ale wracasz tu”. „Dostajemy wolne. Dokąd mam wracać?”

      Kiyoko powstrzymuje się od spojrzenia w kierunku nagłego pijackiego okrzyku; mógł to wujek Masayoshi krzyczeć. Dokąd mam wracać. Nie poznały jej dzieci, nie poznały jej koty. Ōkamu ani nie jest jej wioską rodzinną, ani miejscem, do którego może powracać. Wyprowadziła się, nie wyprowadziwszy się. Dorosła, nie dorastając. Żyje, jakby nadal płynęła w chmurach.

      „Chodź, pokażę ci”. „Co?” „Tajemnice”.

      Hibiki musi jeszcze zajść do siebie, zostawić bagaż podróżny. Wyprawiają się, gdy zasnął świat i zasnęli ludzie.

      Świeża wilgoć na kamiennych stopniach wymusza ceremonialną ostrożność kroku, Kiyoko także zwalnia. Mogłaby nazwać poszczególne drzewa w lesie imionami członków rodziny, jak Masa swoje blizny na twarzy. Ile razy chodziła tędy samotnie. Ile razy w nocy.

      Wychodzą na ostatnią przełęcz w Godzinie Tygrysa, co o tej porze roku oznacza prawie szóstą po północy. Nie ma unkai. I Kiyoko widzi, w jednym spojrzeniu z Hibiki:

      Bambusowe kielichy rusztowań Stoczni, na kilkanaście jardów wysokie, na kilkadziesiąt rozłożyste, w których kołyszą się zielone skorupy okrętów tetsu tamasi. Trzy okręty już zwiatrowane, wiszące wyżej na kotwicach latawcowych. Spod ich chropowatych pancerzy wyrastają kartaczownice Gatlinga, kandelabry wyrzutni bombowych pruskiego patentu, szypuły lornet celujących. Kolor Cesarskiej Marynarki Nieba to głęboki błękit, i taka farba kryje naturalny jadeitowy odcień tetsu tamasi. Godło Cesarskiej Marynarki Nieba to złota chryzantema w okręgu Słońca, i taki znak pieczętuje brzuchy, boki, bandery okrętów, chorągwie Dolin, dachy budynków stoczni, ściany koszar. Przed koszarami rozpoczyna się poranna musztra, szeregi półnagich marynarzy Nieba wykonują hipnotycznie rytmiczną gimnastykę. Z podziemnych hut i kuźni wyciekają w świt strugi opiłków i żelaznego dymu. Ze składu za stygnącą lokomotywą pajęcze ramiona dźwigów przeładunkowych unoszą silniki spalinowe systemu Diesla i opatulone białymi płótnami rotory aeroplanowe. Ostrze Uchybnego Miecza w zenicie przecina poziome promienie Słońca.

      „Nie pozwolą mi”. Albowiem wspina się już ku nim wartownik z karabinem na ramieniu.

      Kiyoko zdejmuje kapelusz. „Jesteśmy ułaskawieni, Hibiki”.

      Wartownik

Скачать книгу