Szaniec. Agnieszka Jeż
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Szaniec - Agnieszka Jeż страница 8
– Podczas snu drzwi miał zamknięte. Żeby tu wejść, trzeba mieć kartę, więc… – powiedziała Wiera.
– Więc wejść mógłby tylko ten, kto ma kartę. – Cała czwórka, jak na komendę, zerknęła w stronę korytarza, gdzie czekał Kowal.
– Jest też wariant, że ksiądz kogoś wpuścił dobrowolnie, ale wtedy by się chyba nie dał kłuć… – zastanowił się Kosoń. – Nie ma śladów szarpaniny, więc jednak albo się zgodził na ten zastrzyk, albo ktoś go zrobił tak szybko, że nie zdążył zareagować. No nic, dokończcie swoje, a potem ciało zabieramy, pokój zamykamy. Istnieje całkiem spore prawdopodobieństwo, że twoja prośba została wysłuchana. – Popatrzył na Wierę. – Warto wierzyć w nadzieję.
***
– Dobrze… – Kosoń zwrócił się do Kowala. – My tu sobie popracujemy w tym pokoju, pojawi się więcej samochodów na podwórku…
Kowal zrobił się blady.
– Ale dlaczego? Czy?…
– Na razie to wszystko hipotezy. – Kosoń przemawiał do niego łagodnie, jak do dziecka. Wiera zauważyła jednak, że komisarz jest bardziej ożywiony niż zwykle. „Jemu też się już pewnie przejadły te wszystkie nudne, powtarzalne sprawy”, pomyślała. „Nawet melancholicy mają limit na nudę”. – Coś trzeba zrobić z pozostałymi gośćmi, bo niedługo podniosą bunt. W sumie dziwne, że jeszcze się nie znarowili.
– Nie, bo jak już mówiłem, tu są trochę inne zasady. Oni są przyzwyczajeni. – Kowal patrzył to na nich, to zerkał w stronę pokoju numer siedem.
– Do zamykania też? Ciekawe. To by był dobry patent na wakacje dla rodzin z dziećmi. – Kosoń się uśmiechnął.
– Nie, nie – zaprzeczył gwałtownie Kowal. – Żadnych dzieci, sami pełnoletni, zgody…
– Podpisane, wiemy. – Kosoń wciąż się uśmiechał. – Czy w takim razie mogą jeszcze przez jakiś kwadrans zostać w tej jadalni?
– Mogą – potwierdził ochoczo Kowal. – Pomyślałem sobie nawet, żeby teraz po prostu podać im jedzenie, bo akurat pora obiadu. To będzie z pół godziny trwało.
– Bardzo dobrze. Skoro nie wiedzą, to na razie proszę nic im nie mówić – ani o śmierci Hryciuka, ani o wizycie policji. I proszę potraktować tę prośbę serio. Czy okna jadalni wychodzą na podjazd, gdzie zaparkowaliśmy?
– Nie, jadalnia jest na końcu korytarza, w takiej jakby elce, to znaczy tam jest dobudówka, z ładnym widokiem na las.
– Bardzo dobrze. To niech pan to załatwi i wróci do nas. Im szybciej, tym lepiej. Musimy jeszcze porozmawiać. A potem porozmawiamy z gośćmi.
Kowal przez chwilę na nich popatrzył, a potem poszedł w głąb korytarza. Sztywnym krokiem, jak ktoś, kto wie, że jest obserwowany. I rzeczywiście, był. Wiera i Kosoń odprowadzili go wzrokiem do zakrętu, za którym zniknął.
– No i co myślisz? – zapytał Kosoń.
– O nim? – odpowiedziała pytaniem Wiera.
– O nim, o Hryciuku, o tym miejscu.
– Dziwne to wszystko. Gdyby nie to, że ten Hryciuk to ksiądz, tobym obstawiała coś hardcore’owego. Zamykanie w pokojach, karty magnetyczne, cisza, tajemnica – jak w jakiejś sekcie. Albo w escape roomie. Albo jakieś gierki, takie erotyczne.
– Właściwie fakt, że denat jest księdzem, niczego z tego zestawu nie wyklucza – zauważył spokojnie Kosoń.
– No nie, po prostu… – „Właściwie co: po prostu?”, pomyślała. Znowu się na siebie zezłościła. Dlaczego te małomiasteczkowe stereotypy nie chcą z niej wyjść? „Bo jesteś z małego miasteczka i w małym miasteczku zostałaś”. – Nie, nie wyklucza.
– Sprawdź w Internecie, kim jest, to znaczy kim był ten Hryciuk. Poznamy kaliber sprawy.
– Jóźwik powiedział, że szycha.
– Tak wygląda, ale szychy też się stopniuje.
Wiera wyciągnęła komórkę z kieszeni dżinsów. Odblokowała ekran.
– Nie ma zasięgu.
– A jakaś tutejsza sieć?
– Niech szef poczeka… nie, też nic nie widzę.
– Interesujące.
– Może to również jedna z atrakcji? Może są ludzie, którzy zapłacą i za taką głuszę, i za zamykanie w pokoju, i jeszcze za to, że nie będą mogli skorzystać z Internetu.
– Zauważyłaś, że w pokoju Hryciuka nie było telewizora? – zapytał Kosoń.
– Fakt. – Przymknęła oczy i raz jeszcze zobaczyła ten pokój. – To mi w ogóle przypomina jakieś umartwienie się. Wakacje za karę.
– Są ludzie, którzy rozmyślnie robią sobie źle, bo to im robi dobrze. Meandry psychiki są niezgłębione.
„Klimat kartki mu się udzielił”, pomyślała Wiera. Głośno by tego jednak nie powiedziała, tak zakumplowani nie byli. Właściwie to wcale nie byli zakumplowani. Wiera sama, intuicyjnie, ustawiła między nimi granicę i jej nie przekraczała. Kosoń był jej przełożonym, trochę jak ojciec, trochę jak starszy brat. Nigdy nie zachował się wobec niej jak szef, który chciałby wykorzystać swoją pozycję wobec młodej podwładnej. To wynikało zapewne z faktu, że był przyzwoitym facetem, ale Wiera nie zauważyła, żeby w ogóle się interesował jakimiś kobietami. Chyba że miał całkiem odmienne, drugie, utajone życie.
– O, nasz świadek idzie. – Kosoń wykonał ruch brodą w stronę tego załomu, gdzie mniej więcej przed dziesięcioma minutami stracili Kowala z oczu. Teraz chłopak wracał, równie spięty.
***
– Ładnie tu. Trochę ascetycznie, ale ładnie. – Kosoń rozejrzał się po pokoju.
Siedzieli z Wierą na niewygodnych plastikowych krzesłach, które jednak nie miały nic wspólnego z ogrodowymi zestawami na grilla. Były wysokie, jakby wzorowane na pałacowych, tyle że z przezroczystego plastiku. Nawet pluszowe szare siedziska nie ratowały zbytnio sytuacji – to były krzesła ozdobne, nie użytkowe. Reszta pokoju była jednak okej – ściany z surowej cegły, biurko z ładnym dębowym blatem i trochę mniej ładnymi stalowymi nogami, ale wciąż broniącymi się stylistycznie, szafa z przesuwnymi drzwiami oklejonymi lustrami.
– Tak, chyba tak. Ja bym może inaczej urządził, ale gościom się podoba. Wszystko im się podoba. – Kowal po raz kolejny podkreślił zadowolenie klientów Szańca.
– No, tym, co żyją, to może i tak… – Kosoń zawiesił głos.
– Ale